Co takiego ma w sobie Gdynia, że koi, przyciąga i fascynuje? Polecamy pięć szczerych rozmów z osobami, którzy wybrali Gdynię na swoje miejsce do życia.
Gdynia przyciąga, pobudza wyobraźnię i jest dla wielu spełnieniem marzeń. Ludzie rzucają swoje dawne życie, przenoszą biznesy i zaczynają wszystko od nowa. Dlaczego? Rozmawiamy z Martą Frej, Beatą Bochińską, Agatą Hasiak, Megi Malinowską i Dorotą Kabałą.
Wszystkie nasze bohaterki, podkreślają przyjazną, ludzką skalę, małomiasteczkową życzliwość w kontaktach międzyludzkich, otoczenie zielenią, piękno modernistycznej architektury, a przede wszystkim bliskość morza, które daje spokój, ukojenie i jest większe niż wszystkie nasze problemy razem wzięte.
Koniec odkładania na później
Kiedy pytam Beatę Bochińską, współzałożycielkę Fundacji Bochińskich, kolekcjonerkę i znawczynię designu, dlaczego postanowiła całkowicie przemeblować swoje życie i przenieść się z rodziną nad morze, odpowiada, że decyzję podjęli w czasie pandemii. Świat stanął w miejscu, pojawiły się sytuacje krytyczne i często ostateczne. W tamtym momencie Bochińscy zdecydowali o radykalnej zmianie, sprzedali nieruchomości pod Warszawą i postanowili poszukać miejsca, które zagwarantuje im ciekawą drugą połowę życia i przede wszystkim da poczucie bezpieczeństwa i radości.
– Zadałam sakramentalne pytanie mojemu mężowi: „Gdzie chciałbyś mieszkać, gdybyśmy mogli wybrać dowolne miejsce?”. Mój mąż pracował zawsze przy globalnych projektach i podróżował praktycznie po całym świecie, wielokrotnie mogliśmy mieszkać w różnych jego zakątkach. Ale on spokojnie, bez żadnej wątpliwości odpowiedział: „W Gdyni”. Powiem szczerze, niezwykle mnie to zaskoczyło, myślałam, że to będzie jakaś Nowa Zelandia! Parsknęłam śmiechem i zapytałam, dlaczego w takim razie zamiast w Gdyni wciąż mieszkamy w Milanówku? – wspomina Beata Bochińska.
Zawsze odkłada się je na potem – oni chcieli to robić już, nie czekając na przysłowiową emeryturę. Po przeprowadzce, na jesieni 2021 roku, podjęli poważną decyzję o porzuceniu dotychczasowych umocowań zawodowych i założeniu Fundacji Bochińskich. Postanowili zająć się na pełen etat promowaniem polskiej myśli projektowej, i to pro publico bono.
– Nasza przeprowadzka tutaj była więc umotywowana mariną i tym, że można z niej wypływać w rejsy, ale nie tylko. Mogliśmy równie dobrze zamieszkać w innym nadmorskim mieście i nad cieplejszym morzem, jednak Gdynia była dla nas bardzo konkretnym wyborem. I okazała się absolutnie idealnym miejscem do życia. Jednym z powodów jest jej kompaktowość. Strefa centralna jest położona nad morzem, a jeśli przejedziemy rowerem na drugą stronę, to śmiejemy się, że jesteśmy już w niskich górach – opowiada Beata Bochińska.
Wśród innych zalet Beata Bochińska wymienia doskonałą architekturę modernistyczną, parki, a także świetną infrastrukturę biblioteczną, Muzeum Emigracji, Muzeum Miasta Gdyni i sieć nowoczesnych przystani sąsiedzkich. Ponadto już w pół godziny można stąd znaleźć się w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku, na koncercie w Sopocie, a poza tym wszystkim z Gdyni jest najbliżej na Półwysep Helski.
Dla Bochińskich ważny jest jeszcze jeden aspekt – w Gdyni funkcjonuje dużo organizacji pozarządowych, które prężnie działają. Ich fundacja została od razu przyjęta przez stowarzyszenie Halo Kultura – udostępniono im pomieszczenia, w których mogli organizować swoje pierwsze wystawy i tworzyć cyfrowy serwis „Dizajn na wynos”.
Ostatnio Fundacja Bochińskich podpisała umowę o współpracy z Pomorskim Parkiem Naukowo-Technologicznym i przeniosła tam swoją siedzibę.
– Siatka społeczna jest tu aktywna i interesująca. W innych miastach naprawdę nie jest to oczywiste. W Gdyni bardzo świadomie prowadzona jest strategia rozwoju i angażowania mieszkańców, pomaga się instytucjom i tworzy takie środowisko wsparcia, w którym różne organizacje mogą się rozwijać. Tutaj jest to po prostu na porządku dziennym! Ma to dla nas olbrzymie znaczenie, bo tworzy twórczy klimat, w którym dobrze się żyje i pracuje. Gdynia ściąga ludzi, którzy chcą być aktywni, którzy chcą robić ciekawe rzeczy, a niekoniecznie błyszczeć, niekoniecznie łakną „pseudoprestiżu”, chcą po prostu robić projekty społecznie użyteczne. To olbrzymia wartość! – opowiada Beata Bochińska.
Przeprowadzka często podyktowana jest jakimś wyobrażeniem o danym miejscu i zdarza się, że ta iluzja rozpływa się w zderzeniu z rzeczywistością. Beata Bochińska zapewnia jednak, że wszystkie plany dotyczące tego, jak będą spędzali czas wolny, jak będą żyli na co dzień, gdzie będą chodzili z psami na spacer, w jaki sposób będą korzystać z tego, że są nad morzem, spełniły się dokładnie tak, jak to sobie wyobrażali.
Gdynia – życie od nowa
Marta Frej, malarka, ilustratorka, animatorka kulturalna i feministka, oraz jej partner przeprowadzili się do Gdyni z Częstochowy. Zrobili to szybko i spontanicznie, nie mając ku temu żadnych powodów zawodowo-ekonomicznych. Nie znali nikogo, byli w Gdyni wcześniej raptem kilka razy, ale od zawsze bardzo im się podobała – jej ukształtowanie terenu, zieleń, morze w centrum. Wydawała im się też kameralna, łączyła małomiasteczkowy klimat z zaletami dużego miasta. Kierując się wyłącznie zauroczeniem i nic o tym mieście nie wiedząc, po prostu się przeprowadzili.
Na pytanie, czy to się ziściło, Marta odpowiada, że na pewno ta decyzja wyzwoliła w obojgu energię nowego początku, nowego życia, notabene w wieku 50 lat. Chyba nic innego nie dałoby takiej energii. Bardzo dobrze zostali też przyjęci przez gdynian. Mają już całkiem sporo przyjaciół, dużo osób zwracało się do nich z propozycją zapoznania się i pomocy. Utrzymują te kontakty do dzisiaj.
Ich przeprowadzka była w pewien sposób publiczna, bo Marta mocno działała wtedy w mediach społecznościowych, pokazując także swoje życie prywatne. Opisywała wyjazdy do Gdyni: szukanie mieszkania, potem pierwsze dni po przeprowadzce, wynajem lokalu, remont i wreszcie otwarcie sklepu. To wszystko wydarzyło się w ciągu pierwszego roku.
W Gdyni razem z partnerem prowadzą niewielki sklep stacjonarny, którego w Częstochowie nie było. Stworzyła swoją przestrzeń, do której przychodzą fantastyczni ludzie, mimo że nie ma szyldu i łatwo go przegapić. Przyjeżdżają z całej Polski, wchodzą i witają się, jakby byli starymi znajomymi.
– To naprawdę fajne i miłe. Niewątpliwie stworzyłam miejsce bardzo feministyczne, nie tylko z uwagi na moją twórczość, ale także dużą liczbę książek, które można też czytać u nas na miejscu. Ludzie dają mi sygnały, że potrzebują rozmów, inspiracji. W Gdyni nie ma jeszcze zbyt wielu siostrzeńskich inicjatyw, a na pewno by się przydały. Powoli się nad tym zastanawiam. To nie jest duża przestrzeń, ale mam w sobie dużo chęci i takich potrzeb, żeby spotykać się z ludźmi – podsumowuje Marta Frej.
Popatrzeć na horyzont
– Przeprowadzki z Warszawy do Gdyni faktycznie zaczynają być silną tendencją – mówi Agata Hasiak, właścicielka Resetu, sklepu i galerii z designem. – Tu nie chodzi zresztą tylko o stolicę. Mam wrażenie, że odtwarza się historyczny emigracyjny wątek Gdyni, która przed wojną była multikulturowa. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali tu za pracą i za wizją nowego, nowoczesnego miasta z morskim oknem na świat. Moi klienci i klientki to bardzo często ludzie, którzy się tu świadomie przenieśli z rożnych regionów kraju, by być bliżej natury.
Agata Hasiak pochodzi z Warszawy, urodziła się i mieszkała na Mokotowie. W pewnym momencie specyficzny stołeczny klimat stał się dla niej nieznośny.
– Kiedy się przeniosłam, momentalnie poczułam, jak łatwo nawiązują się tu więzi sąsiedzkie. Poznajemy się na ulicy, kłaniamy się sobie, wspieramy. To są rzeczy, których bardzo brakowało mi na Mokotowie. Gdynia jest pod tym względem jak małe miasteczko. Oczywiście ma to swoje zalety i wady, bo śmiejemy się, że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Ale to jest wspaniałe, idziesz Świętojańską i jak spojrzysz w prawo, to zaraz spotkasz jakichś znajomych. Spojrzysz w lewo, pomachasz Frejom i idziesz dalej. Na rogu spotkasz przewodnika, gdyńskiego pasjonata Arkadiusza Brzęczka, który wyciąga z plecaka petycję do podpisania – i biegniesz dalej do Ubogiej Krewnej na kawę! Wszystko dzieje się w ramach jednego spaceru i jest to bardzo karmiące. Znalazłam tu swoją skalę i lokalność, która daje poczucie satysfakcji z życia w miejscu, gdzie jestem, bardzo blisko przyrody i w otoczeniu pięknej przedwojennej architektury – opowiada Agata Hasiak.
Podjęcie decyzji o resecie w 2022 roku zbiegło się z pandemią i wybuchem wojny. Zdecydowała jednak, że jeśli nie teraz, to nigdy. I kliknęło. Społeczność przyjęła ją momentalnie i zaraz okazało się, że jej sklepik z designem był bardzo potrzebny i wypełnił niszę. Są już stali klienci, zaglądają sąsiedzi, ktoś przyniesie kwiatek albo butelkę soku z pokrzywy, ktoś inny zapomniane pamiątki z polskich linii oceanicznych.
Od modernizmu przechodzą mnie ciarki
– Ja się tu przeniosłam z Gdańska, czyli największy grzech popełniłam – żartuje Megi Malinowska. – Wiadomo, że Trójmiasto ze sobą rywalizuje.
Megi, z wykształcenia architektka, razem z Filipem Ludką i Tomkiem Kempą jest współzałożycielką marki meblowej Tabanda. Mówi się, że każda dobra firma zaczyna w garażu, i tak właśnie powstawała Tabanda – pod Gdańskiem, w mikroskopijnej stolarni nad rzeką Radunią, w absolutnie bajecznym miejscu. Potem przenieśli się do dzielnicy Dolne Miasto w Gdańsku. To bardzo charakterystyczne i klimatyczne miejsce. Przez osiem lat zmieniali pracownie w obrębie tej dzielnicy i tak trafili do starej fabryki amunicji, a następnie… do dawnej Królewskiej Fabryki Karabinów.
– To miłe, że w fabrykach militarnych zadomowiła się branża kreatywna, aby robić inną, „projektową” amunicję – śmieje się Megi.
Ostatecznie Tabanda wylądowała w Gdyni. Był początek pandemii, rozglądali się za nowym miejscem – za bardzo się rozrośli i szukali innych opcji w kontekście produkcji i biura. Już wcześniej leniwie sobie o tym rozmawiali.
– Wybuchła pandemia i tak jak wiele firm szukaliśmy oszczędności na moment. Uznaliśmy, że to jest właśnie czas, aby podjąć konkretne kroki, i od pogaduszek, przeszliśmy do realizacji przeprowadzki firmy do Gdyni. Wybraliśmy Pomorski Park Naukowo-Technologiczny, bo dawało nam to ciekawe opcje współpracy. Podjęcie tej decyzji było też związane z naszą współpracą z Mozi Studio, które współprowadzimy w PPNT, organizując wspólnie programy edukacyjne i przy okazji realizując swoje cele i zadania – dodaje Megi.
Razem z Tomkiem Kempą do Gdyni przenieśli się także prywatnie. Na początku uznali, że będą dojeżdżać z Gdańska. Komunikacja miejska jest w Trójmieście sprawnie rozwiązana, po kilku miesiącach okazało się jednak, że dojazdy są dość męczące. Zaczęli rozglądać się za mieszkaniem bliżej Gdyni, której wcześniej w ogóle nie brali pod uwagę. Wtedy pojawiła się ciekawa okazja i wynajęli lokum od przyjaciół.
– Gdynia była dla mnie przepięknym marzeniem. W sumie zawsze chcieliśmy spróbować życia w Gdyni, tylko to się kompletnie nie wpisywało w nasze plany, pomysł pozostawał więc tylko na poziomie „weekendowego gadania”. Gdynia przyciąga, ma w sobie jakiś magnes. Studiowaliśmy na Politechnice Gdańskiej, na naszym wydziale było wielu znamienitych znawców modernizmu gdyńskiego i historii tego miasta. „Katowali” nas trochę tymi tematami, ale to sprawiło, że czuję modernizm i głęboko rozumiem, o co w nim chodzi. Kiedy patrzę na tę gdyńską modernistyczną architekturę, natychmiast przechodzą mnie ciarki – przyznaje projektantka.
Zamieszkali w Gdyni, w dzielnicy Działki Leśne, klimatycznej, bardzo zalesionej, z pięknymi przykładami architektury modernistycznej. Wcześniej odwiedzali to miasto tylko sporadycznie. Teraz, żyjąc w nim, naprawdę doświadczają zupełnie innej atmosfery, która wynika z założeń modernistów dotyczących tkanki miejskiej, łatwego poruszania się po mieście, przestrzenności.
Gdynia dla aktywnych sportowo
Dorota Kabała, projektantka i właścicielka pracowni We Design For Physical Culture, z Gdynią jest związana od kilku lat. Prowadzi swoje studio projektowe w okolicach Poznania, jednak wielu jej klientów z branży sportowej oraz zainteresowanych zrównoważonym rozwojem pochodzi także z północy i południa Polski.
– Pamiętam, że po raz pierwszy Gdynia zachwyciła mnie w 2003 roku, kiedy robiłam uprawnienia sternika jachtowego i właśnie z Gdyni odpływałam w rejs po Morzu Bałtyckim. Było to latem, podczas studiów, kiedy miałam taki zwyczaj, by włóczyć się z workiem żeglarskim. Przyjechałam pociągiem wcześnie rano i szłam do portu przez zupełnie puste miasto, w pięknie wschodzącym słońcu. Wtedy poczułam, że mogłabym w Gdyni być dużo częściej – wspomina Dorota Kabała.
Wróciła w 2007 roku, już zawodowo, na jedną z pierwszych edycji Gdynia Design Days, gdzie poznała m.in. Monikę Brauntsch, z którą do dziś współpracuje przy projekcie KIT dos Peconheiros. Jest to przedsięwzięcie mające na celu zaprojektowanie i wdrożenie sprzętów do wspinaczki na palmy acai, dla zbieraczy ich owoców w Amazonii. Projekt jest częściowo związany z Gdynią, ponieważ pierwsze rezultaty części badawczej projektantka prezentowała publicznie właśnie na Gdynia Design Days, w 2017 roku. Od tego czasu opracowano już część produktów i zostały one wdrożone do produkcji.
Z Gdyni łatwo podróżować, co w projekcie KIT dos Peconheiros jest bardzo ważne. Często najlepsze opcje dotarcia do interesujących ją lokalizacji w Brazylii oferuje lotnisko w Gdańsku, więc Gdynia stanowi idealny punkt startowy, m.in. dzięki szybkim i częstym połączeniom kolejowym na lotnisko. Pociągiem podróżuje też po Europie, gdzie tylko da się nim dotrzeć, a nie samolotem czy samochodem. W jej studiu również obowiązuje bardzo odpowiedzialne podejście – na targi europejskie jeżdżą właśnie w ten sposób. Gdynia jest świetnie skomunikowana i w prosty sposób można zorganizować podróż pociągiem, np. relacji Gdynia – Poznań – Berlin i do dalszych miast w Niemczech.
– Do Gdyni po raz pierwszy sprowadziło mnie żeglarstwo i do dziś ogromne znaczenie ma dla mnie bliskość akwenów wodnych. Prywatnie i zawodowo. Projektuję produkty m.in. do sportów wodnych. Woda jest moim ulubionym środowiskiem. Pływałam zawodowo. Teraz uprawiam surfing, kitesurfing i zaczęłam pływać też na wing foilu – zdradza Dorota Kabała.
– Oczywiście trzeba w miarę lubić zimną wodę i wiatr. Kiedyś zauważyłam, że wiele osób w Gdyni ma przy sobie czapkę cały rok. Na pewno można się tu zahartować. Morsowanie jest popularne, podobnie jak sauny w Sopocie na plaży. Nawet sezon na siatkówkę plażową trwa tu cały rok. Zdarzało nam się ze znajomymi grać również zimą. I właśnie – znajomi, to jest istotne. Mam wrażenie, że w Trójmieście ogólnie jest sporo otwartych osób – na przygodę, na nietypowe działania, na innych ludzi i po prostu na przyjemne codzienne życie.