Niby tak daleko, a jednak tak blisko. Już prawie Azja, ale jeszcze Europa. Kazbek, Kaukaz, Gruzja.
Do Tbilisi, stolicy Gruzji, docieramy bladym świtem po niespełna czterech godzinach lotu z Warszawy. Miasto jeszcze śpi, gdy taksówką mkniemy pustymi drogami w kierunku gór. W dolinach soczysta zieleń. W górach wciąż jeszcze leży śnieg. Z kilometra na kilometr drogi są coraz gorsze. Docierając na przełęcz położoną na 2 500 m n.p.m., już wiemy, że nasza podróż przeciągnie się z dwóch do czterech godzin. Na jednym ze wzniesień taksówkę zatrzymuje policja i każe czekać, bo trasę pomiędzy lodowcami zakorkowały tiry. Kierowca wysiada, wzrusza ramionami i z uśmiechem na ustach częstuje nas papierosem: – Pakurim?
Podróż ze stolicy Gruzji do Kazbeku, wioski położonej u stóp góry Kazbek (5 033 m n.p.m.) w centralnym Kaukazie, ok. 20 km od granicy z Rosją, to niezła przygoda. Droga na przełęczy nie jest utwardzona i w czasie roztopów przejeżdżające tędy dziesiątki tirów grzęzną w błocie po osie, blokując ją na wiele godzin. Wyciągają je stare radzieckie ciężarówki. Pomiędzy nimi przeciskają się jaguary i lexusy rosyjskich bogaczy. Tunele są nieoświetlone. A dziury czy koleiny czasami mają po pół metra głębokości.
– Choć to bardzo ważna trasa tranzytowa, w zimie droga bywa zamykana nawet na kilka dni, ale tym się tutaj nikt nie przejmuje – opowiada, zaraz po serdecznym przywitaniu, Andrey Vlasov, dyrektor hotelu Rooms.
Hotel powstał na granicy wsi, na wysokości 1 700 m n.p.m. W pierwszym dniu odczuwa się tu pewne dolegliwości związane z wysokością, ale szybko o nich zapominamy. Z każdego okna rozpościera się panorama na szczyty i doliny Kaukazu oraz średniowieczną cerkiew przy szlaku na górę Kazbek. W sezonie letnim przyjeżdżają tu setki turystów spragnionych czystego powietrza i górskich wędrówek. Wyludniona zimą wioska, w lecie ożywa. To jedyny czas w roku, gdy miejscowi mogą zarobić kilka groszy. Wkoło nie ma żadnego przemysłu, panuje wielka bieda. Hotel Rooms to jedyny taki obiekt po tej stronie gór. Oaza luksusu w krainie biedy, ale też jedyny ważny pracodawca w regionie. – Należy pamiętać, że jeszcze kilka lat temu mieliśmy tutaj wojnę, potem przewrót. To wszystko, w różny sposób, ale jednak dotknęło każdego z nas – opowiada Andrey, który studiował za Oceanem, potem pracował w korporacji w Tbilisi, aby teraz zarządzać hotelem. Do domu w stolicy Gruzji wraca tylko na weekendy. – Jeżeli praca pozwala – zastrzega.
Właścicielem hotelu jest jeden z najbogatszych Gruzinów. Prosił, aby nie podawać jego nazwiska. Ale nawet jak byśmy je podali, nie wygooglujecie go, nie dowiecie się niczego więcej na jego temat. W internecie biznesmen nie istnieje. I woli, żeby tak pozostało. Prowadzi liczne interesy z rządami, rosyjskimi oligarchami, ma sieć hoteli i kasyn, dwie fabryki mebli poza granicami kraju. Miejsce pod hotel dostał od władz Gruzji za przysłowiową złotówkę, byle tylko ożywić gospodarkę w regionie. A przy tym bywa… na targach designu w Mediolanie i świetnie zna się na projektowaniu. Ten hotel to po części dzieło jego i projektantek z grupy Rooms założonej w 2007 roku. Tworzą ją Nata Janberidze oraz Keti Toloraia, które oprócz hotelu w Kazbeku, projektowały też Holiday Inn, restauracje 11/11 i Vong, sklepy: Prive, Dirk Bikkembergs, Grato i Zarapxana, bar Iveria, czy loft w Tbilisi. A od ub. roku działają też poza granicami Gruzji, projektując mieszkania we Francji oraz promując swoje meble i biżuterię.
Hotel Rooms od otwarcia dwa lata temu cieszy się ogromnym powodzeniem wśród turystów z całego świata. Angielski miesza się tu z rosyjskim, flamandzkim, hebrajskim, francuskim, polskim i niemieckim. Ludzi przyciągają nie tylko wspaniałe widoki, wyborna kuchnia, znakomite wino, niesłychanie przyjaźni Gruzini i przystępne ceny, ale też rodzinna atmosfera tego miejsca.
– To nie jest standardowa przestrzeń hotelowa. Naszym celem było zaprojektowanie miejsca, w którym każdy gość będzie czuł się jak w domu. Zależało nam na tym, aby wnętrza były przytulne. Dlatego użyłyśmy lokalnych i naturalnych materiałów. Mamy tu wielkie lobby z wieloma kanapami, otwartą bibliotekę, bar, dwa kominki i dużą restaurację z wyjściem na piękny taras widokowy – opisuje Nata Janberidze. Wieczorami goście hotelowi biesiadują do późnej nocy, zajadając przysmaki gruzińskiej kuchni, pijąc wino i wznosząc toasty „Gaumardżos!”. Potem na kanapach nakrywają się kocami i z książką zasypiają pomiędzy regałami biblioteki, zapatrzeni na Kazbek w nocnej poświacie.
Cały hotel, z zewnątrz i od wewnątrz, utrzymany jest w drewnie. Nawet w łazienkach nie ma kafelek. Wszędzie króluje olcha, którą pozyskano z rozbiórki wiekowych domów. Z zewnątrz drewnianą konstrukcję czteropiętrowego budynku dopełniają stalowe balkony i schody. Zawsze w czerni.
Drewniane podłogi, z wielkimi sękami, przykrywają wiekowe, tkane dywany pochodzące od mieszkańców okolicznych wiosek. Hotel je skupował i naprawiał w Tbilisi. Ściany zdobią sowieckie plakaty. Sentyment, mimo wszystko. Meble, tapicerowane skórą lub ręcznie tkanymi materiałami, powstały na specjalnie zamówienie właściciela w jego fabrykach. Do budowy regałów na książki wykorzystano stare okucia i stalowe koła. Żyrandole to stylizowane poroża albo wielkie okręgi z lampami przypominającymi duże świece. Część tego wystroju zaprojektowały dziewczyny z Rooms. – Chodzi o eksperymentowanie, tworzenie, zabawę. Łączenie różnych stylów i okresów. Zależy nam na improwizacji. W każdym wnętrzu zostawiamy odcisk własnej osobowości, to nie jest tylko kolejny projekt – tłumaczą Nata i Keti.
Również pokoje są bardzo przytulne. Każdy ma balkon i piękny widok. Rankiem budzi nas pianie koguta, a za dnia słychać ryczenie krów. W piwnicach od lipca działają spa i baseny. Kuchnia serwuje wyłącznie gruzińskie specjały. Wszystkie potrawy przyrządzane są z lokalnych produktów.
Gruzini uwielbiają ucztować. W Rooms jemy właściwie od rana do wieczora. Biesiadowanie to tutaj część kulturowego dziedzictwa, wspaniała tradycja oparta na zasadzie: „zróbmy stół”, a więc zasiądźmy razem i stwórzmy niezwykłą wspólnotę rozmową, smakami i toastami. Ugoszczeni przez Andreya delektujemy się lokalnymi owczymi serami, aromatycznymi piklami i soczystymi jagnięcymi stekami. Miłośnicy zieleniny także będą tu wniebowzięci: różnorodność grillowanych warzyw, sałatek oraz świeżych ziół przyprawia o zawrót głowy. Królową dodatków jest w gruzińskiej kuchni pasta z orzechów włoskich, którą dodaje się do wielu sałatek, mięs i sosów. Miss zieleniny to z kolei kolendra. Ale nie zapomnijmy o absolutnych gruzińskich szlagierach: smakowitych pierogowych sakiewkach zwanych chinkali, czy chaczapuri – chrupiącym chlebie wypiekanym w oryginalnych piecach, do których surowe ciasto rzuca się na rozgrzaną ścianę. W karcie znajdziemy też wszystkie najlepsze gruzińskie wina. A wszystko to serwują młodzi kelnerzy i kelnerki. Zawsze ubrani na czarno, zawsze w trampkach. I zawsze uśmiechnięci. Nawet, jak nie rozumieją ani słowa po angielsku. Sakartwelos gaumardżos! Za Gruzję!
Więcej: www.rooms.ge, www.roomshotel.ge