Natalia Mleczak stworzyła własny i prekursorski sposób myślenia o obrazie w branży komercyjnej. Jej pomysłowe, kolorowe scenografie, stylizacje, filmy, reklamy i projekty teatralne są gęste od artystycznych odniesień. – Moją umiejętnością jest łączenie przysłowiowych kropek, wsłuchiwanie się w potrzeby projektu i wskazywanie kierunków wizualno-artystycznych – tłumaczy.
Natalia Mleczak nie lubi szufladkowania, sztywnego definiowania. Rozmowę zaczynamy jednak od próby nazwania tego, czym się zajmuje – jest scenografką? set designerką? autorką kostiumów? W ciągu kilkunastu lat pracy dotknęła różnych kreatywnych przestrzeni. Wyjaśnia, że jest przede wszystkim scenografką, pełni też funkcję określaną po angielsku jako art director.
Jeżeli chodzi o scenografię, to pracuje przy reklamach i projektach filmowych, wspiera wizualnie designerów przy wdrażaniu ich nowych projektów, działa także w teatrze. Tutaj podział ról jest nieco inny. Kiedyś scenograf kreował cały obraz spektaklu, dziś ten podział często przebiega inaczej i może obejmować trzy różne profesje: kostiumy, scenografię i reżyserię świateł. Bywa też tak, że jej rola jest płynna i dotyka kilku obszarów. Sporo wątków – zastanawiam się, jak pomieścić je wszystkie w jednej rozmowie. Kolor i ekspresyjne pomysły Natalii łączą się jednak naturalnie w spójną całość – motywem przewodnim jest przyjemność z patrzenia na jej wizualne kreacje.
Czy to prawda, że chciałabyś stworzyć bar mleczno-taneczny o wdzięcznej nazwie Mleczak?
Natalia Mleczak: – Powiedziałam tak kiedyś w jednym z wywiadów, ale na razie ten temat pozostaje otwarty. Zamiast tego niedawno po raz pierwszy zrealizowałam inne barwne marzenie – klip dla artystki muzyki K-pop. To bardzo dynamiczna i ciekawa realizacja, która powstawała w niesamowitych, zamkowo-pałacowych miejscach na Dolnym Śląsku i wymagała także budowy w studiu fantazyjnej scenografii nawiązującej do starych filmów o Frankensteinie.
Wielu twórców opowiada, że tak naprawdę to, czym się ostatecznie zajmują, jest kwestią przypadku, np. inspirującego spotkania.
Myślę, że jest w tym dużo prawdy. Często spotkania z inspirującymi ludźmi z różnych dziedzin bywają totalnie zapalające. Zwłaszcza kiedy ktoś ma zupełnie inną wizję, która czasami z nami rezonuje. Na pewno ważne były dla mnie studia na kierunku intermedia na ówczesnej ASP, obecnie UAP w Poznaniu. Dotyczyły nowych mediów w sztuce i problematyki sztuki współczesnej. Dały mi otwartość na korzystanie z różnych narzędzi i nauczyły mnie płynnego poruszania się pomiędzy różnymi kreatywnymi gałęziami.
Zabawnym wątkiem jest to, że na trzecim roku stwierdziłam, że technologia nie jest dla mnie, co stoi totalnie w kontrze do moich obecnych zainteresowań, takich jak np. projektowanie wirtualnych scenografii jako poszerzenie pola realizacji klasycznych technik.
Dlaczego wtedy nie lubiłaś technologii?
Uznałam, że jest zawodna, zabiera mi zbyt dużo energii. Było w tym sporo racji, dziś technologia w sztukach kreatywnych jest zupełnie w innym momencie. Wtedy wolałam zająć się bardziej manualnymi działaniami, interesowały mnie performance i działania w przestrzeniach publicznych, fotografia, rzeźba. Już wtedy do swoich performance’ów tworzyłam pewnego rodzaju świat i kostiumy, ale nie nazywałam tego jeszcze scenografią. Po prostu była to część obrazu i całego procesu twórczego. Kończąc studia, zastanawiałam się, co dalej – każdy z nas marzył o artystycznym sukcesie, ale wiadomo, że szybko przychodzi dosyć brutalna rzeczywistość, w której trzeba się odnaleźć. Większość moich przyjaciół z roku była spoza Poznania, więc jakoś tak naturalnie po studiach pojechałam za nimi do Warszawy.
I tak trafiłaś do branży kreatywnej.
Zawsze interesowało mnie twórcze podejście do wielu działań i miałam chęć tworzenia w różnych dziedzinach. I tak właśnie pracuję, to się ziściło. Ciekawe, że zupełnie na początku, kiedy przeniosłam się do Warszawy, pracowałam jako kreatywny researcher i w sumie wciąż nim jestem – to jest również część mojego obecnego stylu pracy. Byłam odpowiedzialna za wyszukiwanie ciekawych tematów do nieistniejącego już magazynu „Gaga”, który był parentingową, ale bardzo kreatywną propozycją. Tam spotkałam Krzysztofa Kozanowskiego, fotografa, z którym zrealizowałam kilka sesji zdjęciowych do tego pisma. To było coś spontanicznego, po prostu potrzebny był ktoś do realizacji rekwizytów i stworzenia ciekawych światów scenografii. W tamtym czasie mnie i Krzyśka bardzo inspirowała francuska fotografia współczesna i na tym polu znaleźliśmy wspólny język. Od tamtej pory moja droga skręciła właśnie w tę stronę. Jest w tym racja, że spotkanie bywa ważnym drogowskazem.
Jasne! Ale Ty stworzyłaś coś bardzo autorskiego. Przyszłaś ze swoim światem i pomysłem.
Od początku przypięto mi nawet łatkę, że jestem od artystycznych pomysłów lub tych za bardzo artystycznych.
Odetchnęłam, myśląc, że może niepotrzebnie mi tę łatkę na początku przyklejono, i cieszyłam się, że jednak coś drgnęło. Z perspektywy czasu wiem, że przetarłam szlaki wielu osobom, które w podobny sposób zaczęły się realizować.
Szybko zaczęłaś też pracować za granicą.
Swój pierwszy zagraniczny projekt zrobiłam dzięki własnej odwadze. Odezwałam się do artysty wizualnego Frederika Heymana z Antwerpii. To dość zabawna historia – napisałam do niego, że jestem pod ogromnym wrażeniem jego prac i jeśli byłaby szansa na jakąkolwiek kreatywną współpracę, to wsiadam w autobus, pociąg, samolot i jestem. I tak się stało. Mieliśmy możliwość realizowania kilku personalnych projektów, dostałam również od niego zaproszenie do zrobienia sesji zdjęciowej w Paryżu dla japońskiego męskiego Vouge’a, już nieistniejącego.
Trzeba też zaznaczyć, że to nie jest tak, że się do kogoś coś napisze i to wszystko. Przydaje się bycie kreatywnym i posiadanie własnego języka – wtedy można szukać na świecie wspólnych wątków i kooperacji. Ja zawsze jestem na to otwarta.
Miałaś dobry początek.
Tyle że po tej pierwszej realizacji śmiałam się, że dopadł mnie syndrom Oscara. Przyklejono mi kolejną łatkę, wszyscy myśleli, że już mieszkam w Paryżu i w ogóle nie wracam do Polski. Paradoksalnie okazało się, że niewiele osób odezwało się do mnie w kontekście pracy, bo ja już przecież byłam w wielkim świecie.
Masz słabość do współpracy z kompletnie innymi kulturami, innymi ludźmi?
Być może wynika to właśnie z mojej edukacji, potrzeby wymiany wiedzy i szukania inspiracji. Zwykle okazuje się, że więcej nas łączy, niż dzieli.
Pracowałaś i do dziś pracujesz także w Berlinie, prawda?
Już jako nastolatka, mieszkając w Poznaniu, częściej jeździłam do Berlina niż Warszawy. We mnie zawsze była potrzeba szukania czegoś, co jest nowe, inne i przez to fascynujące. Taki głód poznawczy. A Berlin był najbliższym miejscem, które mogło w tamtym czasie zaspokoić tę moją potrzebę. Do tej pory jestem tam jedną nogą, a czasami nawet dwoma – funkcjonuję między Berlinem a Warszawą. Stolica Niemiec nie jest jednak jedynym miastem, w którym miałam możliwość współpracy – ta mapa stale się poszerza.
Zaczynałaś w czasie, kiedy dopiero tworzyła się internetowa kultura obrazkowa, nie wszystko było tak dostępne jak dzisiaj. Jak przez lata zmieniał się Twój język wizualny – i w ogóle myślenie o scenografii?
Wiele się zmieniło, zaczęłam używać nowych narzędzi, a także nowych sposobów pracy. Na samym początku mnóstwo rzeczy wykonywałam własnoręcznie i dziś czasem mi tego brakuje. Wynikało to z mniejszej skali, obecnie moje prace są wynikiem współpracy kilku osób i podwykonawców.
Moja rola polega już raczej na tym, aby zainspirować, zaprojektować, a później pokierować innymi kreatywnymi ludźmi, którzy ze mną w tym procesie pracują.
Wynika to ze specyfiki projektów. Te komercyjne są często obwarowane krótkimi terminami lub wręcz przeciwnie – dłuższymi. Wtedy siły trzeba rozłożyć w inny sposób.
Twoje działania nie ograniczają się jednak do projektów komercyjnych.
Wiadomo, że praca w teatrze wygląda zupełnie inaczej niż przy reklamach – to daje mi ciekawy balans.
Gdzie one zostaną pokazane czy użyte, to kwestia wtórna. Dla mnie jest to zawsze sposób opowiadania – może to być przetwarzanie tekstu na obrazy wizualne czy translacja dźwięku na obraz, wszystko zależy od projektu.
Jak wygląda Twoja współpraca przy spektaklach? W jakim zakresie bierzesz udział w ich powstawaniu?
Są reżyserzy, którzy mają bardzo klarowną wizję tego, co chcą pokazać, ale spotykam też twórców, którzy dają totalną wolność. Ufają, że stworzę coś pociągającego wizualnie, co będzie pasować do ich historii. Obie sytuacje wymagają uważnej współpracy. Szalenie lubię pracować z osobami, które kochają wizualne symbole i są otwarte na przemycanie takich treści. Dla mnie scenografia zarówno w teatrze, jak i w filmie jest jednym z bohaterów. To rodzaj pewnego alfabetu, który widzowie mogą dekodować. Pełnoprawny element spektaklu. Zdarza się, że te światy wspaniale ze sobą rozmawiają – na scenie jest nie tylko słowo i aktor, ale też moja wypowiedź w porządku wizualnym.
Natalia Mleczak
Rocznik 1982. Scenografka, dyrektorka kreatywna, wykładowczyni oraz artystka interdyscyplinarna działająca w branży komercyjnej i artystycznej. Absolwentka intermediów na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Posiada szerokie wykształcenie w zakresie sztuki nowoczesnej i współczesnej, nowych mediów, designu i rzeźby.
Natalia Mleczak ma niezwykłe doświadczenie w wyzwaniach sztuki wizualnej. Aranżuje, projektuje kolorowe scenografie reklamowe (zarówno realistyczne, jak i wirtualne), filmowe, fotograficzne i teatralne we współpracy z wieloma artystami i twórcami w Polsce i Niemczech. Jest autorką kreacji scenograficznych do teledysków w Polsce i za granicą dla takich twórców jak Brodka, Kasia Nosowska, Kazy Lambist i Lomboy.
W swojej praktyce Natalia Mleczak porusza się pomiędzy różnymi gatunkami i estetykami zaczerpniętymi z popkultury, sztuki współczesnej, kina, psychologii widzenia, a także własnego rozpoznawalnego stylu wizualnego, zwracając szczególną uwagę na rolę przedmiotów, aranżacje kolorystyczne w przestrzeni i ich symboliczny wymiar. Pracowała w wielu miejscach na świecie, m.in. w Arabii Saudyjskiej, Hiszpanii, Niemczech, Francji, Rumunii i Stanach Zjednoczonych. Jest ciekawską podróżniczką i poszukiwaczką sztuki otwartą na nowe praktyki między gatunkami. Obecnie mieszka w Warszawie.