Indyjskie antyki, rzemieślnicze dzieła sztuki, bajkowe historie. W SĀR każdy przedmiot otoczony jest poetycką aurą i niezwykłą atencją właścicieli. Julia Piekiełko i Piotr Niemyjski tworzą kolekcje, które są tak pieczołowicie przemyślane i dopracowane, że budzą wzruszenie i fascynację kulturą Wschodu.
Oboje mają podobną wrażliwość – na Nowym Mieście w Warszawie, przez dwa lata prowadzili miejsce, w którym grała ona główną rolę. Niedawno jednak, po dwóch latach budowania pozycji w polskim świecie designu, w sklepie stacjonarnym przy ul. Mostowej w Warszawie, zmienili formułę działalności na pop-up i intensyfikują współpracę eventową z markami działającymi na polskim rynku.
Wiele lat pracowali w branży filmowej w Japonii i Indiach, Piotr jest operatorem filmowym, Julia malarką.
Klimat SĀR tworzą stare przedmioty opowiadające historię Indii. Z reguły są to obiekty wykonane ręcznie. Misternie zdobione paduki – klapki z białego cedru – były pierwotnie kojarzone z bóstwami i tradycyjnie noszone przez członków rodziny królewskiej, sadhu i nauczycieli religijnych w uznaniu wyższego statusu. – Często były też prezentem posażnym dla panny młodej. Ich łuskowaty wzór nawiązuje do Kerali, regionu na południu Indii. Albo zobacz, pojemnik na przyprawy z wizerunkami boskich zwierząt pochodzi z Kerali i jest wykonany z jednego kawałka drewna – tłumaczy Julia melodyjnym głosem.
Julia Piekiełko: Kolejną kategorią jest stół i wszystko, co wokół niego. Wspaniale wpisują się w to szkła Agnieszki Bar albo garnki i misy ceramiczne oraz miedziane pojemniki marki Tiipoi. Mamy także łyżeczki, wykonywane ręcznie z jesionu, klonu czy czereśni amerykańskiej przez Jakuba Przyborowskiego. Z kolei z Marcinem Skalskim zrobiliśmy świeczniki według naszego projektu. Jest także marka Auura, która ręcznie tworzy dla nas kadzidła z frangipani, czyli indyjską champą. Współpraca z innymi twórcami jest niezwykle ważnym elementem naszej działalności.
Współpracujecie też z producentami z Indii?
Piotr Niemyjski: Tak. Mamy tu wykonane na krośnie, naturalnie barwione ręczniki do rąk od Runaway Bicycle, marki z Mumbaju. Z kolei nasz projekt szlafroków z bawełnianej tkaniny, która nazywa się „mul mul”, powstał przy użyciu techniki nadruku i barwienia ajrakh, która jest używana w Ajrakhpurze. Technika wywodzi się jeszcze ze starożytności, charakteryzuje się tym, że nie jest to zwykły block printing, ale pozwala na barwienie dwustronne. Ta konkretna manufaktura, z którą pracujemy, działa od 11 pokoleń i zajmuje się tylko tym.
W jaki sposób znajdujecie marki i wykonawców? Jak wygląda taka współpraca?
P.N.: Jest to duża przygoda, bo najczęściej poznajemy się na odległość, robimy internetowy research, szukamy ciekawych producentów, czasami jest to kwestia poleceń naszych dotychczasowych współpracowników. Niektórych twórców Julia poznała osobiście. Akurat w przypadku ajrakh zaczęło się od projektu obrusów, który pozwolił nam w ogóle zrozumieć tę technologię. Jest ona bardzo czasochłonna. Nadruk wykonuje się za pomocą stempli z drewna gruszy. Aby wyprodukować 160 m tkaniny, wykonuje się ich kilka, tworzenie takiego stempla to cztery tygodnie ręcznej pracy. W showroomie mamy nawet jeden, z drzewa gruszy. Ośmiometrowe pasy są odbijane ręcznie, jeden fragment za drugim. Później moczy się materiał, owija o kadzie, suszy – cały ten skomplikowany proces trwa około 15 dni. Kolor roślinnego nadruku zależy od pory roku, jest to bardzo żmudna robota i wymaga prawdziwego kunsztu i doświadczenia. Mamy ogromną radość z tej współpracy.
Nie ukrywa, że starała się o tę posadę bardzo długo. Śmieje się, że do tego stopnia, że nawet zapomniała, że się o nią stara. Aż tu nagle została przyjęta.
Studiowałaś grafikę w Katowicach, a starałaś się o posadę w indyjskim przemyśle filmowym?
J.P.: W trakcie studiów pracowałam przy kostiumach, w firmie prowadzącej serwis produkcyjny dla Hindusów, którzy podróżowali do Polski. W tamtych latach byliśmy dla nich bardzo atrakcyjną lokacją. Indyjskie produkcje reklamowe odbywały się w Polsce regularnie. Zaczęłam poznawać tę kulturę i ludzi. Nigdy nie byłam w Indiach i w zasadzie nie miałam żadnych oczekiwań wobec tego, jak ta praca będzie wyglądać.
A jak wyglądała?
J.P.: Bardzo intensywnie, musiałam się wiele nauczyć. Ale miałam 24 lata, ogromną siłę i całkowity brak obaw przed tym, co dalej. Żyłam chwilą. To były czasy, kiedy człowiek chce sobie udowodnić, ile potrafi i co może zrobić. Myślę, że była to świetna decyzja, poznałam kraj, sztukę, kulturę. I to z perspektywy osoby mieszkającej tam na stałe, a nie z doświadczeń turysty.
Zostało jej powierzone zadanie rozwinięcia pierwszej prywatnej agencji twórców filmowych – takich miejsc wcześniej w Indiach nie było. Nie było w ogóle agentów dla operatorów filmowych. Trafiła akurat na moment transformacji rynku filmowego, nie było systemu regulacji, kontraktów. Wszystko krok po kroku ustawiała więc sama. Ten nowy świat pochłonął ją całkowicie. Po krótkich powrotach do Polski tęskniła, chciała wracać do Indii.
J.P.: Tak naprawdę byłam tak zapracowana, że pierwszych kilku lat kompletnie nie pamiętam. Poznałam mnóstwo operatorów filmowych z całego świata i także Piotra, rozmawialiśmy na Skypie. Nigdy nie udało nam się zrobić razem filmu, ale byliśmy w kontakcie, przyjaźniliśmy się, a po czasie coś zaiskrzyło.
Dlatego wróciłaś do Polski?
J.P.: Wróciłam w pandemii. Zamieszkaliśmy na Starych Bielanach, w mieszkaniu Piotra, ale ja nie mogłam o Indiach zapomnieć. Motyw Indii pojawiał się przy każdym śniadaniu i każdej możliwej okazji. Brakowało mi indyjskich przedmiotów, jakości ubrań, wszystkiego.
Piotr kręci w Japonii kolejny film. Pracuje z reżyserem Keiem Ishikawą, akurat realizują adaptację książki Kazuo Ishiguro. Mentalnie Julia i Piotr przynależą więc do dwóch różnych, ale równie egzotycznych światów i starają się je w jakiś sposób łączyć. Pomysł na SĀR powstał w ich głowach wręcz naturalnie, chociaż wiedzieli, że będzie to duże ryzyko. Nie pochodzą z warszawskiego świata sztuki i designu. Julia tu praktycznie nikogo nie znała. Udało im się jednak pokazać Indie bez „cepeliady” – dla wielu SĀR to prawdziwe odkrycie: kultury, designu i niesamowitych rzemieślników ze Wschodu.
J.P.: Wydaje mi się, że kluczem jest tu praca rąk. Tym się kierujemy – u nas wszystkie przedmioty są wykonane ręcznie. To nie była sytuacja, w której mieliśmy ogromny budżet na inwestycje i szukaliśmy pomysłu na biznes. Polegaliśmy bardziej na własnej intuicji i doświadczeniach estetycznych. Od początku spisaliśmy sobie historię o tym, czym ma być SĀR.
A czym jest SĀR?
P.N.: SĀR to wynik naszej inspiracji Indiami i Japonią, ale też od początku nie chcieliśmy odciąć się od polskiego środowiska twórców. Już od momentu otwarcia odkryliśmy fantastycznych ludzi, z którymi do tej pory współpracujemy. Teraz akurat przygotowujemy specjalną kolekcję rzemieślniczych mydeł. Pomysł powstał, jeszcze zanim otworzyliśmy SĀR. Wspólnie z Ministerstwem Dobrego Mydła dwa lata pracowaliśmy nad produktem o najwyższej jakości premium.
W jaki sposób to mydło łączy się z kulturą Indii?
J.P.: Nawiązuje do świata zapachów, z czym Indie w naturalny sposób są kojarzone. Było to niezwykle trudne przedsięwzięcie – stworzyć produkt, który ładnie pachnie, ale jest zdrowy dla skóry. Dodatkowo stworzyliśmy specjalną serię limitowanych kopułek ze szkła i drewna, razem z Agnieszką Bar i Jakubem Przyborowskim. Kształt mydła inspirowany jest jaśminem sambac, który w Indiach kobiety wplatają we włosy.
To wzruszające, jak potraficie nadać uroczysty wymiar przedmiotom codziennego użytku. Sposób, w jaki o tym mówicie, przypomina, że codzienne proste czynności można zamienić w rytuały.
Nawet jeżeli to jest tylko mydło, to ono rzeczywiście może być wyjątkowe. W dzisiejszych czasach świadomie patrzymy na to, co kupujemy. Chcemy jakości uzasadniającej cenę. A cena wynika z pracy nad całą opowieścią wokół tych przedmiotów, z zaangażowania i starań wielu ludzi. Staramy się, żeby nasze obiekty były formą sztuki.
Zauważ, że dziś zdewaluowało się słowo „luksus”. Szukamy czegoś innego, pewnej wielowymiarowości. Nie wystarcza już, że coś jest drogie i z dobrych składników.
J.P.: No właśnie, zgadzam się z tym. Szukamy odniesień, chcemy, żeby za przedmiotem stało coś więcej. Dużo czytam na temat Indii, znam ich kulturę, poezję, mitologię, architekturę, czyli to wszystko, co się składa na świat SĀR. Szukając idealnej kompozycji zapachu, trafiłam np. na poezję indyjskiego pisarza, kompozytora, malarza Rabindranatha Tagore, na poemat „O kwiecie” – i to on stał się dla mnie punktem odniesienia. „Księga Papugi”, „Tutti Name”, to z kolei zbiór opowieści, które kończą się morałem. Historia jest taka, że władca wyjeżdża w podróż, a jego żona zostaje w domu z mądrą papugą, która co noc odwodzi ją od myśli zdradzenia króla, opowiadając jej wciągającą historię z morałem. Przepiękna historia, świetnie podana. Te konteksty w jakimś sensie tworzą klimat naszego miejsca.
Jesteś też malarką, opowiedz nam o swoich obrazach.
J.P.: Maluję od zawsze. W Indiach również malowałam. W gorące popołudnia czy wieczory miałam w mieszkaniu mnóstwo światła. Ogromne okno wychodziło na wybrzeże Morza Arabskiego. Jego nocny widok to jest jeden z takich kadrów, który wciąż odtwarzam w obrazach. To był mój ulubiony moment na odpoczynek i obserwację miasta. Bombaj jest głośny całą dobę i nawet na tym szóstym piętrze cały czas słychać odgłosy miasta. Indyjski monsun na pewno też był moją inspiracją, bo pierwsza moja wizyta w Indiach odbyła się w trakcie pory monsunowej. Lało niemiłosiernie, było bardzo gorąco, wilgotno – powstały wtedy pierwsze prace, malowane bokiem szpachli, które sugerowały ruch deszczu.
Jak po powrocie do Polski zmieniły się Twoje obrazy?
J.P.: Poczułam przyjemność pracy w ciemnych tonacjach, bo Indie dawały mi wyłącznie jasne pigmenty. To jest ciekawe, że Europejczycy mają zupełnie inną gamę kolorów, inaczej pracują, jest tu inne światło. Tam jest ciepło, wszystko jest takie pulsujące.
SĀR
SĀR to concept store, który koncentruje się na wyposażeniu wnętrz, tkaninach i przedmiotach codziennego użytku. W ofercie znajdują się unikalne, autorskie projekty, ręcznie wytwarzane obiekty, które odzwierciedlają wielopokoleniowe doświadczenia rzemieślników. Wyjątkowa jakość produktów i wyrafinowana estetyka stanowią istotę marki. SĀR współpracuje z projektantami z Indii, a także rozszerza swoje portfolio o znane polskie nazwiska. Każdy przedmiot dostępny w sklepie to autorski wybór Julii Piekiełko i Piotra Niemyjskiego, założycieli marki, którzy uruchomili ją w 2022 roku.
Doskonale odnajdują się zarówno we współpracy z architektami, jak i klientami indywidualnymi, oferując również kolekcje własnego projektu.
Julia Piekiełko
Urodziła się w Żywcu w 1989 roku. Wychowując się na wsi, była zafascynowana naturą. Od dziadka i mamy uczyła się rysunku oraz pasji do rzemiosła. Rozwijała swoje umiejętności w liceum plastycznym w Bielsku-Białej, a następnie studiowała grafikę warsztatową na katowickiej ASP. Jednak na jej drodze pojawiła się życiowa szansa, która skłoniła ją do przerwania studiów. Przez kilka lat pracowała na rynku Bollywood, reprezentując operatorów filmowych i reżyserów akcji w tamtejszych produkcjach. Dzieliła czas między prowadzenie agencji a malowanie, równocześnie rozwijając zainteresowanie rzemieślniczym światem Indii. W 2020 roku wróciła do Polski, gdzie założyła SĀR, markę, która łączy wszystkie jej dotychczasowe doświadczenia.
Piotr Niemyjski
Urodził się w Warszawie w 1978 roku. Od czasów liceum interesuje się muzyką progresywną, którą uprawiał jako członek nieznanej nikomu supergrupy SirliBirli, oraz fotografią – całe lata spędził w ciemni fotograficznej. Po rocznicowym cyklu filmowym „Sto na sto, czyli sto filmów na stulecie kina” postanowił wyjść z ciemni i skierować się ku światu kina. Dostał się do Filmówki. Nagroda w Cannes za studencką krótkometrażówkę Jana Komasy pomogła mu przejść do dorosłego przemysłu filmowego w trudnych dla niego czasach. Podjął interesujące współprace i nawiązał relacje, które zaowocowały filmami Bartka Konopki, Krzysztofa Zanussiego czy Katarzyny Kozyry. Pewnego dnia otrzymał telefon z Japonii i tak rozpoczęła się jego długa przyjaźń oraz współpraca z japońskim reżyserem Keiem Ishikawą. Kolejny ciekawy telefon pochodził z Indii od agentki filmowej, ale zamiast hinduskiego filmu powstał SĀR – jako wyraz tęsknoty za tamtym światem.