Marcin Rusak jest dziś bardziej znany w Londynie niż w Warszawie, ale – znając życie – za chwilę ta sytuacja się odwróci. Ma dopiero 29 lat, a już jest uważany za wschodzącą gwiazdę designu. Co takiego robi? Opracował technikę zatapiania naturalnych kwiatów w tworzywie, z którego następnie tworzy wyszukane obiekty i meble.
Ostatnio Marcin Rusak został jednym z sześciu laureatów Rising Talent Awards UK. Do nagrody nominowali sami najznamienitsi projektanci: Tom Dixon, Ross Lovegrove, czy Jay Osgerby. Marcina wybrała Ilse Crawford, słynna brytyjska projektantka wnętrz. – Ja go tylko wsparłam. Dla mnie to był oczywisty wybór – powiedziała nam w trakcie gali rozdania nagród podczas targów Maison & Objet w Paryżu (na zdjęciu poniżej).
Marcin Rusak stworzył serie obiektów Flora używając specjalnie opracowanej techniki zatapiania naturalnych kwiatów w tworzywie. Materiał jest wynikiem dwuletniego studium. Wykorzystuje elementy organiczne do stworzenia starzejących się materiałów. Zgłębia temat dekoracji nie inspirowanej naturą lecz bezpośrednim wykorzystywaniem kwiatów do tworzenia wzorów. Opracowany materiał – ze względu na swoje różne właściwości techniczne oraz walory estetyczne – prezentowany jest jako kolekcja unikatowych obiektów: ekran, lampa czy stół.
Jak to się stało, że trafiłeś do Londynu?
– Wyjechałem, bo nie dostałem się na wzornictwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Zrobiłem rok, jako wolny słuchacz i zdałem na Design Academy w Eindhoven. Pojechałem tam, myśląc, że to jest szkoła projektowania przemysłowego, a okazało się że jest bardzo konceptualna. Miałem być cztery lata, a zostałem dwa, bo wpadł mi do głowy pomysł, aby zdawać do Royale College of Art do Londynu. I udało się! Po obronie w RCA założyłem własne studio, o którym zawsze marzyłem. I tak już działam od ponad roku na własną rękę. Początek był mega ciężki, ale uparłem się, żeby robić swoje. Udało mi się zdobyć grant na stworzenie pierwszych obiektów i ruszyło.
Od czego zacząłeś?
– Chciałem opracować materiał, który będzie się starzał wizualnie, podobnie do oksydacji metalu czy starzenia się skóry. Z pomocą specjalistów wydziału biologii w Imperial College of Art dobraliśmy bakterie, które były w stanie po długim okresie czasu rozłożyć kwiaty zatopione w tworzywie, tym samym tworząc wokół przestrzeń wypełnioną światłem. To był bardzo skomplikowany proces, a powstałe tworzywo nie nadawało się na materiał użytkowy, wiec zostało uproszczone. Z czasem powstało tworzywo, w którym zatopione są prawdziwe kwiaty. Zbieram je, suszę, przetwarzam i zatapiam w materiale, co brzmi całkiem łatwo, ale opracowanie tej techniki zajęło nam dwa lata.
Większość czasu spędzasz biegając po łąkach?
– Nic podobnego. Pracuję z zaprzyjaźnionymi kwiaciarniami i zużywam to, czego oni już nie potrzebują. W zasadzie zużywam odpady.
Tworzysz bardziej obiekty, czy rzeźby, niż przedmioty użytkowe.
– Zacząłem od tworzenia materiału. Materiału, który się ładnie starzał. I jego trzeba było jakoś pokazać, więc powstały obiekty. Nigdy nie byłem sfokusowany na tworzenie mebli, zawsze najważniejszy był materiał.
Tworzę też rozkładające się wazy, które symbolizują naszą relację z obiektami. Świat materialny dookoła nas jest nasycony przedmiotami z którymi nie mamy znaczących relacji, większości po pewnym czasie nie potrzebujemy, natomiast jesteśmy skazani na koegzystowanie z ich pozostałościami, czyli różnego rodzaju materiałami. Seria waz, które stworzyłem w symboliczny sposób tworzy unikalną relację z przedmiotem który nie jest długowieczny, nie da się go przekazać z pokolenia na pokolenie, bo ma swój określony czas przydatności. Staram się uwzględnić w tych obiektach pierwiastek życia, który personifikując je, kreuje silniejszą więź pomiędzy użytkownikiem a przedmiotem.
I jak „ci się sprzedaje”?
– Nie narzekam. Głównie pracuję z projektantami wnętrz, którzy mają swoje kontakty, albo z kolekcjonerami. Miałem sporo szczęścia, ale też sporo pracy w to włożyłem. Uważam, że im więcej pracy w coś wkładamy, tym większa szansa, że coś z tego wyjdzie. Taka determinacja plus pracowitość pomaga. Ale też spotkałem bardzo wielu życzliwych ludzi na swojej drodze, którzy mi pomogli.
Spotykamy się na targach Maison & Objet w Paryżu, gdzie jesteś częścią wystawy „Rising Talent”. Wcześniej wystawiałeś się już gdzieś?
– Tak, w Bazylei w Szwajcarii i w Miami w Stanach Zjednoczonych na targach galerii sztuki.
I jak ci jest w Londynie. Jakie tam jest środowisko projektowe?
– Tak naprawdę bardzo małe. Zaczyna się od znajomości a kończy na przyjaźniach. RCA działa też trochę jak sekta, gdzie wszyscy się znają. Najważniejsze, że wszyscy są bardzo otwarci, co jednak pomaga. Na dzień dzisiejszy wiążę przyszłość z Londynem, choć też dużo podróżuję i często bywam w Polsce, gdzie produkuję swoje obiekty i zakładam studio produkcyjne. W Polsce są znakomici rzemieślnicy, którzy ciągle mają fach w ręku, a ja mam tę przewagę, że umiem się z nimi komunikować po polsku.
Można powiedzieć że warszawska ASP wyrządziła ci przysługę nie przyjmując cię na studia…
– Trochę tak, ale też przez ten rok jako wolny słuchacz wiele się nauczyłem rzeźby, malarstwa i rysunku, czegoś czego nie ma w innych szkołach projektowych. Posiadanie minimum warsztatu w tych dziedzinach jednak bardzo pomaga. Tak więc nie żałuję tego roku spędzonego na ASP.
Marzenia?
– Kontynuować to co robię i skupić się na rzeźbie.
Rozmawiał: WOJCIECH TRZCIONKA