Rolls-Royce na lodzie

„Chcemy byście poczuli się, jak nasi klienci” – z taką intencją Rolls-Royce zaprosił garstkę europejskich dziennikarzy w słowackie Tatry Wysokie na „RR winter drive experience”.

Zwykle, będąc w Tatrach Wysokich, moja perspektywa jest zupełnie inna. Celem jest zobaczyć doliny ze szczytu: zmęczyć się, wyjść ze strefy komfortu, pobyć w otoczeniu piękna, by potem wrócić do codzienności. Tym razem ośnieżone szczyty miały być tłem dla zupełnie innych emocji i przyznaję, że nie spodziewałam się, iż zza szyby Rolls-Royce’a Tatry będą wyglądały jeszcze bardziej majestatyczne i szlachetnie: raz skrzące się w słońcu, za chwilę osłonięte mgłą i chroniące swoich tajemnic. Zawsze jednak wywołujące podziw i poczucie niedostępności. Zupełnie jak Rolls-Royce.

Rolls-Royce jest najbardziej elitarnym samochodem w historii motoryzacji. Od momentu powstania marki w 1905 roku trwają starania, by ten wizerunek nie został zmącony. Patrząc na historyczne zdjęcia, nie można oprzeć się wrażeniu, że brytyjski automobil powstał, by dopełnić splendoru głów państw, zamożnych rodów oraz finansjery. W pierwszych dekadach istnienia marki egzemplarze trafiały również do Polski. W 1913 roku pierwszego Rolls-Royce’a (model Silver Ghost) sprowadził Józef Mikołaj Potocki, w międzywojniu natomiast modelem Phantom III jeździł generał Władysław Sikorski a Phantomem II sam Marszałek Józef Piłsudski. Sprowadzali je również majętni fabrykanci i magnaci, tacy jak m.in.: Egon Scheibler (największy łódzki fabrykant), Maria hr. Bnińska, Maurycy hr. Zamoyski czy książę Karol Radziwiłł czy Roman hr. Sanguszko właściciel hodowli i stadniny koni arabskich w Janowie Podlaskim). Wg fabrycznych archiwów do wybuchu II wojny światowej do Polski trafiło 15 egzemplarzy (swoją drogą obecnie tyle trafia do Polski w ciągu roku). W zawierusze wojennej niemal wszystkie zaginęły. Znany jest los jedynie egzemplarza należącego do hr. Sanguszki – jest w Brazylii, dokąd wyemigrował po II wojnie światowej. Auto generała Sikorskiego od 2014 roku znajduje się natomiast w posiadaniu brytyjskiego arystokraty Sir Anthony’ego Bamforda właściciela firmy JBC (koparki, maszyny budowlane). Samochód został uznany przez kapitułę prestiżowego konkursu pojazdów zabytkowych (Concorso di Eleganza w Villa d’Esteza) za najładniejszy i najcenniejszy na świecie.

pilsudski-rolls

Podczas komunizmu, wg kilku źródeł, do Polski nie trafiały żadne egzemplarze. To jednak zmieniło się, a polski rynek postrzegany jest obecnie za najdynamiczniej rozwijający się w tym rejonie świata. I to zaczyna być widoczne na ulicach – wprawnemu obserwatorowi nie umkną dwie litery „RR” na masce cicho pomrukującego samochodu. O konkretne ilości i nazwiska mogę jednak nawet nie pytać – każdy klient może liczyć na dyskrecję, również jeśli chodzi o koszt zamówienia. Cena Rolls-Royce’a zaczyna się od około 1,5 miliona złotych a kolejne miliony, bez ograniczeń, można wydawać na spełnianie swoich marzeń zaklętych w samochodzie z „duchem ekstazy” na masce. Indywidualnie dobrać niemal wszystko. – Zrealizowaliśmy kiedyś zlecenie na lakier z pokruszonymi na proch diamentami. Tak przygotowana farba okazała się droższa niż sam samochód – mówi Frank Tiemann szef komunikacji korporacyjnej RR dla regionu Europy i Bliskiego Wschodu. Dział Projektowania na zlecenie (Bespoke Design) spotyka się z przeróżnymi pomysłami klientów na wymarzonego Royce’a, w większości jednak cena wynika nie tyle z użytych materiałów, co z ilości godzin pracy kaletników, hafciarek, krawcowych, stolarzy, mistrzów inkrustowania czy malarzy, wiele elementów bowiem powstaje rękoma rzemieślników i artystów. – Kiedy zamówiony samochód powstaje w fabryce w brytyjskim Goodwood tworzy się niezwykła więź między nami i klientem. To, że firma jest w zasadzie niewielka i niemal wszystko dzieje się w jednym miejscu, sprawia, że mogę zadzwonić do Goodwood i zapytać, czy na przykład przeszycia tapicerki są już gotowe, czy może można je jeszcze zmienić. Wtedy słyszę, że ktoś zaraz podejdzie do stanowiska i to sprawdzi! To tworzy niezwykłe poczucie realności tej pracy, którą dla klienta wykonujemy – mówi Eva Kadlec Dedochová, która wraz z mężem prowadzi przedstawicielstwo RR w czeskiej Pradze.

Z Evą i Frankiem miałam okazję poznać się podczas kameralnego wydarzenia w słowackim Szczyrbskim Plesie u podnóża Tatr nazwanego „Rolls-Royce winter drive experience”. Po trzech dniach rozmów, jazd i obserwacji mam wrażenie, że Rolls-Royce to nie pracownicy, ale społeczność, w której i dziennikarze, i klienci mogą poczuć się po prostu dobrze. Przy okazji obaliłam kilka mitów na temat marki.

Nie rozumiałam, dlaczego mam siadać za kierownicą? W Rollsach przecież jeździ się z szoferem… a przecież miałam poczuć się jak klientka RR a nie jak szofer! Okazuje się jednak, że wielu właścicieli samemu prowadzi swój pojazd, bo to prostu lubi. Mi nadal samochód wydawał się jednak zbyt masywny, by go z przyjemnością prowadzić po oblodzonych wąskich ścieżkach. Mit padł natychmiast – poczułam się bardzo bezpiecznie i pewnie. Konstruktorzy RR nie mają ograniczeń finansowych, dlatego zainstalowana w autach technologia oraz unikalna konstrukcja samochodu jest wyśmienita. Wszystko po to, by prowadzenie samochodu mogło być pewne – niezależnie od prędkości, dynamiki jazdy, nawierzchni, czy ostrości zakrętów, jakie przyjdzie nam pokonać. Nie jest też samochód ogromny, jakby mogło się wydawać. Jego rozsądna wielkość oraz promień skrętu pozwala zgrabnie manewrować nawet na białych wirażach zimowego kurortu. Drugi mit to wiek klientów. Okazuje się, że wiek osób posiadających RR obniżył się znacznie, to niejednokrotnie oznacza, że RR funkcjonuje jako samochód rodzinny. Z jednej strony oznacza to zmianę w strukturze zamożności społeczeństw, z drugiej natomiast mówi, że marka nie jest już postrzegana za na tyle „nobliwą”, by trzeba było do niej dorastać. Stało się tak od momentu, gdy RR wprowadził do oferty model Ghost nazywany „baby Rolls-Royce’em”. Model jest krótszy o 44 cm od Phantoma – flagowego modelu marki. Jest też od niego tańszy o 30 proc. Jego stylistyka jest mniej konserwatywna, a konstrukcja zachęca do samodzielnego prowadzenia przez właściciela. Ten kierunek zmian w nobliwej marce nazwano zadziornie „more performance, less pomp” czyli więcej jazdy, mniej pompy. Po nim pojawił się kolejny „odchudzony” model Wright o bardziej sportowym sercu.

Kolejnym mitem była prędkość i dynamika jazdy. RR kojarzył mi się raczej z dostojnym sunięciem po zamożnych dzielnicach europejskich stolic lub po wielskich drożynach wśród wrzosowisk, ewentualnie po zasypanych piachem pustyni drogach do oaz. Oczywiście ten samochód nigdy nie będzie żółtym Lamborghini, ale przecież nie o to chodzi. Wybierając model Wraight można mieć wiele przyjemności z szybkiej jazdy a jednocześnie uniknąć ostentacyjnego wyglądu „szybkiej strzały”. Przyszło nam to sprawdzić podczas testowania samochodów na pasie startowym lotniska w Popradzie. Nie tylko na prostej, gdzie 250 km/h było cichą płynną podróżą, ale również podczas slalomów i innych zadań podczas doskonalenia techniki szybkiej jazdy pod okiem instruktora. Zwinność i stabilność oraz prędkość hamowania były zaskakujące. Najmilej było jednak ten samochód po prostu prowadzić po drogach, uliczkach i autostradach w słońcu zwiastującym niedaleką wiosnę. Jeśli panowie lub panie macie chęć poczytać o fachowych technicznych danych, to odsyłam Was do motoryzacyjnych stron, gdzie fachowcy zrobią to lepiej. Ja mogę jedynie zapewnić, że dzień spędzony za kółkiem zostawił po sobie poczucie czerpania wszystkimi zmysłami przyjemności z jazdy samochodem. Jakim? Dostojnym, dyskretnie zwinnym, zespolonym z kierowcą i bezpiecznym oraz o wyglądzie takim, jak tylko zechcę.

Tymczasem zaczynam sobie wyobrazić mój egzemplarz Rolls-Royce’a. Już pytałam: może mieć miejsce na narty i prosecco.

Czytaj też relację „Design Alive” z wizyty w fabryce Rolls-Royce: „Z wizytą w fabryce emocji”

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: