– Naszą domeną jest „slow design” czyli bardzo indywidualne i głębokie zanurzenie w każdy temat. Musimy poznać odbiorcę, jego nawyki i upodobania, przeanalizować przestrzeń – architekturę i otoczenie potem na to nakłada się nasza wizja – przekonują Basia Łaźniewska i Maciek Tarchalski, właściciele pracowni projektowej Indoor, która ostatnio stworzyła bardzo klimatyczne mieszkanie w sercu Warszawy, w XIX-wiecznej kamienicy.
W przeszłości mieściły się tutaj biura mamy obecnej właścicielki. Mama – kolekcjonerka sztuki, cześć swoich zbiorów przekazała córce Marcie, niektóre prace były nierozwalniane związane z tym miejscem – murale i graffiti stanowiły część wystroju biur. – Po długich naradach zdecydowaliśmy postawić jeden z murali, ulubiony, który stał się osią nowego domu (twarze w jadani), namalowany przez nieżyjącego już artystę streetartowego Emila. Oczywiście nie tylko rozmieszczenie sztuki było naszym zadaniem – potrzebowaliśmy trzech sypialni, garderób, dwóch łazienek no i kuchni. Wcześniej były liczne pokoje i korytarze, kuchnia ograniczała się do szafki ze zlewem w najgłębszym zakamarku domu, mieliśmy jedną małą łazienkę, obrazy i baranka na ścinach – opowiadają projektanci.
– Kuchnia z założenia miała być otwarta. Uznaliśmy że w otoczeniu starych mebli, sztuki i surowych ścian potrzebna jest super prosta, lekka i nowoczesna, tylko zmiękczona ręcznie robionymi marokańskimi kafelkami na ścianie. Okap nad wyspą wykończony lustrami w zasadzie ginie w przestrzeni pomnażając otaczające obrazy. Koncepcja okazała się trafiona – przy otwartym usposobieniu mieszkańców, wokół wyspy toczy się intensywne życie towarzyskie.
Meble to eklektyczny miks współczesności, ze świetnym wzornictwem lat 80. i 90. (fotele marki Moroso i Leolux) oraz art deco. Wszystko w żywych kolorach. To zbiory Marty, które w tej przestrzeni nabrały nowego blasku i stworzyły świetnie działający zespół.
– Główna sypialnia. Tu zaczęliśmy od łoża po babci, które sama zaprojektowała i zleciła wykonanie, i pięknego aktu który nad nim zawisł. Reszta ułożyła się jak po sznurku – antyczny kilim na podłodze, artdecowskie biureczko, do tego zaprojektowaliśmy ogromne lustro i nieco ekstrawagancki detal – złotą ramę wokół okna.
– Legenda rodzinna głosi, że błękitny fotel jest po Żeromskim. Głowy bym za to nie dała, ale po pierwsze brzmi dobrze, a po drugie musi być po jakimś wielkim człowieku z powodu rozmiaru – śmieje się właścielka mieszkania.
Więcej na: www.indoorprojekt.pl