Dziś w świecie designu i architektury trudno wyszukać słowo „miłość”. Tym większym wyzwaniem jest mówienie głośno o tej potrzebie. Zwłaszcza w rozumieniu społecznym, ale też personalnym i środowiskowym.
Gdybyśmy się tak prawdziwie zakochali w sobie, w naszej planecie, we wszechświecie? Ach, błogi byłby to stan miłości, błogi stan niepamięci, roztargnienia i szczęścia – bo gdybyśmy prawdziwie kochali, czy umielibyśmy eksploatować obiekt naszych westchnień do granic możliwości/wytrzymałości? Czy nie chcielibyśmy zatrzymać go na dłużej – pokazując innym postać, która rozpromienia nas każdego dnia?
Miłość to przede wszystkim opieka, tworzenie przestrzeni do rozwoju opartej na akceptacji samodzielnie wybranej ścieżki. To deklaracja wsłuchiwania się w potrzeby, pomoc w zwalczaniu trudności i traum, zachęcanie do rozkwitnięcia; to pokazanie zrozumienia dla wszystkich nadziei, wątpliwości, strachu i marzeń. To umiejętność dostrzegania i dawania przestrzeni; nie żądania i wyzysk, ale cierpliwość oczekiwania na bycie obdarzonym odwzajemnionym uczuciem. Miłość to pokora i chęć czynienia dobra.
Niestety, dziś coraz rzadziej mówimy o miłości, myląc ją z pożądaniem i własną przyjemnością. Uczucie to przyrównujemy jedynie do samolubnego spełniania naszych oczekiwań, pozbawionego wytrwałości i wyrozumiałości. Gubiąc się w definicjach, z oziębłością i szorstkością traktujemy zarówno samych siebie, jak i otaczające nas społeczeństwo i środowisko. Tym samym zatraciliśmy umiejętność życia w grupie. Daliśmy się zwieść, że żyjąc w sieci relacji, rzeczywiście w niej jesteśmy. Uwierzyliśmy, że narzędzia i sztuczna inteligencja zastąpią naszą wzajemną troskę i umiejętność pielęgnowania więzi. Tymczasem dzięki instynktowi antropomorficznemu, który przypisuje ludzkie cechy przedmiotom i zwierzętom, to obiekty obdarzyliśmy uczuciami. Zdewaluowaliśmy słowo „miłość”.
Naszą beztroskę w tym obszarze wykorzystują firmy, kreując dostępne dla nas nowe obszary miłości i oddalając od zażyłości międzyludzkiej, która jest dla nas naturalna. Zjawisko to jest szeroko stosowane zwłaszcza w świecie „inteligentnych produktów”: na popularności zyskują roboty, które opiekują się osobami starszymi i niemowlakami, pomagają w komunikacji z autystycznymi dziećmi czy spełniają nasze potrzeby seksualne. Tworzymy świat przedmiotów, które wypełnić mają cechy przypisywane dotąd ludziom. I zamiast być między nimi, jesteśmy między produktami i to je obdarzamy uczuciami i relacjami. Słowo „miłość” zastąpiliśmy spełnianiem naszych potrzeb, wpisywaniem się w kanon naszych wyobrażeń, wygody, przyjemności i pożądania. Przy tym – jak podkreśla Ine Gevers, kuratorka wystawy „Robot Love” – „nieetyczne jest, by za projektowaniem tych relacji i obiektów stały wielkie koncerny takie jak Google, Facebook czy Amazon”. Sugeruje w ten sposób, że sztuczna inteligencja musi poznać naszą empatyczną naturę, abyśmy mogli chronić siebie w przyszłości.
Już w 1965 roku indyjski filozof Jiddu Krishnamurti określił poszukiwanie miłości przez człowieka paradygmatem „pożądania przyjemności”, mocno akcentując, że nie znamy i nie praktykujemy prawdziwej miłości. Mamy za to sentyment, sensualność, emocjonalność i seksualność, jednak prawdziwa istota tego uczucia jest już tylko wspomnieniem. Dowodem na istnienie miłości jest brak strachu, konkurencyjności i ambicji, gdyż prawdziwa miłość rodzi pokój. Rodzic szczerze kochający swoje dziecko uczy je akceptacji, a nie bycia nacjonalistą; zaangażowania w sprawy otoczenia i najbliższej społeczności, a nie nakłania do posiadania jak najlepszej pracy pomijającej aspekty etyczne. Zdaniem Juddu, gdybyśmy posiadali miłość, nie mielibyśmy nacji ani rozłamów religijnych, nie wychodzilibyśmy w świat dorosłych uzbrojeni w narzędzia do samoobrony i budowania wysokiej samooceny.
Dziś w świecie designu i architektury trudno wyszukać słowo „miłość”. Tym większym wyzwaniem jest mówienie głośno o tej potrzebie. Zwłaszcza w rozumieniu społecznym, ale też personalnym i środowiskowym.
„Kochaj bliźniego jak siebie samego” – pytanie tylko, czy jesteśmy jeszcze zdolni do miłości nas samych. Czy w biegu dnia codziennego, gdy musimy sprostać narzuconym nam oczekiwaniom innych, jesteśmy w stanie zastanowić się, co rzeczywiście jest dla nas dobre? Odpowiedź na to pytanie jest często brutalna. Musimy zrobić wszystko, by zwalczyć w sobie tę autoagresję i przemienić ją w dobro. Jak pisał Jiddu, celem zadawania pytań nie jest dawanie odpowiedzi, ale odkrywanie prawdy.
Marzeniem jest, byśmy nauczyli się rekompensować krzywdy, również te zadane środowisku. Nie zagarniali go i podporządkowywali, ale szukali harmonii w relacji. Poszli o krok dalej, nie tylko tworząc rezerwaty chroniące przyrodę, ale też przestrzenie, w której pomagamy powrócić naturze do równowagi. Jako ludzkość pokazaliśmy, że umiemy zdobyć nieosiągalne. Teraz naszą energię przekierować należy na właściwy obiekt westchnień.
Choć o tym zapominamy (ciągle żyjąc w świecie „MIEĆ” i „DLA NAS”), „kochać” to nie myśleć o sobie, lecz dawać, wynagradzać, akceptować, pielęgnować. Czyż nie brzmi to jak idealne rozwiązanie wszystkich naszych kłopotów? Zakochać się w naszym środowisku – przerzucić pożądanie z „love brands” na „love environment”, z pełnym poszanowaniem wszystkich jego wartości.
Dorota Stępniak
Kuratorka i menadżerka wydarzeń w sektorze przemysłów kreatywnych. Dziennikarka, jurorka i moderatorka konferencji. Członkini rady programowej Gdynia Design Days. Jej autorska rubryka „Mocne Plecy” poświęcona sztuce i projektowaniu w subiektywnym wydaniu ukazuje się w magazynie „Design Alive”.