– Wszyscy potrzebujemy nadziei i radości. Człowiek potrzebuje ich do życia jak powietrza, jak natury. To dlatego tworzę rzeczy, których można się złapać, które dają nadzieję, zarówno mnie, jak i innym – opowiada Aleksandra Kujawska, projektantka i artystka szkła.
Umówić się z nią to zadanie graniczące z cudem. Aleksandra Kujawska jest zawsze w biegu, pełna energii próbuje znaleźć chwilę na rozmowę podczas podróży pociągiem – nic z tego, jej telefon się urywa, a lista zadań zdaje się nie kończyć. Ostatecznie udaje nam się porozmawiać w przerwie między jedną podróżą a drugą.
Tworzysz unikatowe, kolekcjonerskie obiekty – to dobry czas na takie podejście do projektowania.
Aleksandra Kujawska: – Jest tak wiele przedmiotów na świecie! Ja nawet chodzę z córką po śmietnikach i ocalam wartościowe rzeczy, skarby. W dużych miastach są w zasadzie wręcz gangi, które się tym zajmują. Kiedy widzę wystające z kontenera nogi od krzesła, po prostu chce mi się płakać. Wysiadam z autobusu, jadę po auto i z dzieckiem ratujemy to krzesło, żałując, że nie możemy jeszcze czegoś wyjąć spod sterty śmieci, bo tego nie udźwigniemy.
Świat pęka w szwach od przedmiotów, szczególnie że ceramika, porcelana i szkło są materiałami wiecznymi. Szkło się nigdy nie rozłoży. Jeżeli mam stworzyć nowy przedmiot, to staram się bardzo głęboko przemyśleć, po co, jak i dlaczego ma on powstać. Chcę, aby niósł ze sobą wyjątkowe przeżycia. Dlatego ten styk wzornictwa i rzeźby sztuki jest dla mnie po prostu najlepszym miejscem, w którym mam poczucie, że nie zaśmiecam świata swoją nadprodukcją. Przecież mogłabym produkować w setkach, dla mnie praca ze szkłem to jest relaks i sama radość. Jednak chcę robić tylko krótkie serie, tradycyjnymi technikami. To mają być przedmioty, które ktoś będzie kochał, lubił z nimi być. Będzie na nie patrzeć, dotykać ich i będą sprawiały mu radość. Mają wzbudzać zachwyt i dobrą, pozytywną energię.
Twoje szkła odwołują się do poetyckiej wrażliwości, literatury Stanisława Lema, nieoczywistych, subtelnych wrażeń. Podobają mi się Twoje sformułowania, że „mają one za zadanie odwracać myśli od dnia codziennego, są jak stemple do myśli”.
Czasem po prostu mamy już w życiu wszystkiego dość, jesteśmy na takim etapie cywilizacji, że przytłacza nas nadprodukcja, chorujemy na depresję, mamy problemy, świat jest niepewny, wszystko się zmienia. Nowe pokolenia mają co prawda nowe możliwości, ale za to nie mają starych – czyli poczucia bezpieczeństwa. To wszystko budzi niepokój i myślę, że tak naprawdę wszyscy potrzebujemy nadziei i radości. Człowiek potrzebuje ich do życia jak powietrza, jak natury. To dlatego tworzę rzeczy, których można się złapać, które dają nadzieję, zarówno mnie, jak i innym.
Aby móc realizować obiekty rzeźbiarskie czy wzorniki, musisz współpracować z hutami szkła? Jak to wygląda?
Kontaktuję się w sprawie terminu, a potem czekam na to jak na wielkie święto. Bo zarezerwowanie go wcale nie jest takie oczywiste. Huty mają swoją produkcję przemysłową i tysiące zamówień i taka praca jak moja tak naprawdę zaburza im trochę codzienne funkcjonowanie. Jednak są też huty nastawione głównie na pracę z artystami, więc zawsze można sobie znaleźć miejsce.
Współpracuję z Krakowską Hutą Szkła przy ul. Lipowej, Hutą Szkła Gospodarczego Tadeusza Wrześniaka, a także z Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze – to moje macierzyste miejsce, byłam tam w internacie, w liceum plastycznym w Cieplicach. Dlatego cały czas jeżdżę po Polsce i żyję na walizkach.
Od pewnego czasu jest boom na ceramikę. A jak wygląda rynek szkła w Polsce?
Dziś powoli kończy się etap fascynacji masową produkcją i do głosu zaczyna dochodzić szkło artystyczne, unikatowe. Ludzie coraz częściej dostrzegają, że są też żyjący artyści i ich także warto kupować.
Szklane rzemiosło nie jest łatwą drogą artystyczną.
Tworzenie szklanych obiektów jest tak drogie, trudne i wymaga tak wielu maszyn, sprzętów, szlifierki, pracowni, modelarni, prądu, ludzi, urządzeń, że trudno przetrwać na rynku. Dlatego artyści skupiają się głównie wokół akademii sztuk pięknych, np. we Wrocławiu – to najważniejszy ośrodek twórczy związany ze szkłem w Polsce. Bez akademickich finansowych możliwości i infrastruktury artystom spoza uczelni ciężko przetrwać. Jest to, obrazowo rzecz ujmując, porównanie Dawida z Goliatem.
A Ty jesteś wolnym duchem w tej branży.
Kiedy dostałam niedawno nagrodę Dobry Wzór od Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, na scenę wychodzili różni projektanci. Wszyscy dziękowali firmom, które ich zatrudniły. A pod moim projektem było tylko moje nazwisko i mojej córki Heleny. A to dlatego, że moja pasja to jest po prostu nasz domowy budżet. To wspaniałe, że moje kieliszki zostały zauważone, bo same je z Heleną wymyśliłyśmy i dźwigałyśmy w kartonach do pociągu. Właściwie nie mogę w to uwierzyć, że mam tyle nadludzkiej siły, żeby sama z dzieckiem się przez to wszystko przebić – prawdopodobnie mam zepsute czujniki bezpieczeństwa.
Miasto magnes. Co takiego ma w sobie Gdynia, że przyciąga i fascynuje?
Dlaczego przeprowadziłyście się z Warszawy do Gdyni?
Gdynia symbolizuje dla mnie taki stan, w którym musisz coś zmienić w życiu i masz nadzieję na to, że uda ci się odrodzić, uratować. To miasto ma taką energię. Energię nowego początku. Większość przyjezdnych w Gdyni jest z Warszawy. Są to ludzie, którzy postanowili wprowadzić radykalne zmiany w swoim życiu, bo już dłużej nie mogli żyć tak jak dotychczas. To nie są osoby, które przyjechały, bo jest tu pięknie, tylko dlatego, że chciały zacząć nowy rozdział w swoim życiu. Jest pięknie, to jest oczywiste –
Jak długo już tu mieszkacie?
Trzeci rok. Czekałam, aż córka skończy szkołę podstawową w Warszawie. Kiedy tylko Helena zdała w Orłowie do liceum plastycznego, pod naszym domem stały już samochody transportowe. Zapakowałyśmy nasz dobytek, ukochane zwierzęta i przeprowadziłyśmy się do Gdyni. Dostaję do dziś telefony od znajomych z pytaniem: „Proszę cię, powiedz nam, jak to zrobiłaś”. Powinnam napisać poradnik, jak się wyprowadzić ze starego życia.
Jaka jest Twoja Gdynia?
To po prostu cisza, spokój i miejsce, gdzie możesz oczyścić głowę. Całe życie jeździłam do Sopotu i Gdyni z różnych okazji, na święta czy wakacje, i marzyłam, żeby kiedyś się tu przeprowadzić. Zrobiłam to, wynajmuję mieszkanie 300 m od plaży w Orłowie i jestem chyba najmłodsza na ulicy – tu jest jak w sanatorium! Nikt mi co prawda nie powiedział, że od października do kwietnia trwa sztorm i przez trzy dni w tygodniu dostajemy komunikat: „Uwaga, sztorm w skali 9/10”, ale co tam! Moi ukochani warszawiacy dzwonią i mówią, jak to musi być pięknie, że sobie siedzę z winkiem, oglądam, jak morze się burzy, a to wygląda tak, że nie można otworzyć drzwi, tak wieje, a śmietnik odlatuje razem z samochodem. Jak masz nieszczelne okna, to musisz spać w czapce.
Ale widoki masz na pewno obłędne!
Cudowne. Helena chodzi codziennie bulwarem Królowej Marysieńki, skarpą z widokiem na morze.
Spektakularne zjawiska przyrodnicze dają mi siłę, dystans, pokazują mi, gdzie jest moje miejsce. Jesteśmy częścią przyrody, a tutaj czuję się z nią zespolona.
Aleksandra Kujawska
Urodziła się w 1976 roku w Wielkopolsce, w Kole – mieście majoliki, fajansu i ceramiki. Odebrała imponujące wykształcenie – ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Jeleniej Górze-Cieplicach na kierunku szkło artystyczne (w klasie Władysława Czyszczonia), a w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu: studia magisterskie w Katedrze Szkła (w pracowni prof. Kazimierza Pawlaka), podyplomowe studia ze szkła w architekturze ze specjalizacją witraż (w pracowni prof. Ryszarda Więckowskiego), a także międzywydziałowe studia doktoranckie (w pracowni prof. Beaty Mak-Soboty). W 2021 roku jej projekt Kieliszki Księżycowe zwyciężył w nowej kategorii, rzemiosło, w konkursie Dobry Wzór, organizowanym przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego, a seria rzeźb Toys otrzymała Must Have na Łódź Design Festival. Jej zabawki: Comet, Planets, Sun, Moon i Star powstały podczas pandemii z myślą o odwracaniu myśli od dnia codziennego. Aleksandra Kujawska jest laureatką wielu nagród, uczestniczy regularnie w konkursach i wystawach wzorniczych. Jej szkło można znaleźć m.in. w DESA Home.