Benedikt Josef. Dla niego każdy projekt to jak nowa randka!

– Projektowanie wnętrz przypomina romans z klientem, ale dużo częściej przybiera formę sesji terapeutycznej, i to mi się bardzo podoba – mówi Benedikt Josef, Niemiec z urodzenia, Australijczyk z wychowania, a nowojorczyk z wyboru, projektant z pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków. Bycie kreatywnym i autentycznym to dla nich wyzwanie, którego poziom trudności jest nieustannie podnoszony przez pędzący świat social mediów.

Spotykamy się w Nowym Jorku na początku 2023 roku. Miasto jest jeszcze nieco uśpione po świątecznym sezonie, wszystko wygląda jak opuszczony set filmowy, bo Big Apple ma niewyczerpane pokłady eleganckiej każualowości. Styl jest jak werniks, którym ktoś pokrył każdy centymetr tutejszej powierzchni: uliczne chodniki, znaki drogowe, ceglane ściany, kawiarniane witryny. Jest go tak wiele, że często mutuje w stylizację: przytulne kody znajomych form i kolorów, które wibrując, uprzejmie upewniają, że jest się w Nowym Jorku, a nie gdzie indziej. W tej klęsce urodzaju autentyzm jest ciężką pracą na pełen etat. Jest też koniecznością, bo to jakość, która sprzedaje. Wśród wielu słynnych dzielnic miasta, które nigdy nie śpi, Lower East Side jest obszarem, w którym walka o oryginalność jest sposobem na życie i zarabianie od przynajmniej 20 lat. Widać to w tutejszych restauracjach, kawiarniach i w stylizacjach przechodniów. 

– Myślałam, że LES jest passé, wszyscy mi to powtarzają – dzielę się z Benediktem Josefem, młodym projektantem wnętrz, malkontencką opinią zasłyszaną od nowojorczyków mieszkających na Upper West Side.

Jemy późne śniadanie w Corner Barze na rogu Allen Street i Canal Street. Jesteśmy trzy przecznice od nowej siedziby International Center of Photography i dwie od wschodniej krawędzi Chinatown.

– Nic podobnego – odpowiada Benedikt Josef, posyłając mi opanowane, ale stanowcze spojrzenie głęboko niebieskich oczu. – Lower East Side jest w nowej fazie swojego kwitnienia. Widzę to po zamówieniach na projekty mieszkań, które do mnie spływają. 

Magazyn Design Alive

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

ZAMAWIAM

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

NR 49 JESIEŃ 2024

Romans z klientem 

Benedikt Josef urodził się w Niemczech, a wychowywał w Australii. Do Stanów przyjechał 15 lat temu na studia architektoniczne. Australia nauczyła go indywidualizmu i zdrowego dystansu do rzeczywistości. To przytulny zakątek, ponieważ jest wyizolowany od reszty świata i to rzutuje na mentalność jego mieszkańców. Czym różni się izolacja australijska od japońskiej? – pytam.

– Mentalność Japończyków jest bardziej zorientowana na perfekcjonizm i to napędza ich do bycia bardziej konkurencyjnymi. Tam, gdzie jest konkurencja, jest wzrost. Dlatego przyjechałem do NYC. 

Australijska mentalność przekłada się także na sposób randkowania. 

– W Ameryce istnieje cała kultura i presja wokół romansu. Australijczycy są tak wyluzowani, że często dopiero po fakcie orientują się, że są z kimś w związku, bo na przykład zdecydowali się wspólnie zamieszkać – śmieje się projektant.

Czy w takim razie intymna relacja projektowania czyjegoś mieszkania zawiera w sobie element flirtu i australijski brak presji pomaga Benediktowi w lepszej komunikacji z klientami? 

– Projektowanie wnętrz faktycznie przypomina romans z klientem, ale dużo częściej przybiera formę sesji terapeutycznej, i to mi się bardzo podoba – stwierdza Benedikt Josef. – Zadaję bardzo osobiste pytania: co jesz na śniadanie, w jaki sposób korzystasz z łazienki, jak układa ci się życie z twoim partnerem, jaka jest twoja ostatnia myśl przed zaśnięciem. Co zaskakujące, nigdy nie spotykam się z oporem ze strony moich rozmówców. Myślę, że podświadomie poszukują uwagi. A ja z kolei mam satysfakcję, bo zrezygnowałem z bycia architektem w dużej korporacji, ponieważ chciałem intymności: kontaktu z ludźmi z krwi i kości oraz z przedmiotami, które mają duszę.

Obiekty vintage. Ambasadorzy znaczeń

Benedikt otaczał się przedmiotami vintage, zanim stało się to modne. Przekonuje, że podobnie jak Lower East Side wciąż reinterpretuje swoją markę jako „it place”, tak elementy wystroju oraz wnętrza z patyną jeszcze długo nie przestaną towarzyszyć nowojorczykom w codziennym życiu. Czy to sytuacja specyficzna dla tego miasta? Dla tej dzielnicy? A może vintage jest po prostu skutecznie wylansowaną modą dla osób, które chcą się poczuć lepiej, myśląc o sobie?

– Oczywiście, że kupujemy vintage, żeby poczuć się lepiej, myśląc o sobie, i nie ma w tym nic złego. Lubię powtarzać, że obiekty vintage to ambasadorzy znaczeń, bo ich patyna składa się zawsze z wielu warstw: z kontekstu i czasu, w jakim powstały, ze specyficznej obróbki materiału, łączącej sztukę z rzemiosłem, z partykularnego stylu danego projektanta. To pobudza kreatywność i filuterność zarówno w fazie projektowania, jak i użytkowania. Każdy przedmiot z przeszłością ma przyszłość – jeśli obiekt przeszedł próbę czasu, to żyje się z nim po prostu lepiej. Dlatego vintage to nie jest moda, a na pewno nie moda w Nowym Jorku, gdzie ludzie naturalnie otaczają się przedmiotami z różnych epok. Sam również kolekcjonuję obiekty, które potem wykorzystuję podczas pracy. Czasem, kiedy zaintryguje mnie coś z lat 80. lub 90., muszę się chwilę zastanowić, czy to jeszcze vintage, czy raczej second hand. Ostatecznie liczą się jednak emocje, które kontakt z przedmiotem wywołuje.

– Chcę, żeby mój styl był odbierany jako zmysłowy. Niektórzy moi klienci, zwłaszcza ci z młodszej generacji, potrzebują czasem dodatkowej dozy perswazji, ale ostatecznie przekonuje ich eklektyczność moich rozwiązań i to, że czują, że moje propozycje wynikają z rozmów o ich życiu. Pogłębiony wywiad, rozwijany w trakcie cyklu spotkań, jest zawsze bazą dla projektu. Atmosfera wnętrza jest materializacją temperamentu jego właściciela.
Tribeca Loft. To wnętrze powstało dla singielki pracującej w finansach, która dzieli swój czas między Nowy Jork i Meksyk. Mieszkanie praktycznie nie było modernizowane od czasu jego pierwotnego życia przemysłowego, a klientka i ja zakochaliśmy się w surowej jakości tej architektury. Remont ograniczyliśmy do pomalowania podłóg na czarno, a ceglanych ścian i blaszanych sufitów na biało – eksperymentowaliśmy z ośmioma różnymi odcieniami białej farby, aż znaleźliśmy ten idealny. Klientka lubi relaks w domowym zaciszu, więc salon został zaprojektowany z myślą o dużej liczbie miejsc do siedzenia. Naszym celem było zrównoważenie industrialnego języka przestrzeni ciepłymi, ziemistymi elementami i organicznymi teksturami – bez wrażenia, że przestrzeń jest zbyt dopracowana. Meble są czyste i neutralne w swoich bryłach. Zabytkowe skórzane krzesła motylkowe pochodzą z Brazylii, a stolik koktajlowy z zielonego marmuru z połowy wieku został znaleziony na 1stDibs. W sypialni jednym z wyzwań było radzenie sobie z ogromem przestrzeni, co w Nowym Jorku rzadko stanowi problem! Dodaliśmy ponadgabarytowe, niestandardowe łóżko z baldachimem, aby stworzyć poczucie zamknięcia i intymności. Dzieła sztuki autorstwa meksykańskich i południowoamerykańskich artystów to kolejny ukłon w stronę latynoskiej kultury, tak ważnej dla klientki.

Sztuka autentyczności

Benedikt Josef jest najlepszą wizytówką swojego biura projektowego. Na nasze spotkanie przychodzi ubrany cały na czarno. Jego jasna skóra wyraźnie odcina się od minimalistycznej stylizacji. Każdy element garderoby ma idealnie ten sam odcień czerni, kompozycja jest spójna, a gra odbywa się na poziomie faktur: puszystość swetra à la lata 80. versus gładkość uniwersalnych w kroju spodni z prostymi nogawkami. Jego gesty są oszczędne jak w japońskim teatrze nō, a na słownictwo składają się dowcipne skróty językowe podsłuchane na nowojorskiej ulicy.

Zaczynamy mówić o autentyczności i o miłości. Opowiadam mu o pierwszym akapicie książki „White Album” Joan Didion, którą właśnie czytam. Przytaczam zdanie, które mnie uderzyło: „We tell stories in order to survive”. Opowiadamy historie po to, by przeżyć. Na kanwie tego fragmentu napisałam do przyjaciela architekta, który właśnie się rozwodzi, że „miłość to tylko historie, które opowiadamy sobie o innych ludziach”. W odpowiedzi napisał: „Tak, a prawdę buduje się na historiach”. 

– Wprawdzie nie jestem filozofem… – zaczyna nieśmiało Benedikt po moim monologu, który zdecydowanie powinnam zostawić na moment po trzeciej filiżance kawy.

– Dzięki Bogu! – przerywam mu, żeby ukryć zakłopotanie. Życie bywa nie do zniesienia i bez filozofowania.

– Amen! Bycie żywym doprowadza mnie do szaleństwa! Niemniej podczas pracy wiele myślę o prawdzie, a przez to o autentyczności. Częścią mojej pracy jest czytanie między wierszami. Słyszę od klientów: „Chcę, żeby moje mieszkanie było chic!”. Albo: „Chcę, żeby było ekstrawaganckie! Eleganckie! Glamour!”. Odpowiadam: „Świetnie, ale musimy znaleźć autorską definicję dla tych ogólnych pojęć”. Wierzę, że każdy posiada smak i styl, o ile odważy się być ze sobą szczerym i je odkryć. Wnętrze staje się wtedy autentycznie atrakcyjne i może rozwijać się razem ze swoim właścicielem. 

Autentyczność to cecha, którą widać we wnętrzu Corner Baru, w którym spotykam się z projektantem. Jednym z praw miejskiej dżungli jest to, że lokale położone na rogach zawsze wzbudzają największy entuzjazm: dają wielość perspektyw i obezwładniającą ilość światła, którego brakuje większości nowojorskich mieszkań. Detale Corner Baru zdradzają, że nie jest to miejsce dla turystów. „Grzecznie” pastelowe ściany są przełamane ręcznie malowanymi roślinnymi motywami, które wyglądają jak litografie. Nad głową Benedikta widzę rząd karykatur niektórych ze stałych bywalców. Ktoś traktuje to miejsce jak swój drugi dom. Ten ktoś ma również niezłe wyczucie smaku: przyjemnie ziołowy aromat ciemnych liści mojej sałaty jest przełamany soczystą pomarańczą. Na moment rozpływam się w tej kompozycji, bo odsyła mnie do zapomnianej chwili pewnego paryskiego wieczoru. Wracam szybko do Ameryki, do Benedikta i do następnego pytania: 

– A czy może nie jest też tak, że małe i przeważnie ciemne nowojorskie mieszkania po prostu lepiej przyjmują delikatność mebli vintage?

– Oczywiście – uśmiecha się Benedikt Josef. – Jak twoja sałata? Wygląda rewelacyjnie prosto, ale smakuje symfonicznie. Znam każdą pozycję z tego menu. Oni gotują tutaj tak, jak ja lubię projektować: łącząc jakość z odrobiną fantazji.

Downton Apartment. Klientem jest młode małżeństwo, które właśnie kupiło swój pierwszy wspólny dom. Chcieli prostej przestrzeni, która nie byłaby przestylizowana ani zbyt formalna i dobrze eksponowałaby ich bogatą kolekcję dzieł sztuki. Mieszkanie mieści się w pięknym budynku w stylu art déco z lat 20. XX wieku i nie było remontowane od dziesięcioleci, więc wymagało pełnej szacunku renowacji. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy zachować jak najwięcej oryginalnych detali mieszkania, a jednocześnie wprowadzić tę przestrzeń w XXI wiek. Naszą filozofią było zachowanie starych rzeczy jako „starych”, a nowych rzeczy – jako „nowych”. W kuchni zachowaliśmy i odrestaurowaliśmy oryginalne szafki z lat 20. – są pomalowane na głęboką, chłodną szarość. Naczynia pochodzą od Astier de Villatte. W jadalni umieściliśmy klasyczny stolik Pierre Cardin, który miał idealne proporcje dla przestrzeni. Obrazy są autorstwa Stuarta Hawkinsa, Dana Haltera, Marka Adamsa i Todda McLellana, a lampa to Cafiero Select. Sypialnia jest pomalowana na delikatny turkusowy kolor, dzięki czemu tworzy nieoczekiwane tło dla mieszanki sztuki vintage i współczesnej. Klasyczny japoński kufer podróżny z XIX wieku dodaje atmosfery ciepła.

Jak marzy Nowy Jork

Piętnaście lat spędzone w mieście, które nigdy nie śpi, daje Benediktowi zdrową perspektywę na popularne stereotypy na temat Nowego Jorku. On także, podobnie jak ja dzisiaj, słyszał opinie o tym, że złota era tego miejsca to sentymentalne wspomnienie. Że dzisiaj wszystkie role są obsadzone, faktury wystawia się zawsze tym samym klientom, chodzi się do tych samych kawiarni. Owszem, gentryfikacja jest faktem, ale struktura niektórych dzielnic nadal daje wiele możliwości dla osób, które zaczynają od zera, jak Benedikt 15 lat temu.

To nie przypadek, że jego studio znajduje się właśnie na Lower East Side, w towarzystwie międzynarodowych galerii sztuki, kawiarni prowadzonych przez lokalnych przedsiębiorców z artystycznymi aspiracjami. Za rogiem Chinatown i Little Italy, które mają posmak cool skansenów z nowojorskich filmów. W opuszczonym teatrze na Clinton Street, gdzie występował Charlie Chaplin, działa studio produkujące doświadczenia rozszerzonej rzeczywistości dla luksusowych marek modowych. Parę przecznic dalej mieszka Patti Smith, codziennie można ją spotkać w jej ulubionej kawiarni. Tempo ulicy jest tutaj niespieszne, odrobinę formalne, z dozą snobizmu, która nie przekracza granic dobrego smaku. Ludzie cenią sobie wygodę, nie pędzą, w ich ruchach widać stanowczość, a w spojrzeniach – celowość. To przeważnie osoby z branż kreatywnych, które fazę swojego pierwszego dorobku mają już za sobą. Teraz mogą się bardziej skupić na artystycznej stronie egzystowania. To właśnie spośród nich rekrutują się klienci Benedikta. Wiekowo to pełen przekrój: najmłodsi klienci, z którymi dzisiaj pracuje projektant, to para dwudziestolatków, większość to czterdziestolatkowie, a najstarszy klient miał 70 lat. 

– Zawsze znajdą się osoby, które będą próbowały powiedzieć ci, że „kiedyś było lepiej”. A prawda jest taka, że Nowy Jork wciąż się zmienia. To, co pozostaje niezmienne, to to, że jest miejscem, w którym wciąż jest sens marzyć. Dlaczego? Bo jesteś otoczony ludźmi, którzy też marzą i chcą być twórczy. To do pewnego stopnia przypomina słowa Meret Oppenheim, której wystawa trwa teraz w MoMA: „Nikt nie da ci wolności. Musisz sam po nią sięgnąć”. Ambicje są w Nowym Jorku podstawą wszystkiego.

A jak te aspiracje odnoszą się do pragmatycznej strony pracy projektanta wnętrz? 

– Jednym z najczęstszych zagadnień, z którymi się mierzę, jest akustyka. Nowojorskie mieszkania w stuletnich budynkach cierpią z powodu dwóch rodzajów hałasu: syczenia grzejników oraz kroków i rozmów sąsiadów. Najczęściej nie ma innego sposobu na wytłumienie tej drugiej ścieżki dźwiękowej niż zbudowanie nowej „ściany na ścianie”. To odejmuje cenne cale, ale coś za coś – tłumaczy Benedikt Josef.

Gdzie można się udać w poszukiwaniu większej ilości przystępnych cenowo stóp kwadratowych? 

– Kilkadziesiąt lat temu takim miejscem było Chelsey. Do opuszczonych loftów wprowadzali się najpierw artyści, a potem galerie, które ich wystawiały. Dzisiaj warto trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o Financial District. Pandemia odmieniła oblicze tej dzielnicy: większość firm nie wróciła do pracy biurowej, ludzie pracują zdalnie, siedziby firm stoją puste. Miasto zamierza przekształcić je w dostępne cenowo mieszkania. Infrastruktura kawiarniano-restauracyjna już tam jest, miejsce jest świetnie skomunikowane z resztą miasta. A lokale komercyjne po biznesach, które nie przetrwały pandemii, mają szansę być wynajmowane przez artystów po konkurencyjnych stawkach.

Oczywiście czas pokaże, czy te pomysły będą faktycznie realizowane, czy to rodzaj politycznych oświadczeń, które mają poprawić notowania aktualnego burmistrza Nowego Jorku przed nadchodzącymi wyborami.

Magazyn Design Alive

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

ZAMAWIAM

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

NR 49 JESIEŃ 2024

Debiutant na całe życie

Zabudowa Lower East Side jest ciasna i stosunkowo niska. Mieszkania nie tylko mają ograniczone metraże, ale także dostęp do światła dziennego. Statystycznie widok za oknem również nie zawsze jest strzałem w dziesiątkę – nawet jeśli mówimy o zamożniejszych właścicielach mieszkań. To jeden z powodów, dlaczego nieodłącznym elementem aranżacji wnętrz jest dla Benedikta sztuka, którą można powiesić na ścianie. 

– Moi klienci nie są rasowymi kolekcjonerami, ale otaczanie się sztuką jest częścią ich stylu życia. Kiedy spotykamy się, żeby rozmawiać nad kierunkiem projektu, rozmawiamy także o ich sposobach spędzania wolnego czasu. Jednym z nich jest chodzenie na wystawy. To również mój sposób na życie – to mnie inspiruje, daje pretekst do rozwijania pomysłów, uwrażliwia na tekstury i kolory. To także świetny przełamywacz lodów w pierwszych kontaktach z klientami. Ostatnimi wystawami, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie, były retrospektywa malarstwa Alexa Katza w Guggenheimie oraz przegląd fotografii Wolfganga Tillmansa w MoMA. Obydwaj stosują najprostsze środki i dlatego efekty ich pracy są tak przejmujące.

– Tillmans powiedział, że chciałby, by „widz doświadczał jego prac poprzez indywidualne spojrzenie i indywidualne doświadczenia życiowe” – przypominam sobie słowa artysty. 

– Musisz przyznać, że to mało oryginalne, ale do bólu prawdziwe spostrzeżenie. Nie ma nic gorszego niż zamknięta, skończona interpretacja. To również staram się przekazywać klientom: wnętrze to baza, która ewoluuje. Szkic z ich odciskami palców. Wspominałem, że praca z klientem to sesja terapeutyczna, na której on jest moim pacjentem. Jednak to działa także w drugą stronę: relacje, które nawiązuję, są jak okna do innych rzeczywistości. Każde zlecenie uczy mnie czegoś nowego. 

– W takim razie powinieneś koniecznie zobaczyć najnowszy film Jerzego Skolimowskiego „EO”, który namiętnie jest grany w Lincoln Center. Reżyser opowiada o Europie i jej mieszkańcach z perspektywy osła. 

– Nie jesteś pierwszą osobą, która nalega, żebym obejrzał ten film. Czytałem wiele dobrych recenzji. 

– Faktycznie, nalegam, żebyś zobaczył ten film. Mam nadzieję, że dostanie tegorocznego Oscara.

– Nie ma nic bardziej cennego niż możliwość spojrzenia na rzeczywistość z nowej perspektywy. To pomaga pielęgnować w sobie „umysł debiutanta”. Myślę, że w Nowym Jorku można pozostać debiutantem całe życie. 

Benedikt Josef

Rocznik 1982. Urodził się w Niemczech, a wychowywał w Australii. Studiował na Royal Melbourne Institute of Technology. Od 15 lat mieszka w Ameryce. Prowadzi nowojorskie studio projektowania wnętrz i architektury. Jego styl łączy nowoczesną, wyrafinowaną architekturę z zabytkowymi i niestandardowymi meblami. Benedikt jest znany z tworzenia uduchowionych, eleganckich domów, które w unikalny sposób odzwierciedlają styl życia ich właścicieli. Poprzez osobistą pracę z każdym projektem kreuje domy, które są niesezonowe i celowe, bo opowiadają historię ludzi, którzy w nich mieszkają. 

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Mistrzyni światła

Mistrzyni światła

Nowy Jork | 10 listopada 2024

Jak powstają magiczne lampy Lindsey Adelman? Odwiedzamy jej pracownię!

W kolorach latte

W kolorach latte

Nowy Jork | 23 marca 2024

Ukraińskie Studio Sivak & Partners zaprojektowało dom na Long Island