Pandemia koronawirusa z dnia na dzień wywróciła nasze życie do góry nogami. Jak z tą nową sytuacją radzi sobie branża projektowa? W ramach cyklu „#zostańwdomu, czyli design w czasach zarazy„, pytamy kolejne osoby związane z branżą designu o to, jak pandemia COVID-19 zmieniła ich życie i postrzeganie zawodu.
Magdalena Borowiec, dyrektor marketingu Profim, odpowiedzialna również za Flokk w Europie Środkowo-Wschodniej, mieszka w Warszawie
„May You Live In Interesting Times” to motyw przewodni zeszłorocznego biennale sztuki w Wenecji, tak bardzo adekwatny do tego, co dzieje się tu i teraz. Jest to angielskie wyrażenie będące rzekomo tłumaczeniem chińskiej klątwy, wypowiadane ironicznie – życie jest lepsze w „nieciekawych” (zwyczajnych) czasach. Nasze życie w tych zwykłych czasach istotnie było bardzo dobre. Nie powiedziałabym, że beztroskie, ale bez wielkich turbulencji od przeszło 30 lat. Dla jednych była to nowa rzeczywistość, dla innych normalna – bo nie znali tej sprzed 1989 roku. Wszystkie nieszczęśliwe wydarzenia, które dzieją się gdzieś na świecie, są dla nas tak odległe, że aż niemożliwe. Dopóki sami ich nie doświadczymy. My, jako Profim będący częścią Grupy Flokk, najpierw doświadczyliśmy pożaru w Turku – w listopadzie zeszłego roku. Nie było czasu na szok czy rozpacz, trzeba było szybko zakasać rękawy i przeorganizować produkcję, w ekspresowym tempie przywracać dotknięte ogniem produkty, jeszcze ciężej pracować na dalsze zaufanie klientów, bo ciąży na nas ogromna odpowiedzialność nie tylko za biznes, ale przede wszystkim za naszych pracowników i nie tylko. Profim jest bowiem jednym z ważniejszych pracodawców w regionie. To doświadczenie bez wątpienia nas wzmocniło. Gdy nadeszła pandemia CoVid-19 w jakiś sposób byliśmy sprawniejsi. Szybko odseparowaliśmy część produkcyjną od administracyjnej. Wszędzie tam, gdzie tylko się da, wprowadziliśmy pracę zdalną. Produkujemy i dostarczamy. I nade wszystko dbamy o naszych ludzi. To oni są w centrum naszych działań. To dla nich walczymy o kontynuację biznesu i przyszłość Grupy Flokk. To dla nich myślimy, co można zrobić, aby utrzymać stan zatrudnienia. Spędzam też znacznie więcej czasu w domu. W ubiegłym roku bardzo dużo podróżowałam. Moim nieodłącznym akcesorium były spakowana walizka i to poczucie wykorzenienia – pytania gdzie jest mój dom i dokąd zmierzam. Dziś samolot zamieniłam na komunikator online. Nareszcie zaczęliśmy robić mądry użytek z technologii, których wprowadzenie przyniosło tyle szkód dla środowiska. Chciałabym, aby ten trend stał się naszą normalnością. Aby nasze życie było bardziej slow i zrównoważone. Okazuje się, że nie wszędzie trzeba osobiście jechać, a tym samym zwiększać emisję dwutlenku węgla. Bardzo dobrze sprawdzają się wideokonferencje. Zaczęłam prowadzić dla naszych klientów szkolenia online o zmianach klimatycznych, zrównoważonym rozwoju i filozofii naszej grupy. Coś, na co zawsze brakowało nam czasu. Wszyscy skupialiśmy się na bieżących rzeczach, produktach, rosnących słupkach sprzedaży. Teraz rozmawiamy o ważnych kwestiach, które czekały na swój moment. Wspólnie z naszymi dystrybutorami zastanawiamy się jak możemy naprawić świat. Stajemy w blokach startowych, gdy na nowo on się otworzy. Redefiniujemy nasz biznes. Redefiniujemy nasze potrzeby. Sprawdzamy naszą solidarność. Z czego jesteśmy w stanie zrezygnować by wspólnie przetrwać. Ile naprawdę potrzebujemy, aby żyć komfortowo, ale jednak skromniej. To także test na dobrego menadżera i zaufanie do pracowników oraz przede wszystkim test na naszą zbiorową odpowiedzialność. Tęsknię za moimi rodzicami, którzy mieszkają w Stanach. Podwójnie bardziej o nich drżę. Tęsknię za moimi wspaniałymi współpracownikami. By znowu wybrać się na rower w peletonie przyjaciół. Tymczasem pedałuję w domu. Wirtualnie przemierzam trasy na Cyprze i w Londynie. Biję rekordy na nie-lenistwo. Pracuję znacznie więcej i intensywniej niż w „dobrych” czasach. Ale też więcej gotuję, smakuję, czytam. Stary porządek świata burzy się. Nie wiem jaki będzie nowy. Prognozy straszą, ale może w tych czasach powinniśmy słuchać właśnie filozofów?
Malwina Konopacka, warszawska ilustratorka, graficzka projektantka
Wspaniałe były kiedyś czasy, gdy zajmowałam się ceramiką. Dziś wydaje mi się to odległą przeszłością. Była to bardzo luksusowa sytuacja: wymyślałam, projektowałam, zarabiałam. Obecnie siedzę w domu, nie byłam w pracowni od ponad miesiąca. Moment zatrzymania nadszedł, gdy byłam w takim przyjemnym pędzie, tuż po premierze kolekcji Formy na Arenie Design. Wszystkie plany musiałam wstrzymać. Dziś wstaję rano i staram się trzymać planu dnia. Różni się od tego, co robiłam wcześniej. Ze starszą córką przerabiam online program szkolny, z młodszą spędzam czas na różnych aktywnościach. Zajmuję się dziećmi i domem. Nie mam zupełnie czasu na pracę, w każdym razie nie w ciągu dnia. Teraz, siedząc w domu mogę zajmować się tylko grafiką i ilustracją, akurat mam kilka takich zleceń. Może to będzie dla mnie kierunek na najbliższe miesiące. Mam nadzieję, że wrócę jednak do ceramiki. Chciałabym, żeby projektowanie nie zamieniło się we wspomnienie przeszłości.
Marta Niemywska-Grynasz, projektantka, prowadząca z mężem Dawidem warszawskie Grynasz Studio
Od ponad dwóch tygodni pracujemy zdalnie z domu, kontaktując się poprzez różne platformy z zespołem i klientami. Wypracowujemy nowe procedury i rytuały. Sporo energii i czasu zajęła nam przeprowadzka z pracowni, „uzbrojenie” i przygotowanie mieszkania do pracy. Akurat start kwarantanny pokrył nam się z oddaniem projektu dla klienta, więc wciąż czegoś potrzebowaliśmy: próbnika materiałów, dodatkowego ekranu do komputera, mieliśmy co chwilę problem z łączeniem się z dyskiem sieciowym z pracowni. Jednak mając pełną świadomość przywileju posiadania typu pracy, którą możemy w dużej części realizować z domu, zaakceptowaliśmy to jak teraz wygląda nasza efektywność i tempo pracy. W obliczu wiadomości płynących z Polski i świata mamy dużo szczęścia mogąc kontynuować tematy z dala od „pierwszej linii frontu”. Moja najmłodsza siostra pracuje w szpitalu. To tam jest teraz olbrzymi stres. Dużo uwagi i energii poświęcamy teraz higienie psychicznej. Dbamy o siebie nawzajem, o naszą relację i jakość komunikacji. Staramy się dzień zacząć od jogi, potem spokojnie jemy śniadanie. Informacje o epidemii czy polityce dawkujemy. Telefony z klientami umawiamy na konkretne godziny. Mamy wyłączone dzwonki i powiadomienia by nas nie rozpraszały. Oddzwaniamy. Wcześniejsze ramy czasowe z pracy w studio, przenieśliśmy na pracę w domu. Po 17.00 mamy już czas wolny. Dużą radość czerpiemy z gotowania w domu. Wcześniej tj. przed kwarantanną, ze względu na intensywność dnia dużo jedliśmy na mieście, łącząc często spotkania biznesowe z lunchami. Teraz tym bardziej staramy się gotować posiłki podnoszące odporność i witalność organizmu. Mamy to szczęście, że w sąsiedztwie są super miejsca sprzedające wysokiej jakości produkty np. kiszonki z Ósmej kolonii lub wypieki z kawiarni Fawory, więc dbając o swoje zdrowie wspieramy też lokalne żoliborskie inicjatywy. Gromadzące się napięcie rozładowujemy czytając, oglądając filmy, grając w planszówki, czy ćwicząc online z naszą znajomą trenerką. Tęsknimy za rodziną i przyjaciółmi, dlatego dzwonimy do siebie często, wysyłamy zdjęcia, filmy. Dbamy by nasze rozmowy były pozytywne, podnosiły wibrację. Ten czas trzeba przeżyć. Nasi bliscy i my musimy potem stanąć do bardzo konkretnej pracy. Jesteśmy zdania że każdy kryzys czy trudna sytuacja niosą w sobie konkretną porcję pracy nad sobą, swoimi schematami myślowymi, ale też potencjałami. Od nas w dużej mierze zależy przyjęta optyka i jak sobie poradzimy z danym problemem. Z dużym skupieniem obserwujemy co się dzieje w naszej branży, co mówią nasi klienci, jak reaguje rynek. Tak jak tematy związane z wystawiennictwem zostały przesunięte praktycznie w 80 proc. na 2021, tak harmonogram zleceń produktowych realizowany jest na razie bez zmian. Jednak co będzie za miesiąc, dwa, jak zachowa się rynek? Tu docierają do nas różne prognozy. Szczęściem naszej branży jest to, że będąc projektantem już na starcie wymagany jest od nas bardzo szeroki zakres wiedzy i umiejętności. W naszej pracy łączymy zarówno kreację, wszystkie te miękkie specjalizacje z umiejętnościami technicznymi i analitycznymi. Myślę, że w tak zmieniającym się świecie może nam to pomóc w potencjalnej zmianie kierunku działania czy poszerzaniu specjalizacji jak np. projektowaniu dla medycyny czy jeszcze większe zaangażowanie w projekty społeczne.
Przemysław Pachut, Numalab° design collective, Gdynia
Postęp rozwoju epidemii COVID-19 śledziłem od samego początku. Najpierw jako ciekawostkę, ot następny SARS w odległej części świata, ale wraz z rozwojem z coraz większym zaniepokojeniem dyskutowaliśmy w biurze, co z tego dalej wyniknie. Wraz z kolejnymi obostrzeniami rozpoczęliśmy pracę zdalną, co tak naprawdę niewiele zmieniło, bo większość projektów i tak powstaje teraz w chmurze. Od kilku lat sukcesywnie przechodzimy w strefę cyfrową, a coraz mniej „designu” wydarza się w sferze materialnej. Co tak naprawdę się zmieniło, to brak codziennej wymiany myśli na poziomie ludzkim. Nadal pokazujemy sobie „fajne” rzeczy na slacku, ale nie ma tego prostego „hej, zerknij na to”. Zwykłe złapanie za ołówek i nakreślenie kilku linii na kartce zamienia się wymianę maili. Z drugiej strony okazało się nagle, że można się z klientem spotkać na czacie wideo, co potrafi przyspieszyć wiele rzeczy. Ale jednak spotkania, gdzie feedback zbierany był nie tylko z wypowiedzi ale także z mowy ciała, wnosiły wiele do projektów. Część klientów zawiesiła wszelkie działania na tak zwane później. Inni natomiast przyjęli taktykę ucieczki do przodu, jeżeli musimy się przenieść do „chmury” to zróbmy to właśnie teraz, rozwińmy swoją obecność w sieci, zoptymalizujmy swoje produkty cyfrowe, a jeśli ich nie mamy to może je zróbmy. Praca w biurze utraciła swój rytm i nie dlatego, że nie mamy owocowych czwartków czy innych #piontunio celebration. Dni zlewają się w jeden długi poniedziałek niczym ciepły dzień gdzieś w strefie podzwrotnikowej. Weekendowe „pory roku” zmieniły się w takie same dni różniące się tylko mniejszą lub większą ilością opadów „mailowych”. Czy ta epidemia coś zmieni? Myślę, że wszystko. Praca zdalna stanie się normalnością a jednocześnie znacznie zaczniemy doceniać zawody, dzięki którym to wszystko dalej się kręci. W ciepłych pieleszach swoich biur domowych bardziej dostrzeżemy, mam nadzieję, że żyjemy w świecie naczyń połączonych, gdzie wszystko trzeba zawieźć, wywieźć, zasilić. Na pytanie kiedy będzie normalnie jest tylko jedna odpowiedź – nigdy. Albo inaczej, to co nastąpi za kilka miesięcy to będzie nowa normalność, jednak zupełnie inna od tego co było jeszcze kilka miesięcy temu. Teraz dopiero zaczną się złote czasy dla twórców kontentu, digitalnej rozrywki, e-commercu. Od teraz zaczynam odliczanie do prawdziwej olimpiady e-sportu oraz celebrytów z Tik-Toka w mainstreamie. Niestety to też złote czasy dla cyfrowej inwigilacji i głębszego popadania w mobilne uzależnienia. Już się nie da rzucić wszystkiego i wyjechać w Bieszczady bo Google Street View już tam jest.
Szymon Hanczar, projektant, właściciel studia Hanczar we Wrocławiu
Początkowo wyglądało to niewinnie. W momencie gdy na uczelniach odwołano zajęcia (jedna z moich aktywności zawodowych), z własnej woli wprowadziliśmy konsultacje mejlowe. Obecnie organizujemy spotkania wideo, co jest zdecydowanie efektywniejsze. Równolegle cały czas uczęszczałem do biura pracując nad zleceniami komercyjnymi i chciałem ten stan jak najdłużej utrzymać. Z punktu widzenia projektanta, przedsiębiorcy, nie jest to dobry czas na pozyskiwanie nowych zleceń czy działalność promocyjną, a to w końcu nie mniej ważny element pracy zawodowej. Wszędzie komunikaty na temat wirusa biorą górę. Wszyscy myślimy o zabezpieczeniu się na najbliższe miesiące, czyli chcemy zarobić, ale niekoniecznie wydać. Mimo wszystko, staramy się żyć normalnie, zachowywać pozory, żeby nie zwariować. Powinniśmy to robić, bo dzięki temu podtrzymujemy dobrą kondycję psychiczną. Odrobina humoru też nie zaszkodzi. Obecnie wszyscy pracujemy zdalnie. Nie jestem zwolennikiem pracy z domu, mimo że obecnie żyję w dobrowolnej izolacji i mam komfort pracy, zbyt wiele „atrakcji” dookoła. Już wszystko wyprałem co było do wyprania i ponaprawiałem, co było do naprawiania. Całe studia przepracowałem przy biurku stojącym przy łóżku. To był koszmarny brak higieny życia, powrót do tego, to jak zły sen. Z tego też powodu zawsze namawiam moich studentów by pracowali na uczelni. Obecnie i tak nie ma to już znaczenia. Tęsknię jednak bardzo i nie mogę się doczekać, kiedy bez obaw przed wirusem będziemy mogli się przemieszczać i korzystać ze wspólnych przestrzeni. Mam też pozytywne doświadczenie, poczucie spowolnienia, trochę taki nieustający „pracujący weekend”, kiedy dopuszczasz pracę na 50 proc. Więcej czasu niż zwykle poświęcam na książki. Oczywiście za ten komfort i błogostan przyjdzie nam za moment zapłacić i wówczas czar pryśnie. Dotychczas realizowaliśmy projekty w kilku segmentach i ta dywersyfikacja może okazać się zbawienna. Oczywiście kryzys dotknie wszystkie branże i inwestorów prywatnych, ale w różniej kolejności. Pierwsza rezygnacja zleceniodawcy ze współpracy, na szczęście na etapie procedowania oferty, spłynęła do nas w połowie marca. Nadal realizujemy projekty, których podjęliśmy się jeszcze w ubiegłym lub na początku bieżącego roku. Byle tylko nasi klienci nie stracili płynności finansowej, to będzie dobrze. Nie zamierzam zmieniać kierunku, cały czas będziemy starać się kontynuować działalność w stosunkowo szerokim zakresie. Będziemy natomiast bardzo elastyczni do zmieniającej się i mało przewidywalnej obecnie przyszłości.
Gosia Perkowska, projektantka grafiki użytkowej, studio Less, Berlin
Przyznam, że mniej więcej od początku roku czułam narastający niepokój związany z sytuacją w Chinach. Nie mam telewizji, więc zazwyczaj wszelkie doniesienia ze świata trafiają do mnie ze sporym opóźnieniem. Tym razem śledziłam newsy i dosłownie panikowałam. Aktualnie, im więcej mam informacji, tym paradoksalnie jestem spokojniejsza. Doceniam podejście rządu Niemiec, który właśnie rzetelną informacją stara się łagodzić lęki społeczeństwa. Na co dzień funkcjonuję pomiędzy Berlinem a Trójmiastem. Pandemia i związane z nią ograniczenia sprawiły, że niejako utknęłam w Berlinie. Dzięki wielu udogodnieniom technologicznym praca zdalna nie sprawia nam żadnych problemów – multum aplikacji pozwala na świetną organizację i stały kontakt, zarówno z klientami, jak i w zespole. Wolny czas, związany z zawieszeniem realizacji części projektów, staram się spożytkować, pomagając tym, w których ta sytuacja uderza najsilniej. Np. wraz z Finebite organizujemy akcję pomocy restauracjom. Najbardziej martwi zapaść w tych obszarach ekonomii, w których płynność finansowa jest sprawą kluczową. Dlatego staramy się uratować tyle miejsc pracy w sektorze gastronomii i drobnych usług, ile się da. W dalszej kolejności planuję skupić się na aktualizacji portfolio. Nowa organizacja życia jest zdecydowanie najbardziej łaskawa dla naszych kotów, dla których ludzie, w końcu, są na wyciągnięcie łapki – praktycznie 24/7. Od kilku miesięcy czekałam z utęsknieniem na pełną życia wiosnę w Berlinie. Sytuacja związana z pandemią przekreśliła także nasz wyjazd do Japonii pod koniec kwietnia. Mimo wszystko staram się patrzeć z optymizmem w przyszłość, coraz większa mobilizacja i zwiększenie świadomości ludzi na całym świecie powinno w końcu przynieść pozytywny efekt. Oby prace nad szczepionką przyspieszyły, by udało się wyprzedzić rozwój epidemii w krajach rozwijających się. Czy epidemia sprawiła, że myślę nad zmianą kierunku działania? Wręcz przeciwnie, zaczynam coraz bardziej doceniać to, co mam. Zapewne niektóre sfery naszego życia ulegną przewartościowaniu, jednak to, czym się kieruję we współpracy, jest dla mnie jeszcze bardziej aktualne. Żeby podjąć się pracy nad projektem, muszę wierzyć w jego sens, etyczność – projektując, staję się częścią zespołu odpowiedzialnego za szerzenie pewnej idei. Musimy dbać o to, by idee, które wypuszczamy, rezonowały pozytywnie.