Lasery, neony, spadające płatki śniegu. Trochę bajkowo, trochę kosmicznie. Tak w Tokio prezentowała się premierowo kolekcja pre-fall 2015 Diora – jednego z najsłynniejszych domów mody. Oprawę muzyczną pokazu stworzyła polska artystka Natalia Zamilska.
Raf Simons, dyrektor kreatywny marki, postawił na wysublimowaną ekstrawagancję, a stolicę Japonii wybrał nieprzypadkowo. – To „megalopolis” nieustannie mnie inspiruje, nigdzie indziej na świecie nie znalazłem takiej dawki wolności stylu i nowatorskiej architektury ubiorów. To miejsce jest z jednej strony ekstremalne, z drugiej radosne – powiedział. W przestrzeniach ikonicznego tokijskiego stadionu walk sumo zaaranżowano scenografię pokazu nawiązującą do futurystycznego krajobrazu miejskiego. Artystyczną koncepcję show dopełniała muzyka – utwory z takich filmowych hitów jak „Blade: Wieczny łowca” oraz „Interstellar”, natomiast relację z wydarzenia zaprezentowano w światowych mediach w oprawie muzycznej utworu „Duel” polskiej artystki Natalii Zamilskiej. To wydarzenie bez precedensu na polskim rynku muzycznym, podobnie jak nieszablonowe początki kariery Zamilskiej.
Natalia Zamilska w świecie nowych brzmień zaistniała w styczniu tego roku, gdy do sieci trafił jej utwór „Quarrel”. Niemal z dnia na dzień stał się tematem rozmów blogerów, najważniejszych w kraju i zagranicą dziennikarzy muzycznych oraz fanów muzyki. Interesują ją bardzo różnorodne muzyczne przestrzenie: elektronika, techno, noise, nowoczesny world. Pod koniec maja ukazał się jej debiutancki album zatytułowany „Untune”. Wcześniej jednak Natalia działała w środowisku niezależnym w Cieszynie i wiedzieli niej tylko znajomi. Być może dlatego wybuchł ten fenomen, bo pojawia się dziewczyna znikąd? – zastanawia się artystka w wywiadzie dla magazynu „Design Alive” publikowanym w numerze Lato 2014. – W muzyce wciąż poszukuję czegoś nowego. Mam swój określony styl, ale wciąż staram się ewoluować, próbuję nowych rzeczy, ciągle coś zmieniam. (…) Nie wiem jak będzie za kilka tygodni, czy miesięcy… – dodaje. Jak widać, kolejne miesiące przyniosły artystce zupełnie niespodziewane kooperacje ze światem mody. To przenikanie się różnych dziedzin sztuki wydaje się być najbardziej fascynującym wyzwaniem dzisiejszych czasów.
Do legendy przeszła historia, która przydarzyła ci się w styczniu. Wieczorem wrzuciłaś film ze swoim utworem do Internetu, a rano okazało się, że „Quarrel” rozpoczął swoje własne życie: ma mnóstwo odsłon, piszą o tobie mainstreamowe media, obcy ludzie zapraszają do znajomych na Facebooku. Jak dziś tłumaczysz sobie ten fenomen?
– Rzeczywiście już następnego dnia rozpoczęły się bookingi, ludzie zapraszali mnie na rozmaite wydarzenia, niektóre kompletnie absurdalne. Zaczęły się odzywać osoby, o których w ogóle bym nie pomyślała, że możemy razem współpracować. Na początku towarzyszyło mi totalne przerażenie, byłam bardzo zdziwiona i do dziś pozostaję w tym specyficznym zadziwieniu. Minęło już kilka miesięcy, a ja wciąż nie do końca rozumiem, o co chodzi z tym całym zamieszaniem. Podejrzewam, że to, co wydarzyło się do tej pory, może być jedynie małym ułamkiem tego, co się wydarzy po ukazaniu się płyty (śmiech).
Ale Zamilska nie zajmuje się muzyką od kilku miesięcy…
– Przez pewien czas działałam w środowisku niezależnym w Cieszynie, wiedzieli o mnie tylko znajomi. Być może dlatego wybuchł ten fenomen, bo pojawia się dziewczyna znikąd? Oczywiście nie jest tak, że wymyśliłam sobie jeden utwór, który mi się udał. Przez wiele lat ciężko pracowałam, także technicznie, żeby móc realizować na scenie to, co publiczność słyszy na koncertach. Muzyką zainteresowałam się jako dwunastolatka. Potem zaczęła się praca z różnymi bardzo prostymi programikami, tworzenie muzyki za pomocą sampli, wycinanych z utworów – wszystko to, z dzisiejszej perspektywy, wydaje się dość zabawne. Ale dzisiaj z pełną świadomością mogę powiedzieć, że chcę robić muzykę i chcę się temu całkowicie poświęcić.
No właśnie, podobno jesteś tytanem pracy?
– Tak mówią, rzeczywiście pracuję bardzo dużo. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie mam wolnego czasu. Dla mnie praca to czysta przyjemność. Wciąż mi mało, choć wiem, że zbyt długa praca nad utworem może gubić, doprowadzić do jakiejś paranoi. Czuję jednak wielką odpowiedzialność wobec ludzi, którzy zaufali mi po usłyszeniu jednego utworu. W pewnym momencie ogarnęło mnie nawet przerażenie, że nie sprostam wymaganiom, że nie spełnię oczekiwań wszystkich – choć przecież nie chodzi o to, by się wszystkim podobać. Miałam to szczęście, że podczas pracy nad płytą zagrałam mnóstwo koncertów. Cały ten medialny szum wybuchł w chwili, gdy byłam gdzieś w jednej trzeciej pracy nad albumem. Z jednej strony skupiłam się na płycie, a z drugiej mogłam cały czas obserwować reakcje ludzi na koncertach. To było wykańczające, ale niesamowite doświadczenie. Tak naprawdę ciężar spadł mi z serca w chwili, gdy oddałam materiał do masteringu.
Kiedyś muzycy po nagraniu utworu oczekiwali wydania go na płycie, później ewentualną emisję radiową. Dziś, Internet sprawia, że wszystko dzieje się właściwie w czasie rzeczywistym…
– Gdyby nie Internet, mnie też by nie było i jestem tego w stu procentach świadoma. Z drugiej strony zastanawiam się, jak funkcjonuje ta przestrzeń, skoro ludzie, którzy w ogóle nie słuchają takiej muzyki, jednak natrafili na „Quarrel”. Zaczęłam otrzymywać propozycje od osób, które zajmują się popem i są bardzo znane w Polsce. Nagle zaczęli mnie prosić o pomoc w produkcji, czy zremiksowaniu ich utworów. Zastanawiam się nie tylko nad sieciowością tego doświadczenia, ale także nad tym, co takiego jest w tej muzyce, że dociera do tak szerokiego kręgu ludzi.
Być może niektóre osoby zaintrygował zrobiony przez ciebie do „Quarrel” klip?
– Wideoklip jest zawsze pewną wartością dodaną. Ten klip na pewno dużo dał, „walił po garach”, ale jednocześnie był estetyczny. Taki był zamysł Zamilskiej (śmiech). Tak narodziła się „wizualna strona Zamilskiej” – obok muzyki dopieszczone obrazy. Staram się jednak od tego odchodzić na koncertach. Chciałabym, aby ludzie skupiali się wyłącznie na muzyce, ponieważ w niej jest siła, w jej częstotliwościach. „Quarrel” wciąż sprawdza się na koncertach, gdy tylko wybrzmiewają pierwsze frazy, ludzie nie kryją entuzjazmu. Nawet bez klipu, mocno się broni.
Miałaś jednak wątpliwości czy zamieścić go na debiutanckiej płycie?
– Tak, miałam wątpliwości, gdy słyszałam o sobie, że jestem „gwiazdą jednego utworu”. Potem pomyślała, że muszę dać czas ludziom, aby przekonali się, że Zamilska to nie jest tylko „Quarrel”. I oczywiście utwór znalazł się na płycie – gdyby go nie było, publiczność by mi tego nie wybaczyła.
Jak jesteś odbierana w twojej branży zdominowanej przez mężczyzn?
– Owszem obracam się w kręgu niemal samych facetów, którzy nie dają mi żadnych forów tylko dlatego, że jestem dziewczyną. W branży traktujemy się niezwykle poważnie i profesjonalnie. Z mediami jest trochę inaczej – przez moment zastanawiałam się, czy gdybym była „zwykłym Tomkiem”, a nie dziewczyną za konsoletą, czy wywołałoby to taki szum? Czy nie byłabym kolejną osobą, która robi organiczne techno? W tym momencie nie myślę o tym, skupiam się na robieniu dobrej muzyki.
Czyli jakiej? Masz receptę, jak robić dobrą muzykę?
– W muzyce wciąż poszukuję czegoś nowego. Mam swój określony styl, ale wciąż staram się ewoluować, próbuję nowych rzeczy, ciągle coś zamieniam. I słucham wielu płyt – od klasycznej elektroniki po surowe techno, poprzez muzykę bardzo rdzenną, z afrykańskimi, indiańskimi i arabskimi rytmami. Nie wiem, jak będzie za kilka tygodni, czy miesięcy, teraz najbardziej kręci mnie połączenie organiczności z mocną, ciężką, gęstą elektroniką i bawienie się tymi wszystkimi częstotliwościami.
Więcej na: www.dior.com, www.zamilskaofficial.bandcamp.com