Ernest Wińczyk: – Lubię pomieszkać sobie u kogoś

Na swojej wizytówce napisał, że zajmuje się robieniem zdjęć przedmiotów i przestrzeni. Specjalizuje się w fotografii designu, produktu i still life. Na stałe mieszka w Warszawie, ale przynajmniej dwa miesiące w roku spędza na wyspie La Palma. Ernest Wińczyk zdradza nam, jak żyje, pracuje i gdzie szuka inspiracji.

To jakie były te początki?

Kiedy miałem jakieś 14 lat, nauczycielka biologii (pani Małgorzata Padyjasek, pozdrawiam serdecznie!) zaproponowała mi udział w konkursie fotograficznym. Wygrywałem go dwa lata z rzędu, co zbliżyło mnie do tej dziedziny. W tym czasie pasjonowałem się astronomią, więc pierwszy aparat (starą Praktikę) kupiłem, żeby fotografować niebo. Pewnego wieczoru wyczekiwałem zaćmienia księżyca, które bardzo chciałem sfotografować. Zaćmienie było – i to całkowite, ale bardziej nieba niż księżyca. Jednym słowem, nic nie było widać. Wróciłem do domu i przeniosłem swoją uwagę na to, co było blisko mnie: całą noc fotografowałem odczynniki chemiczne w szklankach i aranżowałem różne przedmioty w kompozycje przestrzenne. Można to uznać za moją inicjację w fotografii still life, którą teraz tak namiętnie się zajmuję.

Masz swojego idola?

Nie mam jednego idola. Jest za to grono fotografów, których prace i kreacje podziwiam. Fascynuje mnie Philip-Lorca diCorcia, który tworzy sceny wręcz teatralne, operuje światłem jak Caravaggio, a przy tym jego zdjęcia są niczym fotosy ze scen filmowych z pewnym autentyzmem, którego szukam też w języku fotografii. Podobnie urzekają mnie prace Taryn Simon czy Jeffa Walla. Ubóstwiam też Andreasa Gursky’ego, którego pojedyncze, wielkie fotografie są jak esej filozoficzno-społeczny. Z polskiej sceny bardzo szanuję Pawła Bownika za wysublimowany, autorski sposób opowiadania o rzeczach ważnych i głębokich z dużym wyczuciem, ponadczasowością i wrażeniem spotkania z czymś metafizycznym. Uwielbiam też Maurycego Gomulickiego, z którym przyjaźnię się od paru lat. Spotkaliśmy się w sytuacji fotograficznej i zbliżyło nas między innymi zamiłowanie do intensywnego koloru i pewnego rodzaju obfitość estetyczna. Bardzo go cenię za wolność twórczą, którą ma w sobie, i to, jak korzysta z wielu mediów, tworząc unikalne uniwersum. Za umiejętność operowania kolorem i wizualną przewrotność cenię też niezwykle takich twórców, jak Lorenzo Vitturi, Maurizio Di Iorio czy Grant Cornett.

To dlaczego zająłeś się fotografią wnętrz?

Na mojej wizytówce jest napisane, że zajmuję się robieniem zdjęć przedmiotów i przestrzeni. W takiej kolejności. Specjalizuję się w fotografii designu, produktu i still life. W moich fotografiach opowiadam o relacjach człowieka z przedmiotem i przestrzenią. W liceum myślałem nawet o studiowaniu wzornictwa; pracowałem wtedy w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu jako fotograf i tam poznałem Tomka Rygalika. Po roku byłem częścią jego studia jako fotograf i dzięki niemu wszedłem w tę branżę. A że design często fotografuje się we wnętrzach… Oto odpowiedź.

Jak wyglądała droga do znalezienia własnego stylu?

Wiele lat pracy, ale przede wszystkim wyciąganie wniosków. Oglądanie swoich zdjęć i wybieranie z nich esencji – tego, co na mnie najbardziej działa. Obserwowanie, co to jest, i potem stawianie podczas kolejnych sesji na te istotne dla mnie autorskie rozwiązania. Przy pracy na zlecenie klientów wymaga to też umiejętności przekazania swojej wizji.

Kiedyś mi się wydawało, że klienci oczekują ode mnie, żeby zdjęcia wyglądały w jakiś neutralny sposób. Okazało się, że był to kaganiec, który sam na siebie zakładałem, i kiedy zacząłem bardziej autorsko wpływać na estetykę fotografii, stało się jasne, że to właśnie dlatego klienci chcą ze mną pracować.

Czy masz szczególny sentyment do którejś sesji?

Tak, bardzo lubię sesję, którą zrobiłem dla Clay Warsaw. Sposób pracy ze światłem i autorska stylizacja kompozycji są mi bardzo bliskie. W dużej mierze to właśnie te czynniki – autorskie światło i kompozycję – uważam za podstawę mojego własnego stylu.

Ernest Wińczyk

Czym jest dla Ciebie „dobre zdjęcie”?

Nie mam takiego wyznacznika. Zawsze istotny jest natomiast kontekst publikacji. Dane zdjęcie może być dobre do tego kontekstu, a do innego – zupełnie nie pasować.

Jak wygląda Twój typowy dzień?

Nie mam typowych dni – i właśnie to bardzo lubię w swoim życiu. Gdy mam sesję, zajmuje mnie ona od wczesnego ranka do wieczora i jestem na niej szczerze skupiony. Dni pomiędzy zdjęciami wypełniają spotkania (te zawodowe i towarzyskie), praca biurowa, ale też – co dla mnie szalenie istotne – pielęgnacja zdrowia, dbanie o kondycję zarówno fizyczną, jak i umysłową. Traktuję to także jako inwestycję w życie zawodowe.

Miewasz jakieś przygody w pracy?

Oczywiście. Przygodą jest każde nowe zlecenie. Na przykład moment, kiedy zaczynam pracować nad światłem i kompozycją kadru. Kiedy ustawiam obiekty i wpadam w taki twórczy trans. Improwizacja – jeden z moich ulubionych aspektów pracy – to gwarancja przygody. Lubię, kiedy mamy wstępnie określoną koncepcję, zebrane obiekty i przestrzeń. Wtedy obserwuję i reaguję na relacje między nimi, zagrywam światłem; powstają obrazy, które opowiadają właśnie jakąś przygodę.

Opowiesz nam o swoim ulubionym sprzęcie?

Moje ulubione narzędzia to aparat średnioformatowy Fujifilm GFX100 i obiektywy Canona z serii TS-E, dające mi możliwość korekcji perspektywy. Na planie zawsze pracuję na statywie i z aparatem podpiętym do komputera – to istotne, żeby na bieżąco kontrolować cyfrowo obraz i sprawdzać, czy on na mnie działa. Innym narzędziem, które bardzo lubię, jest mały aparat Fujix100f. Fotografuję nim na co dzień. To narzędzie do wypracowywania własnego stylu – reagowania na otaczającą rzeczywistość. Czasami na planie dostrzelę nim jakieś detale i zbliżenia. Na filmie nie fotografuję od dawna: to nie jest narzędzie, które mi odpowiada.

Widzę, że masz konto na Instagramie (Twój profil to @ultraunicorn). Jakie masz zdanie na jego temat? Jedni fotografowie uważają go za świetne narzędzie do promocji, inni twierdzą, że zabija sztukę fotografii.

Mam złe zdanie na temat Instagrama i Facebooka. Są to narzędzia projektowane cynicznie i szkodliwie wpływające na kondycję psychiczną społeczeństwa. Staram się używać tych platform jak najmniej – kilka razy dziennie odpisuję na korespondencję z komputera, bo od dawna nie mam społecznościowych aplikacji w telefonie. Na samą sztukę fotograficzną również wpływają degenerująco. Tempo konsumpcji obrazów czy chociażby ciągłe oglądanie zdjęć w kontekście setek innych znacząco wpływa na odbiór. To trochę jak ekstremalny fast food fotograficzny: szybko, dużo i bardzo prosto. Ta platforma aktualnie dominuje jako miejsce do kontaktu z fotografią i przez to coraz mniej tworzy się zdjęć, które są bardziej wielowymiarowe i z którymi trzeba obcować z większym oddechem.

Współpracujesz na stałe z projektantami i architektami? Skąd otrzymujesz zlecenia?

Tak, współpracuję z projektantami produktu oraz producentami. Często to projektanci rekomendują mnie producentom, którzy potem zlecają mi sesje zdjęciowe. Moimi klientami są też architekci i instytucje kultury, dla których fotografuję dzieła sztuki i wystawy. Współpracuję też ze studiami graficznymi, brandingowymi i agencjami reklamowymi.

Co Cię inspiruje?

Nie istnieje jedna odpowiedź – inaczej musiałbym odpowiedzieć banałem, że inspiruje mnie „wszystko”. Czasami są to filmy. Na przykład do sesji dla marki MDD na poprzednich targach Warsaw Home inspirowałem się światłem i atmosferą z „Blade Runnera 2049”. Do sesji, którą robiłem parę lat temu dla Comforty, inspirowały mnie pejzaże japońskich grafików z XIX wieku. Często inspiracją jest światło w malarstwie, przede wszystkim w holenderskich martwych naturach. Inspirujące są też wnętrza, w których ludzie żyją od dawna i układają się ze sobą nawzajem. Bardzo lubię wynajdywać na Airbnb mieszkania, które mają oznaki codzienności, zamieszkania, wynająć je i pomieszkać sobie u kogoś w takiej perełce. Gdy podróżuję po świecie, zawsze szukam takich miejsc.

Masz swoje ulubione miejsce na ziemi?

Mam dwa ulubione miejsca i w nich żyję. Pierwsze to Warszawa, w której spędzam większość roku, a drugie to La Palma w archipelagu Wysp Kanaryjskich, na której od paru lat spędzam około dwóch miesięcy w roku. Żyję tam innym życiem, wolnym i cichym. Tam też inaczej fotografuję; zajmują mnie malarstwo i medytacja.

Jakie są Twoje najbliższe plany?

Jesteśmy w trakcie urządzania wnętrz naszego biura i studia Wunderkamera na warszawskiej Saskiej Kępie. Zatem w planie jest dokończenie aranżacji. To będzie piękny i smakowity wnętrzarski kąsek.

Ernest Wińczyk

Ernest Wińczyk

Rocznik 1990. Pochodzi z Torunia. Absolwent Wydziału Sztuki Mediów warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, obecnie prowadzi zajęcia z fotografii na Wydziale Wzornictwa macierzystej uczelni. Specjalizuje się w fotografii produktowej. W latach 2010–2015 członek zespołu Studia Rygalik. Fotografuje dla najlepszych polskich marek wnętrzarskich, takich jak Comforty, MDD i Tylko. Współpracował między innymi z Muzeum Narodowym w Warszawie, Instytutem Adama Mickiewicza, Centrum Nauki Kopernik, Teatrem Dramatycznym w Warszawie, Ministerstwem Spraw Zagranicznych i Międzynarodowym Festiwalem Teatralnym Malta.

 

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Na styku dwóch sztuk

Na styku dwóch sztuk

Warszawa | 21 sierpnia 2024

Bartek Barczyk opowiada o intymnych relacjach między fotografią a architekturą