Rok w pandemii. Jaki był, co zmienił. Czego nauczył nas COVID-19? – Ten rok nauczył mnie nowego postrzegania czasu. A może nadał mu po prostu nowy rytm. Wyraźnie pokazał jak wielu rzeczy i planów nie chcę już odkładać. Bo może nie będzie tego „później” – mówi „Design Alive” Gosia Sobiczewska, projektantka i właścicielka marki EST by S.
Jaki był dla Ciebie ten rok?
Gosia Sobiczewska: – Rok 2020 był dla mnie pełen. Pełen tego, co: trudne i niepokojące, jak lęk, obawa o bliskich, o przyszłość. Był też o przemijaniu i zatrzymaniu. Ale też pełen radości i wdzięczności za: hiper-celebrację spotkań off- i online czy krótkich, szalonych wycieczek za miasto i tych dalekich nad polskie i adriatyckie morze.
Pierwszych dwóch tygodniu lockdownu nigdy nie zapomnę, tego pełnego strachu spojrzenia w lustro z pytaniem: teraz przekonamy się czy i jak jesteś potrzebna (jedno z moich ulubionych, odmienianych przez wszystkie przypadki słów w procesie projektowania). I tę pierwszą, spontaniczną wiadomość od miłośniczki ESTa (klientki – ale moja sympatia do tego słowa jest niewielka): „Pani Gosiu, proszę się trzymać, potrzebujemy pani i czekamy na nowe projekty”. Uff. Jakby telepatycznie usłyszała moje myśli w głowie. Potem były następne kobiety i wspólne rozmowy, telefony, wiadomości na Messengerze, słowa wzajemnego wsparcia, cudowna wymiana, troska i uważność. I to wszystko trwa do dziś.
Co zmienił?
W mojej branży zmienił postrzeganie samej mody. Albo nie – wolę użyć tu prostego słowa: ubrań. Zmienił proces ich kupowania i użytkowania w myśl zasady mniej, ale lepiej. Zwrócił uwagę na jakość rzeczy i ich przydatność. Nakłonił do porządków – w moim wypadku okazało się, że nie mam nic zbędnego, tylko potrzebuję wszystko inaczej poukładać. Mnie ucieszyły zmiany w komunikacji i to, że do głosu wyraźnie doszły bliskie mi od zawsze hasła: zrównoważonej i lokalnej produkcji, poszanowania użytego materiału. Akurat swojej fascynacji do wykorzystywania resztek, nigdy nie ukrywałam, ale dopiero w 2020 odważyłam się zrobić mozaikowe topy z kawałków.
To był też rok powrotów do pasji z przeszłości, które dla mnie okazały się zbawienne. Gdy pierwszy lockdown prasował mózg w nieopisany sposób, wygniatał serce w tęsknocie tworzenia, szukałam wentylu bezpieczeństwa. I dla mnie było to trawienie i barwienie ubrań – przypomniały mi się czasy nastoletnich, pionierskich eksperymentów i radość, jaką dawały. Powstały z tego ciekawe rozwiązania, które wykorzystuję z pasją w moich projektach do dziś.
Czego nauczył Cię ten rok?
Ten rok nauczył mnie jeszcze większego zaufania do swojej intuicji. I odwagi. Na początku lockdownu niemal wszystkie trendy obwieszczały koniec mody, koniec ubrań. Czytanie tych prognoz i przewidywań ekspertów powodowało niepokój. Powiem więcej: dywagacje o konieczności zmiany zawodu. Jednak pomimo rokowań, a może to właśnie z ich powodu, postanowiłam zrealizować swój plan jedwabnej minikolekcji. – Bo kiedy, jak nie teraz? – pomyślałam brawurowo. Konstrukcje do projektów robiłam na rozłożonym stole w salonie. Pierwowzory szyłam ręcznie, wracając niemalże do dziecięcych czasów, gdy nie umiałam szyć na maszynie. Z ówczesnego braku dużego lustra w mieszkaniu przymierzałam wszystko w wielkim lustrze windy mojego budynku. Z obawy, by nie spotkać żadnego z sąsiadów, przedzierałam się do niego ukradkiem, po pierwszej w nocy, uzbrojona w gumowe rękawiczki. Albo ruszałam w opustoszałe miasto – spotykając jedynie straż miejską – w kierunku zamkniętego ESTowego studyjka, gdzie duże lustro i swoboda mierzenia były nieograniczone.
Nauczyłam się nowej pracy zdalnej z pracowniami szyjącymi moje kolekcje. Udoskonalając nowy system komunikacji, bardzo skrupulatnego opracowania projektów, nagrywania filmów pokazujących i opisujących technologie szycia. Wcześniej wystarczyło spotkać się po prostu, pokazać, wyjaśnić bezpośrednio.
I jeszcze dresy. Obowiązkowy strój w pandemii „po domu” i do pracy zdalnej, rekomendowany, reklamowany, niezbędny dla wszystkich i wszędzie. Czy na pewno? Mimo zaleceń nie zaczęłam szyć dresów. Wygoda tak, miękki strój, w którym czujemy się swobodnie – jak najbardziej. Ale dlaczego nie może to być przyjemna, dzianinowa sukienka, wiązana portfelowo, na przykład? Albo lekka koszula? Ładna, która nam pasuje i powoduje uśmiech na swój widok w lustrze, kiedy po raz dwudziesty w ciągu dnia myjemy ręce. Pamiętam zwierzenia, jednej z koleżanek, o tym, jak nie ma siły chodzić po domu w dresie, a tym bardziej pracować w nim. – A kto Ci karze? – zapytałam. Przecież można założyć sukienkę, tę, którą zwykle nosi się do pracy, poczuć mobilizację do działania, energię na służbowym „callu” i przede wszystkim szybciej wykonać zawodowe zadania. Przecież przymiotniki: komfortowy czy swobodny nie są zarezerwowane tylko dla jednego rodzaju garderoby. Należą do tych rzeczy, w których po prostu czujemy się dobrze.
Nauczyłam się i uczę nadal nowej komunikacji z obecnymi i przyszłymi miłośniczkami mojej marki w mediach społecznościowych. Rozwinęłam i nadal rozwijam mój sklep online. Doceniłam cyfrowe narzędzia, które kiedyś wydawały mi się niepotrzebne – a może inaczej, nie potrafiłam ich używać.
Ten rok nauczył mnie również nowego postrzegania czasu. A może nadał mu po prostu nowy rytm. Wyraźnie pokazał jak wielu rzeczy i planów nie chcę już odkładać. Bo może nie będzie tego „później”. Zatem ten rok pomógł mi odnaleźć czas.