– Z Tomkiem jesteśmy bardzo podobni w wielu aspektach – zwłaszcza w odniesieniu do wartości, którymi się kierujemy. Charaktery się pewnie różnią. Ja od Tomka uczę się dynamiki, a on ode mnie spokoju. To jest ważne, by się uzupełniać – mówi w rozmowie z „Design Alive” Gosia Rygalik, absolwentka Wydziału Wzornictwa warszawskiej ASP, wraz z Tomkiem Rygalikiem współtworzy jedno z najbardziej znanych studiów projektowych w Polsce. Jej największe pasje to projektowanie i jedzenie, które łączy, eksploruje i uwielbia we wszelakich odmianach.
– Kulinaria to moja pasja. Czytam nawet przepisy do poduszki – zdradza niekwestionowana specjalistka food designu, dla której podróże i gotowanie to nie tylko relaks, ale i najważniejsze źródło inspiracji. Projektuje produkty na stół, meble do restauracji, mobilne kuchnie, eksperymentalne obiekty, edukuje, kreuje spotkania wokół jedzenia i designu – i jak sama podkreśla, nadal poszukuje nowych, nieoczekiwanych punktów styku tych dwóch bliskich jej zagadnień. O życiu w mieście, przy wielkim stole i z kubkiem herbaty rozmawiamy z Gosią Rygalik.
Nie dość, że jest pora obiadowa, to jeszcze spotykam się z wielką pasjonatką food designu. Opowiesz mi zatem o swoich ulubionych smakach i zapachach?
– Z lat młodości? Kisiel i ciasteczka. Uwielbiałam, ten przedszkolny, rozwodniony deser. Najgorzej wspominam chyba kanapkę ze sztucznym miodem. Zresztą do dzisiaj mam z tego powodu bardzo złe skojarzenia. Smakiem z domu, z dzieciństwa jest jeszcze kisiel żurawinowy, który robiła moja mama na święta. Naleśniki smażone przez mojego tatę, jedzone zaraz po usmażeniu, jeszcze ciepłe, posypane tylko cukrem. Ciasteczka pieczone przez moją babcię. Zawsze na wakacjach nad morzem, mięliśmy tradycję wspólnych podwieczorków. Ten smak, ta struktura krucho-ziarnista, często pomieszana z piaskiem z plaży… Ostatnio upiekła je moja kuzynka – od razu wróciłam myślami do popołudniowych spotkań z babcią. Takich skojarzeń jest z pewnością bardzo dużo. Zwłaszcza zapach zamyka w sobie tak wiele wspomnień, bardzo łatwo je przywołać. Gdy w domu zapalamy kadzidełka lub napijemy się tradycyjnego czaj, wraca do mnie wizyta w Indiach. Lubię poznawać miejsca przez smaki i zapachy. Niesamowite, jak działają na naszą wyobraźnię.
Jak sama podkreślasz jedzenie jest niewyczerpanym źródłem inspiracji i polem do działania dla projektanta. A do zaprojektowania jest wiele – od stołu po opakowanie. Co najbardziej cię interesuje? Rozwiązania? Rytuały? Produkt?
– Wszystko [śmiech]. Kulinaria to moja pasja. Czytam nawet przepisy do poduszki. Często wieczorami, będąc już bardzo zmęczona, zaczynam po prostu coś gotować. To krojenie, mieszanie, zapach, zaskoczenie efektem, eksperyment – cały proces jest niezwykle relaksujący. Niektórzy porównują gotowanie do medytacji – pozwala nam się odciąć od świata – być tu i teraz, pojawia się dużo faktur, kolorów, jest dotyk, zapach. Do tego dochodzą lubiane przeze mnie spotkania w kuchni, cały aspekt społeczny. Jedzenie integruje ludzi, wzbudza w nas chęć do rozmowy o tym, co nas otacza, o naszej tożsamości. Jeśli chodzi o obszary projektowania to chcę lubię eksplorować różne możliwości, jakie powstają na przecięciu dwóch pojemnych, szeroko rozumianych zbiorów – „projektowanie” oraz „jedzenie”. Nie chcę się ograniczać, interesują mnie projekty o różnej skali i specyfice.
Teraz, swoje zainteresowania w pełni wykorzystujesz w pracy, ale wszystko zaczęło się o wiele wcześniej.
– Moja pasja była punktem wyjścia do pracy magisterskiej – determinowała w dużym stopniu poszukiwania. Zdałam sobie sprawę, że jako projektant zainteresowany tematyką jedzenia ma się ogromne pole do eksperymentowania – niesamowite spektrum możliwości twórczych. Zainteresowania wyniosłam jednak przede wszystkim z domu, poniekąd jest to w rodzinnej tradycji. Moi rodzice świetnie gotują. Gdy byłam młodsza umawiałam się z koleżankami i robiłam eksperymentalne przepisy. Moja babcia pisała nawet swoją książkę kucharską. Te spotkania w niedzielę, wspólne obiady – to we mnie po prostu zawsze było. Czas studiów magisterskich jest okresem, w którym dużo się zastanawiasz nad kierunkiem, który wybrać. Ja zdałam sobie sprawę, że wszystko co robiłam, nawet te mniejsze projekty, zahaczały o obszar związany z jedzeniem, że sprawia mi to ogromną przyjemność. Wchodząc do Studio Rygalik wniosłam więc tę pasję ze sobą. Gdy moja rola w Studiu zaczęła rosnąć, razem z nią zaczął się też poszerzać obszar poświęcony food design.
…i eksplorujecie go na wielu poziomach.
– W Studio Rygalik ciągle podchodzimy do tej tematyki w otwarty sposób. Projektujemy produkty na stół, meble do restauracji, mobilne kuchnie, eksperymentalne obiekty, kreujemy spotkania wokół jedzenia i designu, edukujemy w zakresie projektowania kulinariów, ciągle poszukujemy nowych punktów styku tych dwóch bliskich nam zagadnień. Z jednej strony np. FoodLab dla Concordii, który jest najlepszym przykładem skrzyżowania naszych zainteresowań – moich tematyką kulinarną, Tomka meblem. Z drugiej strony chociażby Random Foods, czy Tapas – akcesoria do podawania jedzenia. Z kolei Common table w Charlotte oferuje unikalny rytuał – blat jest podnoszony, by wesprzeć zmianę atmosfery z dziennej śniadaniowo-lunchowej na wieczorną sprzyjającą piciu wina. Wspólnie lubimy również tworzyć miejsca spotkań. Pozwalamy sobie tutaj na zabawę, organizujemy imprezy, które w dużej mierze związane są właśnie z tematyką jedzenia, jak na przykład Design Aperitivo, czy urodziny Studio Rygalik. Integracja, spotkanie, ludzie. Z jednej strony produkt, z drugiej eksperyment. Dotykamy tego obszaru na wiele różnych sposobów. Prowadzimy też z Tomkiem pracownię Food Design na podyplomowych studiach Projektowanie Kulinariów na ASP w Łodzi – to właśnie w ramach naszego kursu powstała m.in. kultowa już Podróbka – koncept kulinarny popularyzujący podróby w nowoczesnej odsłonie.
Motyw stołu przewija się przez wiele twoich projektów. Najpierw była studencka praca „Stół”. Potem projekt dyplomowy – stół jako inspiracja ruchem, interakcją.
– Zaczęło się od pracy nad dyplomem. Punktem wyjścia było pytanie, czy stół musi być blatem na nogach, czy może być potraktowany jako przestrzeń. Co jest ważne w tym obiekcie? Myśląc o tym, zaczęłam tworzyć stół traktowany jako przestrzeń – eksperymentalny w założeniu, bardzo przyziemny w rozwiązaniach konstrukcyjnych. Rozwinięciem tej myśli był drugi stół, w którym znowuż zainteresował mnie ruch odbywający się w trakcie jedzenia. Podajemy sobie półmiski, talerze, misy, wymieniamy się, jest dynamika. Dlatego moja praca dyplomowa przypomina karuzelę, a elementy na środku są obrotowe w kilku osiach – po prostu „tańczą.”
W waszym studio narodził się również wspomniany Common table – koncept, który widzimy teraz w wielu knajpach.
– Prawdopodobnie był to pierwszy wspólny stół w przestrzeni publicznej w Polsce integrujący ludzi. Ważnym aspektem projektu była propozycja nowego rytuał, pomysłu na spędzenie czasu. Właśnie to podoba mi się w działaniach związanych z kulinariami najbardziej – nowa jakość. Zwykła miska nigdy nie jest do końca miską, proponujemy szerszy kontekst. Tak też jest ze stołem – rzemieślniczo wykonany obiekt, a jednocześnie przestrzeń wokół, której coś się dzieje, toczy się życie… Nieznani sobie ludzie rozmawiają, żartują.
Z kim najchętniej usiadłabyś przy takim Common table?
– Trudne pytanie. Lubię poznawać nowych ludzi, tych ze swoją własną, ciekawą pasją, tych którzy interesują się nowymi rzeczami, żyją poza schematem. Taka rozmowa byłaby niezwykle interesująca. Niekoniecznie traktowałaby o projektowaniu.
Stół zaprojektowany przez was z bagietek na Vienna Design Week to również silny akcent w twojej pracy. Podkreśliliście aspekt marnowania jedzenia.
– To był w zasadzie pierwszy nasz autorski, wspólny projekt z Tomkiem. Pierwszy związany z food designem, dosłownie, bo wykonany z jedzenia właśnie. Mocno eksperymentalny, efemeryczny. W zasadzie różniący się całkowicie od tego, co robimy zazwyczaj. Choć był projektem warsztatowym, a same stoły przetrwały tylko na zdjęciach, to jednak do dzisiaj otrzymujemy pytania od dziennikarzy, klientów. Obiekt stanowił również element ważnej wystawy poświęconej food design w Muzeum Sztuki Współczesnej Trento i Rovereto. Dla nas to było mocne wejście w temat.
Zrobiliście dużo pozytywnego zamieszania.
– Praca w ramach Vienna Design Week była poniekąd wbiciem kija w mrowisko. Chcieliśmy naświetlić temat marnowania jedzenia, że wyrzucanie to już absolutna ostateczność. Przygotowywaliśmy „Totalne chlebowe doświadczenie” – pod koniec warsztatów smażyłam naleśniki z tartej bułki, właśnie z tych wyschniętych bagietek i zaserwowaliśmy je na stołach z bagietek. Ludzie jedli pożywienie na bazie chleba w otoczeniu z chleba. Chcieliśmy pokazać, że dróg jest wiele, tych mniej lub bardziej konwencjonalnych. Zawsze można coś zrobić, by nie wyrzucać jedzenia w takich ilościach, jak dzieje się to na całym świecie.
Często podkreślasz, że żyjecie bardzo lokalnie. Mieszkacie na Mokotowskiej w Warszawie. Pracownia też jest w okolicy. Tutaj też jadacie. Robiliście projekty dla pobliskich miejsc. Przedszkole waszej córki też znajduje się w okolicy.
– Bardzo dużo podróżujemy. Często jesteśmy poza domem, na walizkach. Uwielbiam ten aspekt pracy, również dlatego, że pracuję z mężem, a wyjazdy służbowe mogą stać się na poły prywatnymi, poznawczymi. Wiąże się to jednak z małą ilością czasu, która nam zostaje. Dlatego właśnie na zasadzie kontrastu, po różnych wyjazdach wracamy w jedno miejsce, gdzie mamy wszystko w zasięgu krótkiego spaceru. Poza tym oboje jesteśmy niezwykle praktyczni. Nie lubimy marnować cennego czasu. Zamiast stać w korkach naprawdę wolimy spotkać się z naszym zespołem lub z rodziną albo po prostu dla odmiany pobyć w domu. Bardzo doceniam to, że idę spacerem do pracy, po córeczkę, do sklepu, do kawiarni. Świadomie i konsekwentnie budujemy tę naszą lokalność.
Z drugiej jednak strony, wasze studio wykonuje wiele międzynarodowych projektów. Może Londyn dałby więcej energii i możliwości.
– Warszawa jest naprawdę dobrą bazą. Do najważniejszych europejskich stolic i miast dostaniesz się w około dwie godziny. Lotnisko Okęcie jest blisko centrum. Poza tym zostaje telefon, mail, skype i samochód. A w Polsce mamy naszą rodzinę, wielu znajomych. Tak samo możemy pracować z klientami z Włoch, Londynu. Jeździmy na targi, festiwale. Poza tym Warszawa jest fajna, ma wspaniałą energię, dopiero się budzi z letargu, rozwija się!
Gdzie zatem lubisz spędzać czas w Warszawie?
– W połowie drogi dom-praca jest nasze ulubione Przegryź. Bardzo często się tam spotykamy – zarówno rodzinnie, jak w sprawach zawodowych. Idąc dalej lokalnym kluczem, nie mogę nie wspomnieć o Ale Wino. Restaurację prowadzą nasi sąsiedzi. Zaprojektowaliśmy dla nich też meble, organizujemy tam Design Aperitivo. Kibicuję im – znajdują świetny balans pomiędzy czymś wyrafinowanym, a tym bardzo prostym. Uwielbiamy również Park Ujazdowski, mały, kameralny, ale pozwala się odciąć od bardzo ruchliwej części miasta. Bardzo sobie cenię swoją szkołę jogi, którą też mam w zasięgu krótkiego spaceru. Jestem absolutną fanką kooperatywy spożywczej „Dobrze”, gdzie, również po sąsiedzku, kupuję najlepszej jakości świeże lokalne, sezonowe produkty od zaufanych dostawców.
Kiedy pojawia się najwięcej inspiracji? Co tak naprawdę stymuluje twoją twórczość?
– Pewnie najbardziej podróże. Te bliskie i te dalekie. Pozwalają znaleźć się w całkowicie innym kontekście, odciąć, oderwać, przenieść. Umysł się otwiera, pracuje w innym trybie. Podróżując, masz szansę podziwiać wiele ciekawych zjawisk. Przedmioty też, ale częściej te skromne niepozorne, znalezione przypadkiem gdzieś na przykład w lokalnym barze, bardziej niż te na targach designu, czy wystawach – choć oczywiście te również doceniam.
Co najchętniej przywozisz zatem z podróży?
– Oczywiście jedzenie (śmiech) i często lokalne napoje. Z Kenii przyjechaliśmy z hibiskusem, z herbatą, kawą, a nawet wódką z trzciny cukrowej. Z Hiszpanii, przywieźliśmy Vermut Negre – jesteśmy jego fanami, pijemy tradycyjnie z odrobiną wody sodowej, pomarańczą, oliwką z anchois. Uwielbiamy! Zdarza się, że przywozimy jakieś produkty, ale pod tym kątem jesteśmy bardzo wybredni. Potrafimy docenić, ale nie lubimy mieć dużo rzeczy.
Podkreślacie z Tomkiem, że dobrze wam się pracuje, że się uzupełniacie. Co jest zatem siłą Gosi Rygalik? Słyszałam o twojej cierpliwości.
– Jestem dość cierpliwa, wyważona. Z Tomkiem jesteśmy bardzo podobni w wielu aspektach – zwłaszcza w odniesieniu do wartości, którymi się kierujemy. Charaktery się pewnie różnią. Ja od Tomka uczę się dynamiki, a on ode mnie spokoju. To jest ważne, by się uzupełniać. Nie ma między nami starć zawodowych. Wywodząc się ze szkoły Tomka, naturalnie, zbliżyłam się do jego sposobu myślenia, które wyrosło z relacji mistrz i uczeń. Oczywiście nasza optyka, wrażliwość, są inne dzięki czemu, tak jak przy gotowaniu, wnosimy do projektów inne „przyprawy”.
Praca i wspólne życie to z pewnością duże wyzwanie. Można z niej nigdy nie wyjść.
– Dwa ważne wątki się tutaj pojawiają. Po pierwsze prowadzimy własną firmę, co powoduje, że zawsze musisz być na posterunku. Po drugie – co jest najważniejsze – praca jest naszą pasją, a zatem zawsze jesteś w pracy, a jednocześnie nigdy. Robisz to po prostu z przyjemnością. Oczywiście dbamy o higienę umysłu dlatego podróże są takim odpoczynkiem, zmianą perspektywy, pozwalają na to, by spojrzeć z dystansu. Oczywiście również zabawa z córką jest ważnym momentem dnia. Sprawia, że odkładasz na bok wszystkie obowiązki, sprawy i musisz skupić się na dziecku, co daje naprawdę wspaniały relaks. Dziecko ma zdolność do pięknych obserwacji. Od pewnego czasu również joga stała się sposobem na życie – nie tylko traktowana jako wysiłek fizyczny, ale też działanie umysłu. Zaczęłam chodzić na poranne zajęcia o 6.30. Doceniłam ten moment dnia – idę, jest jeszcze ciemno, i widzisz ludzi, którzy ćwicząc czują to samo. Wspaniała energia i aura – oczyszczenie fizyczno-mentalne. No i oczywiście gotowanie to mój szybki, codzienny sposób na reset.
Widzę tutaj na półce sławny Olej Rzepakowy z Góry św. Wawrzyńca, który stał się inspiracją do stworzenia projektu „Kuchnia”. No i te legendarne Chipsy z jarmużu. Jedzenie dosłownie wchodzi w wasz proces projektowy.
– Na długo przed modą na jarmuż, będąc w Nowym Jorku, odkryliśmy, że można z niego robić chipsy. Bardzo nam zasmakowały, choć początkowo nie wiedzieliśmy, co to ten jarmuż jest – nawet słownik Google tego nie wiedział i wskazywał na kapustę. Napisaliśmy felieton z przepisem w jednym z magazynów i okazał się sukcesem. Niewątpliwie żyjemy wśród ciekawych smaków. Olej Rzepakowy z Góry św. Wawrzyńca to również bardzo ciekawa historia – stał się punktem wyjścia do stworzenia projektu eksperymentalnej „Kuchni” podczas Łódź Design Festivalu w 2012 roku. Olej wytwarzają nasi znajomi w rejonie Chełmna, ten tłoczony na zimno nie dość, że jest pyszny i nadaje się do smażenia, to jeszcze zawiera świetne proporcje kwasów tłuszczowych. Bogactwo rzepaku w Polsce jest powszechnie znane, ale nierafinowany tłoczony na zimno olej to ciągle nisza.
Rzepak, food design, produkt, meble. Mam wrażenie, że to, że zostałaś mamą nie zintensyfikowało działań na rzecz projektowania dla dzieci. Może się mylę, a Frania ma tylko zabawki zrobione przez was?
– Zdarza się, że coś tam Frani „projektujemy” a raczej „sklecamy”. Nie chcemy jednak, by nasza córka miała zbyt wiele rzeczy. Widzimy, że ona bawi się fantastycznie obiektami, które ją otaczają, potrafi z nich zrobić wspaniałe zabawki – od jakiegoś czasu króluje taśma klejąca, najlepiej ta papierowa. Do tego wymyśla nawet własne gry. Uważam, że dziecku powinniśmy dać się ponudzić.
By wzbudzić w nim siły kreatywne.
– Kreatywność dziecka pobudza potrzeba zabawy i zrobienie czegoś z niczego. Patyk jest przecież jedną z najlepszych zabawek!
Mam takie przeczucie, że gdybyś otworzyła knajpę w Warszawie, byłoby to naprawdę piękne miejsce. Prawdziwe, bez zadęcia, smaczne, pachnące – balansujące pomiędzy sztuką a designem.
– Z pewnością byłoby to zupełnie proste miejsce, bo właśnie prostotę sobie najbardziej cenię. Zapewne nie pozbawione eksperymentu, poszukiwania, ale nie przekombinowane. Doceniam w gastronomii doświadczenia, próby, ale jednak stawiam na skromne rozwiązania. Z pewnością byłoby to miejsce na co dzień z lekkim „odpałem” od czasu do czasu. Nie myślałam o tym jednak. Wiem, że prowadzenie restauracji to bardzo ciężkie zajęcie. Teraz, z takich interesujących wyzwań, które przede mną stoją, to praca na rzecz wspomnianej kooperatywy spożywczej, do której niedawno się zapisałam. W ramach dyżurów będę m.in. pracować w sklepie parę godzin w miesiącu. Z pewnością to też otworzy moje horyzonty.
Rozmawiała: JULIA CIESZKO