I’m not a robot

– Projekt I’m not a robot jest manifestem, to mój głos w dyskusji o Sztucznej Inteligencji. Media wciąż podsycają obawy, że zostaniemy zastąpieni przez maszyny, nie będą już potrzebni projektanci, pisarze, poeci… Postanowiłem wejść w polemikę z takim podejściem, ale nie tyle dyskursywną, co praktyczną, projektową – tłumaczy Jaro Kose.

Zaprojektowana, jako alternatywa dla wszelkich form mechanizacji i cyfryzacji, seria lamp i opraw oświetleniowych I am not a robot, została w całości wykonana przez człowieka. Jaro Kose stworzył ją przy użyciu materiałów do druku 3D… ale bez drukarki 3D.

Projektant polskiego pochodzenia prowadzi studio w Amsterdamie i może się pochwalić portfolio produktów dla największych światowych marek.

Z Jaro Kose rozmawiamy o jego pracy u Marcela Wandersa dla firm, takich jak: Christofle, Moooi, Poliform, o współpracy z holenderską marką Tjep. i spotkaniu z Giovannim Alessim, a także o jego najnowszym projekcie lamp, które są pięknie niedoskonałe.

Jaro Kose

Co chcesz nam powiedzieć poprzez projekt  I’m not a robot?

Jaro Kose: – Temat zastąpienia twórców sztuczną inteligencją jest żywy w rozmowach z wieloma moimi znajomymi, projektantami z różnych dziedzin. Poprzez mój projekt I’m not a robot chcę podkreślić wagę autorskiej kreacji, tego, jak myślimy i że możemy modyfikować swoje myślenie w trakcie procesu powstawania przedmiotu. Bardzo lubię rzeźbę i chciałem, żeby nieco więcej z tego procesu weszło do mojego projektu. Jednocześnie nie chciałem używać gliny, bo nie chodziło mi o tworzenie ceramiki.

Podobnie jak podczas rzemieślniczej pracy, zgadzasz się na niedoskonałość, a może i niekonsekwencję?

Pomyślałem sobie, że fajnie by było zabawę zacząć od tego, że rozbieram drukarkę 3D na części i pokazuję, że jako człowiek mogę całkowicie inaczej wykorzystać te same elementy, w bardziej rzeźbiarski sposób, robiąc błędy, spontanicznie zmieniając decyzję co do kształtu w trakcie tworzenia.

Lubię ludzki aspekt w projektowaniu. Nie jestem w stanie perfekcyjnie powtórzyć dwóch takich samych lamp – nie o to chodzi w całej koncepcji. Chcę pokazać, że my jako projektanci mamy wiele do zaoferowania. Nie wiem, czy więcej, czy mniej niż AI. Po prostu projektujemy inaczej i to jest właśnie dla mnie duża wartość.

Pewnie, że można wygenerować tekst za pomocą Chata GPT, ale to jeszcze nie oznacza, że ktokolwiek będzie chciał go czytać. Podobnie, można błyskawicznie zaprojektować krzesło przy użyciu sztucznej inteligencji, pytanie, czy będziemy chcieli się nimi otaczać?

Po części, na pewno jest to problem, ale myślę, że być może dotyczy on jedynie fachowców w swoich dziedzinach, którzy potrafią rozróżnić i docenić, czy coś jest lepsze niż tylko sztucznie wygenerowane. Czytając różne teksty jestem w stanie rozróżnić, kto ma talent, własny styl i polot w pisaniu. Tak samo jest w projektowaniu. Potrafię to dostrzec oglądając design na obrazkach w internecie, podejrzewam jednak, że jeśli byłbym laikiem, też zachwycał by mnie świat szybkich obrazków. Wspaniała katedra zrobiona z fasadą z jedwabiu, wygląda pięknie, ale wiem, że nie jest możliwa do zrobienia w realnym świecie, z ograniczonymi budżetami i prawami fizyki.

Mam wrażenie, że tego rodzaju pomysły są odklejone od rzeczywistości, nie tylko ze względów praktycznych, brakuje w nich kontekstu, powodu, myśli przewodniej.

Chat GPT 4 potrafi określić, mniej więcej źródła z których czerpał, jednak my wciąż oglądając krzesło wygenerowane przez AI nie wiemy, czy miałoby, w ogóle szansę wejść do produkcji, jaka jest jego historia, po co zostało zaprojektowane, jaki był brief projektowy. To jest cała historia, której tutaj brakuje brakuje. Podobnie jest z tekstem. Ktoś pomyśli: „Jak, szybko! Nie muszę zatrudniać żadnego edytora, Przecież AI w sekundę wypluwa całą cały artykuł”. Jest on jednak daleki od tego, co jest sensem pisania, lub tego co jest prawdą w projektowaniu. Jako fasada działa świetnie, mami ludzi w świecie kolorowych obrazków i potrafi być bardzo ekscytujące.

Magazyn Design Alive

NR 49 JESIEŃ 2024

ZAMAWIAM

NR 49 JESIEŃ 2024

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

NR 48 LATO 2024

Na Twojej stronie internetowej widać ogromną różnorodność projektów, Na pewno nie można Cię zaszufladkować jako projektanta stołów, lamp, czy krzeseł.

Od pięciu lat jestem głównym projektantem w oddziale europejskim dużej korporacji, profesjonalne projektuję także dla innych studiów projektowych, tworzę też autorskie projekty. Cokolwiek mnie zainteresuje, potrafię w to w to wejść, trochę więcej się nauczyć, zgłębić temat. Jedenaście lat doświadczenia w profesjonalnym projektowaniu z wieloma firmami pozwoliło mi na dojście do takiego momentu, że mogę poświęcać czas na koncepcyjne projekty, które sprawiają mi dużą przyjemność.

Lampy I’m not a robot nie są więc kolekcją dostępną w sprzedaży?

Na początku nie robiłem ich w celu sprzedania, czy nawet pokazywania komukolwiek, po prostu bawiłem się tym dla siebie. Dopiero później się okazało, że projekt zainteresował ludzi i stał się ważną dla mnie wypowiedzią. Nie zamierzam tworzyć w podoby sposób np. krzeseł, ponieważ znam już limity tej materii. Jest dosyć krucha.

Jaki to materiał?

Recyklingowany filament PLA używany do druku 3D. Nauczyłem się jak należy go łączyć, ręcznie podgrzewam, topię, tnę i łączę plastikowe elementy w kształt lampy. Pierwsze kilkanaście godzin spędzone z tym materiałem to była nauka metodą prób i błędów. Doszedłem powoli do tego, co jest możliwe, w jakiej temperaturze się nie poparzę, a wciąż mogę pracować jak rzeźbiarz. Do pracy używam dłoni i głowy plus pistoletu do podgrzewania.

Jaro Kose zastępuje industrialny chłód ludzkim dotykiem, tworząc zabawne, a jednocześnie wyrafinowane przedmioty codziennego użytku, które rzucają wyzwanie konwencjonalnym poglądom i archetypom.

Dlaczego do tego eksperymentu wybrałeś akurat lampę?

Dosyć dobrze projektuję lampy, znam się na tym, wiem, jak uzyskać certyfikację dotyczącą elektryki. Jeśli chodzi o formę, to pracując z Marcelem Wandersem, nauczyłem się, że najprościej wybrać sobie jakąś ikonę – coś, co jest w zbiorowej świadomości, jak platońska idea i spróbować pokazać, że można mieć inne spojrzenie na ten sam temat. Tak poprowadzona gra z formą prowadzi do nieoczywistych rozwiązań. Na samym końcu trzeba jeszcze pamiętać o tym, że lampa musi faktycznie działać. Jeśli komuś spadnie z biurka, to musi wytrzymać uderzenie. Podczas rzeźbienia, zmieniałem więc pod tym kątem kształt abażuru. To duża frajda, profesjonalne tworzenie w fabryce designu przemysłowego nie pozwala na takie fanaberie.

To ciekawe, że platońska idea lampy przybiera akurat wiktoriańskie kształty.

W mojej głowie archetyp lampy przypomina trochę szkic dziecka. Jeśli poprosisz je, aby narysowało konia, krzesło, czy lampę to pewnie będzie ona bardziej przypominała wiktoriańską starą lampę niż minimalistyczny, designerski obiekt. Dziecko nigdy tak nie narysuje lampy. To nie będzie linia, która świeci, tylko nieco śmieszna lampa, która ma nóżkę, podstawkę i abażur. Mam nadzieję, że moje kreacje są jednak trochę dalsze niż dziecięce obrazki…

Twoja autorska technologia też ma na pewno ma swoje ograniczenia?

Jasne, prototyp lampy bardzo się różni od kolejnych. ponieważ w czasie tworzenia wciąż uczę się tego materiału. Wiem już, ile elementów muszę ze sobą połączyć, i w jakich punktach, żeby całość była faktycznie wytrzymała. Cały czas badam obiekt, z różnych kątów, dążę do tego, aby podobał mi się każdy detal, również ten nieprzewidywalny. Zawsze mogę coś zmienić, odciąć, czasem się poparzę i zostanie mój odcisk palca albo z premedytacją zostawiam coś totalnie nieperfekcyjnego. Właśnie w niedoskonałości jest cały smak tego projektu. Nie planuję wszystkiego, forma tworzy się w procesie.

Jaro Kose

Wyjechałeś z Polski 11 lat temu?

Skończyłem studia na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi – projektowanie form przemysłowych. Podczas Erasmusa pół roku spędziłem w The Caldas da Rainha School of Arts and Design na kierunku product design. To uważana za najlepszą szkoła projektowania w Portugalii. Bardzo mi się tam podobało – pierwszy raz w życiu znalazłem szkołę z poczuciem humoru, w której nauczyciele pozwolili mi na zabawę. Mam nadzieję, że dziś w Łodzi design nie musi być poważny jak kabina PRL-owskiej ciężarówki Star, tylko może być w nim jakiś luz i zabawa. Właśnie takie podejście pokazano mi w Portugalii. Robiłem dużo dodatkowych projektów, brałem udział w konkursach, z których kilka udało mi się wygrać. Poznałem ciekawych ludzi, którzy otworzyli mi głowę na to, że można działać bardzo globalnie, a dobre projekty i ciekawe, twórcze myślenie jest doceniane wszędzie.

Jak się stało, że wylądowałeś w Amsterdamie u Marcela Wandersa?

Po skończeniu studiów wysłałem swoje portfolio do firm w Polsce, w których chciałbym pracować. Tylko jedna odpisała, że moje projekty są plagiatem. Odpisałem bardzo grzecznie, że chciałbym dowiedzieć się czego są plagiatem. Dostałem odpowiedź, że są wzięte z internetu. Bardzo mnie to poruszyło, spędziłem więc trochę czasu, żeby wysłać to samo pytanie, ale do pracowni na całym świecie –  dostałem możliwość wybrania z ponad dwudziestu studiów projektowych. Najbardziej spodobało mi się studio Tjep. w Amsterdamie. To jest prowadzone przez Franka Tjepkema, który był wtedy jednym z dziesięciu najlepszych projektantów w Holandii, z ogromnym portfolio, ze sklepami i projektami obejmującymi bardzo różne dziedziny. Zapytałem go nawet kiedyś, kim on właściwie jest – odpowiedział, że nie potrafi siebie określić, bo jest artystą, malarzem, rzeźbiarzem, robi biżuterię wnętrza i inne projekty.

Zapowiadało się ciekawie dla młodego projektanta.

Spędziłem w jego studiu bardzo miły czas, pracując nad przeróżnymi projektami, a głównie rozmawiając o tym, czym jest projektowanie. Cieszyło mnie to, że mnie docenił.

Poznając ludzi w Amsterdamie, zorientowałem się, jest małe jest to środowisko. Jeśli ktoś zauważy, że masz dobre projekty, pomaga Ci rozwinąć się dalej. Dla mnie takim następnym krokiem była praca u Marcela Wandersa, wtedy uważanego za najlepszego projektanta produktu na świecie. Miałem tam, możliwość projektowania dla firm, takich jak: Christofle, Moooi, Poliform.

Wreszcie zobaczyłem jak wygląda projektowanie na najwyższym poziomie. Nauczyłem się bardzo dużo, a ponieważ w Holandii nazwisko Wandersa otwierało mi kolejne drzwi, zdecydowałem, że mogę pracować samemu.

Obecnie współpracujesz z międzynarodowymi studiami projektowymi i firmami.

Tak i poznaję mnóstwo ciekawych ludzi. Miałem szansę porozmawiać o designie z Giovannim Alessim, który pokazał mi, gdzie dalej iść i jak nieograniczone jest myślenie o designie. To dlatego moje portfolio wygląda w ten sposób. Jest w nim dużo różnych rzeczy, bo projektowanie jest dla mnie zabawą i pasją. Jeśli ktoś mnie zapyta, czy ja potrafiłbym zaprojektować samochód, to moja pierwsza odpowiedź jest tak. Później bym się zastanawiał, czego się jeszcze muszę nauczyć, żeby zrobić to dobrze. Ale, myśląc o formie, limicie materiałów i mając na bieżąco wgląd w to, co się dzieje w świecie designu, myślę, że mam w głowie narzędzia, które by mi na to pozwoliły.

Jak uważasz,  jaki powinien być dziś główny cel designu?

Jeśli po przejściu przez brief, stwierdzę, że dana rzecz, w ogóle nie jest potrzebna, to lepiej w ogóle jej nie produkować. Po co zaśmiecać świat? Najbardziej ekologiczny design zakłada brak produkcji. Jeśli jednak, jakaś historia mi się podoba i wiem, że mogę zainteresować nią odbiorcę, ale też samego siebie –  wtedy warto projektować.

Jaro Kose

Jaro Kose

Rocznik 1986. Projektant produktów mieszkający w Amsterdamie, który rozpoczął karierę pracując dla Marcela Wandersa. W 2013 roku Jaro Kose założył własne studio projektowe, współpracuje z międzynarodowymi firmami i studiami projektowymi, realizując projekty obejmujące różnorodne produkty, meble i wyposażenie. Pracował dla Moooi, Seletti, Nike, Missana, i innych, jednak najwiekszą radość czerpie z tworzenia autorskich, konceptualnych obiektów.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Przez soczewkę AI

Przez soczewkę AI

Alicante | 20 sierpnia 2024

Carlos Bañón i jego dialog między surową naturą a dopracowanymi strukturami