Wciąż wymyślam siebie na nowo

„Wszystko na tej stronie zostało zaprojektowane przez Karima Rashida” – obwieszcza instagramowe bio. Oficjalny profil słynnego projektanta, który ma 400 tys. obserwujących, to prawdziwe uniwersum miękkich form eksplodujących kolorem, poprzetykane intymnymi, ale rzeczowymi nagraniami wideo, w których Karim Rashid opowiada o sobie, życiu i projektowaniu. Mówi tak, jak projektuje: z wprawą zawodowca. Na żywo jego bezpretensjonalność jest jeszcze bardziej rozbrajająca.

– Proszę, tylko mnie nie zabij – brzmiały słowa, którymi mnie przywitał. – Mam 20 minut. Muszę złapać samolot i nie zdawałem sobie sprawy, że dojazd na lotnisko zajmie dodatkowe 30 minut, ponieważ Joe Biden jest w mieście. 

Byliśmy umówieni w holu jego budynku. Spóźnił się 15 minut.

Zabicie jednego z najsłynniejszych projektantów na świecie z miejsca stworzyłoby interesujący punkt zaczepienia dla mojego artykułu. Ponad dekada uprawiania dziennikarskiego zawodu czasem skutkuje lenistwem – siłą rzeczy zaczynasz wymyślać rozwiązania, które sprawią, że proces pisania znów będzie ekscytujący. W tym przypadku stare nawyki wzięły górę. Zawahałam się, straciłam ułamek sekundy szansy na znalezienie śmiercionośnej broni, zamiast tego wcisnęłam przycisk nagrywania na iPhonie. Na swoją obronę, wysoki sądzie, przywołuję fakt, że zostałam zaskoczona. „Nie zabijaj mnie” – tego nie słyszy się codziennie. Ponadto niepisana zasada dziennikarstwa brzmi: nie krzywdź ludzi, którzy cię rozśmieszają, nawet jeśli jednocześnie utrudniają twoją pracę.

Magazyn Design Alive

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

ZAMAWIAM

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

NR 49 JESIEŃ 2024

W otoczeniu 280 przedmiotów

Aby poznać Karima Rashida osobiście, musiałam spędzić 45 minut w metrze, co jak na nowojorskie standardy jest na wpół przyzwoite. Mieszkam w Inwood, najbardziej wysuniętej na północ części Manhattanu. Jego penthouse znajduje się w Hell’s Kitchen, w centrum miasta po zachodniej stronie. Zwykle przejście z sennego Inwood i jego parków do czegokolwiek poniżej 96. przecznicy jest brutalnym doświadczeniem, pełnym przytłaczających hałasów i ludzi pędzących z i do metra. Ale nie tym razem.

Hell’s Kitchen to dziwna dzielnica: mieszkalna, ale z niewielką liczbą lokalnych restauracji i kawiarni, które zaprocentowałyby w autorskiej atmosferze. Wszystko tu jest trochę zbyt kwadratowe, puste i szare, jak na niskobudżetowym obrazie Chirico. Mimo to nie mam cienia wątpliwości, że metry kwadratowe są tutaj bardzo kosztowne. Prawdopodobnie jest tak, że większość mieszkańców dzielnicy podziela styl życia Karima, czyli pracuje twórczo lub jest przedsiębiorcami, którzy spędzają 200 nocy w roku, podróżując po całym świecie i robiąc interesy.

– Czy to jeszcze OK, żeby dzielić się doświadczeniami związanymi z lockdownem i covidem, czy to już zbyt „2022”? Bo pamiętam, że gdy pandemia zaskoczyła mnie, zdałem sobie sprawę, że nie znam tak wielu ludzi w Nowym Jorku. Wydaje mi się, że czasem skutkiem ubocznym wieloletniej wytężonej pracy jest izolacja – słyszę mniej więcej w połowie naszej rozmowy.

Spotkania w lobby apartamentowca, w którym mieszka, są teraz pełnoprawną częścią prowadzenia interesów przez Karima. Od covidu jego biuro pozostaje zamknięte, a wszelkie profesjonalne dyskusje odbywają się online, we wspomnianym lobby lub w kawiarniach.

Projektant w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku, gdzie mieszka od 30 lat.

– Jestem na takim etapie swojej kariery, kiedy zdaję sobie sprawę, że w zasadzie pracuję wirtualnie, i czuję, że jestem dużo mniej zestresowany – mówi Karim Rashid.

Niemniej to surrealistyczne doznanie widzieć go siedzącego na najbardziej przeciętnej kanapie, jaką można sobie wyobrazić, ubranego w różowy sweter i obcisłe czarne dżinsy. Bez lakieru na paznokciach. Bez barwnych okularów. Okulary zostały na górze w jego kolorowym penthousie. Wieczorem po naszym spotkaniu znalazłam na YouTubie 10-minutowy spacer wideo po apartamencie – materiał partnerski z jedną z marek, dla których pracował. 

Czy jestem zazdrosna o dom, w którym mieszkają okulary Karima? Być może. Wiem, że z przyjemnością obejrzałabym z bliska niektóre prace Ettorego Sotssassa, które zobaczyłam na filmie. Stanley Kubrick spotyka Roya Lichtensteina – to atmosfera całego wnętrza. Jest seksowne i zabawne. Przypomina mi trochę biuro słynnego fotografa Helmuta Newtona – on także kolekcjonował Sottsassa i był znany z bycia wulkanem skromnej kreatywności. To jedna z rzeczy, których nikt nie mówi o supergwiazdach głośno: z ludźmi, którzy zdobywają światowe uznanie, zazwyczaj przyjemnie się pracuje, bo zarażają innych swoją pasją. W przeciwieństwie do Newtona Karim deklaruje, że jest minimalistą.

– Czy nadal masz w domu tylko 280 przedmiotów? – pytam.

– Tak! – odpowiada mile zaskoczony. – Liczba nie zmienia się od 22 lat. Skąd wiedziałaś?

Uśmiecham się i zadaję kolejne pytanie:

– Myślę, że kiedy zaczynałeś mówić publicznie o swoim minimalizmie, mogło to być postrzegane jako ekscentryczność, a teraz wydaje się to bardziej koniecznością. Jak udaje Ci się to łączyć z pracą, która polega na tworzeniu nowych przedmiotów?

– Tak, projektuję towary, więc staram się uczyć i ulepszać każdy projekt. Zwykle kiedy przynoszę do domu nowe przedmioty lub meble, usuwam poprzednie, aby się nie gromadziły. Projektowanie jest dla ludzi, dla każdego, aby mieć lepsze, bardziej empiryczne, bardziej inspirujące życie. Dlatego projektowanie jest dla mnie impulsem do zmiany, aby się rozwijać i ewoluować.

Pryzmat Karima

Jedną z rzeczy, nad którymi zastanawiałam się przed spotkaniem z nim, było to, czy stał się produktem własnej marki, osobą bez autentycznej prywatności. Kiedy spektrum działań jest tak szerokie jak u Karima, coraz trudniej jest o takiej osobie pisać lub omawiać jej osiągnięcia z nowej perspektywy. To prawie tak, jakby całokształt twórczości przesłaniał osobę odpowiedzialną za jej autorstwo. Oddanie sprawiedliwości takiej figurze jest skomplikowane. Dlatego jestem mile zaskoczona autentycznością Karima. Mówi z pewnością siebie, ale bez arogancji. Dzieli się, zamiast sprzedawać.

– Jestem bardzo obiektywną osobą i chcę przez to powiedzieć, że niczego nie osądzam – mówi Karim Rashid tonem, jakby relacjonował mi prognozę pogody. – Właśnie dobiliśmy do liczby 8 mld ludzi. Różnorodność świata jest tak złożona i każdy znajduje w nim własne drogi, ścieżki, wizje i przekonania, wartości, kierunki. Szanuję każdą z tych indywidualności.

To wyznanie nie brzmi jak dobrze przećwiczona prezentacja, raczej jak przekonanie, które wypływa z głęboko zakorzenionego w Karimie światopoglądu. Jego słowa uderzają mnie jak kulturowy jet lag XX-wiecznych wartości, z którymi dorastał – idei, że design może zmienić świat. Jednym z przejawów tej wiary jest zaufanie, jakie pokłada się w przemieniającej mocy własnych działań. Ja sama też czuję się przywiązana do tego konceptu, ale zapewne z zupełnie innych powodów. Być może wszystko to razem skutkuje tym, że nasza chaotyczna rozmowa wydaje mi się naprawdę satysfakcjonująca.

– Czy jest to coś, z czym dorastałeś, czy to wybór, którego dokonałeś w dorosłym życiu?

– Generalnie nie czuję się przywiązany do żadnej kultury. I to ma dobre i złe strony. Czasami zazdroszczę ludziom, którzy angażują się w tradycje i rytuały wywodzące się z ich korzeni. Mój ojciec był szalonym artystą, wykorzystał pierwszą szansę na opuszczenie Egiptu, jaka się nadarzyła. Wyjechał do Anglii, gdzie poznał moją mamę, później studiował w Grecji, Rzymie i Paryżu. Po tym edukacyjnym tournée wróciliśmy do Anglii, a stamtąd przenieśliśmy się do Kanady, która była mieszanką imigrantów z całej Europy. Toronto jest bardzo eklektyczne, w pewnym sensie jest to mały Nowy Jork. Pamiętam bloki, które były jak małe miasteczko na Jamajce, obok ulic wypełnionych polskimi piekarniami. A najdziwniejsze jest to, że było to o wiele bardziej zintegrowane i było prawdziwym tyglem, bardziej niż klimat, jaki odczuwa się w Stanach. Dorastałem, myśląc, że tak wygląda życie, że wszyscy jesteśmy obywatelami świata. To wszystko przydarzyło mi się w latach „formacyjnych”, kiedy jesteś już trochę dorosły i zaczynasz dostrzegać to, co lubisz, kształtować swoje preferencje i odkrywać swoje talenty. W mojej klasie w Toronto miałem kolegę z Jugosławii, obok niego siedział dzieciak z Rosji, a za mną dziewczyna z Indii. Swoją drogą, doprowadzała mnie do szału, bo miałem obsesję na punkcie bycia najlepszym i czasami na testach pokonywała mnie o jeden punkt. 

– A co dziś oznacza dla ciebie bycie najlepszym? Czy dlatego postanowiłeś być sławny?

– Dziś najlepszy czuję się, jeśli się dobrze wyśpię… Budzę się wtedy ze świeżością umysłu, robię sobie double shot flat white, a potem siadam przy stole w salonie, bo w tej chwili nie mam biura, i patrzę na listę projektów, nad którymi aktualnie pracuję. Zaczynam szkicować. Generalnie jestem najbardziej kreatywny, gdy prowadzę rozmowę z klientem, ponieważ w mojej głowie natychmiast kłębią się pomysły. Staram się szybko zapisać je na papierze lub iPadzie, żeby nie zapomnieć. Myślę, że pracowałem nad tak wieloma projektami, że moja koncentracja uwagi stała się bardzo krótka, chociaż generalnie uważam, że jestem też po prostu nieodporny – jak my wszyscy – na wpływ ery cyfrowej, która zubaża umiejętność koncentracji i promuje widzenie tylko powierzchni rzeczy. Codziennie też ćwiczę. Regularne treningi pomagają mi w zarządzaniu smutkiem lub stanami depresyjnymi. Dają mi dużo energii do dalszej pracy i kochania otaczającego mnie świata.

Karim Rashid. Im gorzej, tym lepiej

Zawsze podchodzę z podejrzliwością do entuzjazmu cudzoziemców deklarujących, że Polska jest ekscytującym i urokliwym miejscem. Ostatni raz byłam w tego typu sytuacji, kiedy przeprowadzałam wywiad z Thomasem Phiferem – amerykańskim architektem, który zaprojektował budynek dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Jego opinie o Polsce były bardzo dyplomatycznie zredagowane. Spytałam go podchwytliwie o płaskość polskiego naturalnego światła i jego wpływ na architekturę. Nie dał się sprowokować. Karim jest przeciwieństwem Thomasa – jego opinie są proste do tego stopnia, że wydają się banalne, ale szczerość, z jaką je wyraża, inspiruje mnie do kwestionowania własnych opinii na temat mojej ojczyzny. 

– Naprawdę kocham Polskę. Serio. Ogólnie rzecz biorąc, kraje Europy Wschodniej mają w sobie coś pociągającego, ich pasja do robienia czegoś nowego jest fascynująca. Minusem jest niepewność Polaków wobec samych siebie, bo czują się, jakby byli zacofani względem Europy Zachodniej – przekonuje Karim Rashid.

–  Z tego ducha konkurencyjności rodzi się jakość w projektowaniu i architekturze, która czasami przewyższa to, co można zobaczyć w innych częściach świata, szczególnie w niektórych leniwych krajach. I wiem, że nie powinienem tego mówić, ale Ameryka też jest jednym z tych leniwych krajów. Jesteśmy rozpieszczeni, nigdy nie przechodzimy prawdziwych kryzysów wartości, jak na przykład komunizm. Wiem, że to frazes, że w czasach kryzysu jesteśmy najbardziej kreatywni, ale historia sztuki tylko to potwierdza. Na przykład kultura amerykańska wyprodukowała najlepsze i najbardziej przełomowe dzieła, gdy w latach 50. i 60. było tu po prostu kiepsko: ekspresjonizm abstrakcyjny, de Kooning, Rauschenberg czy nawet początek kariery Warhola. 

Korzystam z okazji, aby zmienić temat i porozmawiać o sztuce. Pytam Karima o jego ulubione muzeum w Nowym Jorku.

– MoMA jest znacznie bardziej atrakcyjne niż Muzeum Guggenheima czy Whitney Museum of American Art. Uważam, że to drugie jest przybytkiem smutku. I pokazywanie wyłącznie amerykańskiej sztuki jest ograniczające dla tej instytucji. Whitney powinno częściej pokazywać nowych młodych amerykańskich artystów. Znam ogromną liczbę twórców, którzy powinni mieć tam wystawę. Chciałbym też mieć możliwość bycia tam kuratorem i opracowania pokazu o nazwie „The American New Wave”. 

Mieszkania Karima Rashida w Nowym Jorku.

Karim Rashid i odcienie tętna

Skoro jesteśmy przy temacie fali: w trakcie naszej rozmowy zauważam, że w tle toczy się życie lobby, które pulsuje w rytmie przepływu ludzi. Paczki napływające i przyjmowane przez portiera, mieszkańcy budynku wchodzący i wychodzący z psami, hydraulik ekspresyjnie relacjonujący przez telefon, co przydarzyło mu się w weekend, góra prania chemicznego dostarczonego w szeleszczących plastikowych torebkach. Cały ten ruch odbywa się w biało-szarej scenografii z powierzchniami o wysokim połysku skąpanymi w sztucznym świetle.

– Ludzie myślą, że kolor jest czymś powierzchownym, dlatego patrzą z góry na ten aspekt. Nasze emocje, samopoczucie, myśli, intelekt – wszystko to wywodzi się z naszych pięciu zmysłów, ale dla mnie najważniejszy jest zmysł wzroku.

–  Przeciętny człowiek widzi do miliona kolorów – trudno w to uwierzyć, ale oznacza to, że każdy ton jest niesamowicie wyciszony lub ma niesamowity wpływ na nasze samopoczucie emocjonalne. Dlatego kolor nie jest wcale powierzchowny – on wnika w nasze ciała. Przeciętna osoba ma trzy czopki w oczach do przetwarzania RGB, ale dowiedziałem się kiedyś, że ja mam aż cztery – to przypadłość 1 osoby na 10 000. W praktyce oznacza to, że mogę przetwarzać do 3 mln kolorów. Ciągle jestem krytykowany za to, że jestem „zbyt kolorowy”. Poważny projekt musi być monochromatyczny! Intelektualiści nie używają kolorów! Ten rodzaj opinii leży tuż obok niesprawiedliwych stwierdzeń na temat koloru ludzkiej skóry.

Ta ostatnia opinia Karima przypomina mi słowa Goethego z „Teorii kolorów”: „Najwyższą rzeczą jest zrozumienie, że wszystkie fakty są tak naprawdę teorią”. Pamiętam, że czytałam jego dzieło po raz pierwszy, mając dwadzieścia kilka lat, jako studentka historii sztuki, i myślałam, że to przeintelektualizowany sposób na zaimponowanie czytelnikowi. Dziś myślę, że jest w tym uniwersalna mądrość. Im dłużej żyjesz, tym bardziej starasz się nie wpaść w pułapkę bycia zbyt pewnym czegokolwiek. Co zabawne, Goethe próbował skrytykować bardzo faktograficzne, zorientowane na prawa fizyki odkrycie natury światła i koloru przedstawione przez Izaaka Newtona. Historia oddała sprawiedliwość fizykowi – wszystko, co dziś wiemy o tym, jak „działa” zjawisko koloru, zawdzięczamy Newtonowi, podczas gdy Goethe spoczywa w spokoju w przytulnej niszy mentalnej gimnastyki. A jednak walka o władzę między teoriami a faktami dotyczącymi kolorów trwa do dziś. Kolorom nadaje się tożsamość i płeć, przypisuje im się symboliczne wartości kulturowe. Być może jednym z powodów, dla których wywołują tak wiele emocji i sprzeczności, jest to, że kolor sam w sobie jest formą życia: wizualną reprezentacją promieniowania materialności. Obiekty mają różne kolory, ponieważ pochłaniają niektóre długości fal światła, a odbijają lub przepuszczają inne. 

Mieszkania Karima Rashida w Nowym Jorku.

– Kiedy patrzymy na naturę, widzimy brązy, beże, ale jeśli spojrzymy trochę głębiej, dostrzeżemy każdy możliwy kolor. Jak skrzydła motyli, fluorescencyjne robale czy ptaki z czarnymi piórami obok niebieskich pasków i czerwonych szyj. Jak inspiruje to nas, ludzi? Odpowiedź brzmi: nie inspiruje. Kiedy wchodzę do nowej restauracji w Midtown, widzę beż od podłogi po sufit – mówi Karim Rashid

Światowym trendem w projektowaniu i architekturze jest teraz skłanianie się ku palecie monochromatycznej, ponieważ nawet kraje, które tradycyjnie afirmują kolory, starają się podążać za światową modą jako oznaką postępu. Jaki jest sens utraty różnorodności? To jest cecha, która sprawia, że życie jest piękne i pełne. 

Bez względu na to, jak prostolinijne może się wydawać jego uzasadnienie używania wyrazistych kolorów, trudno odmówić mu racji. Fascynacja Karima różem zaczyna też mieć dla mnie więcej sensu. Na autostradzie od czerwieni do bieli różowy jest siłą przejścia, kolorem w ruchu, odcieniem afirmacji życia. 

Różowy to również kolor jednego z najnowszych projektów Karima dla Red Light Holland – serii inspirowanych psychodelikami inteligentnych urządzeń domowych pod nazwą Wisdom Truffle. Celem tej współpracy było przekroczenie granic technologii AR i VR oraz połączenie ich z najnowszymi badaniami neuronauki.

– Sylwetka w kształcie grzyba, którą zaprojektowałeś, wygląda jak postać z gry wideo „Mario Brothers”. Czy rysowałeś ją „pod wpływem”? – pytam prowokacyjnie.

Karim Rashid: – Nigdy nie brałem psychodelików, ale będę musiał ich spróbować, ponieważ jestem jakby ambasadorem Red Light Holland. Wisdom Truffle to produkt z jednej strony medytacyjny, ale zmuszający do eksperymentowania w takim sensie, że możesz skoncentrować się na obniżeniu swojego tętna dzięki pomocy czujnika. To prawie jak medytacja, lecz obiekt, który zaprojektowałem, daje ci informację zwrotną, zmieniając kolory w zależności od reakcji twojego ciała. Ja osobiście nie medytuję, próbowałem wiele razy w życiu i doszedłem do wniosku, że moją medytacją jest bieganie. Wpadam wtedy w stany, w których nie zdaję sobie sprawy z upływającego czasu.

Sypialnia Karima Rashida w jego nowojorskim mieszkaniu.

„New York, I love you but you’re bringing me down”

Smart watch Karima dzwoni po raz trzeci. To jego Uber.

– Dobrze, możesz zadać mi jeszcze jedno pytanie i potem naprawdę muszę iść – mówi Karim Rashid.

Trochę panikuję. Czy mam wystarczającą ilość materiału? Kiedy minęło te 20 minut? Czuję, że dopiero zaczynamy. Czy to jedna z tych rozmów, które mogłyby trwać 20 godzin?

– Czy Nowy Jork ma kolor? – pytam w desperackiej próbie znalezienia podsumowania.

– Tak: brązowy. I szary.

– A od ilu lat mieszkasz w NYC?

– Och, od zbyt wielu: 30 mija w tym roku.

– To wystarczająco dużo czasu w jednym miejscu. Gdzie się przeprowadzasz? 

– Chcę się przeprowadzić, ale mam 10-letnią córkę i zależy mi, żeby być obecnym w jej wychowaniu. Dodatkowo kiedy masz wolność przeprowadzenia się w dowolne miejsce na świecie, nagle czujesz, że nie masz dokąd pójść. Lecę na przykład do Portugalii, do małego miasteczka z pięknymi widokami, ale czuję, że nie mogę znieść tamtejszego spokoju. Potem jestem w Kopenhadze, która jest superczysta i zorganizowana, ale mam wątpliwości co do jej skali. Albo zabawiam się rozmyślaniem o przeprowadzce do Mediolanu – kocham Mediolan! – ale to takie włoskie miejsce, jak ja bym się tam odnalazł?

Nowy Jork rozpieścił mnie w takim sensie, że czuję się tu kosmopolitą. W tym mieście możesz być, kim chcesz, żyć, jak chcesz. Jednak w głębi duszy nie lubię tego miejsca – jest intensywne, brudne, wszyscy tutaj zachowują się, jakby byli w trybie przetrwania. Trudno prowadzić życie towarzyskie poza interakcjami zawodowymi. Ale może to trochę moja wina i muszę popracować nad tą częścią mojego życia.

– A Tokio?

– Uwielbiam, ale nie mógłbym tam mieszkać. Tokio jest zbyt boleśnie japońskie.

– OK, w takim razie może przeprowadzisz się po prostu do innej części Nowego Jorku?

– Tak, to jak dotąd najlepsze, co zdołałem wymyślić. Wyprowadzę się z Hell’s Kitchen i wymyślę siebie na nowo.

Karim Rashid

Rocznik 1960. Urodził się w Egipcie, dorastał w Kanadzie. Od 30 lat mieszka w Nowym Jorku. Karim Rashid to projektant przemysłowy i internetowy celebryta. Jego prace są w stałych kolekcjach ponad 20 muzeów na całym świecie, a jego projekty obejmują towary luksusowe, meble, oświetlenie, identyfikację marki i opakowania. Cechy charakterystyczne stylu Rashida to zamiłowanie do zdefiniowanych kolorów oraz organicznych form, wyróżniających się w eksplodujących energią i entuzjazmem obiektach, obok których trudno przejść obojętnie.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły:

Pierwsza kolekcja Karima Rashida dla polskiej marki Krosno!

Sakred

Krosno | 19 lutego 2019

Pierwsza kolekcja Karima Rashida dla polskiej marki Krosno!