Emocje to jest właśnie to

– Sztuka jest często wisienką na torcie, która kompletnie zmienia wnętrze. Trzeba pamiętać, że może ona znaleźć się w każdym jego elemencie, od kuchni, poprzez łazienkę, sypialnię i korytarze, po te najbardziej reprezentacyjne pomieszczenia, czyli salon i gabinet. Oczywiście idealną sytuacją jest, kiedy obiekty nie są tylko elementami mieszkania, ale też wchodzą w jego tkankę, jak mozaika, witraż czy elementy stolarki – opowiada art advisorka Katarzyna Wąs.

Spotykamy się w modnej knajpie Café Bar Havana na warszawskim Żoliborzu. Na późne śniadania, lunche i wieczorne drinki spotykają się tu artyści, pisarze, architekci i fotografowie. To miejsce jest bliskie temu, w co Katarzyna Wąs wierzy w myśleniu o kolekcjonowaniu – poszanowaniu tradycji, niepodążaniu za trendami i odwadze w łączeniu nowego ze starym.

Widzimy się po raz pierwszy, ale szybko okazuje się, że mamy ze sobą sporo wspólnego – nasi rodzice zajmują się sztuką dawną i choć dziś zawodowo bliższa nam jest sztuka najnowsza, to doświadczenie wyniesione z domu sprawia, że na gdańskie szafy, barokowe komody czy XVIII-wieczne malarstwo pejzażowe nie patrzymy jak na obiekt muzealny, który można dotykać tylko przez białe rękawiczki, ale jak na przedmioty, które mogą stanowić piękny wystrój wnętrza.

Z Katarzyną Wąs, art advisorką, czyli doradczynią w doborze sztuki, rozmawiam o tym, na czym polega jej zawód, jak myśleć o budowaniu kolekcji, jak projektować wnętrza i w co warto inwestować.

O zawodzie art advisora mówi się w Polsce dopiero od kilku lat. Do tej pory w zakupach sztuki czy rzemiosła artystycznego pomagali marszandzi i dealerzy. Czym różni się od nich art advisor?

Katarzyna Wąs: – Podstawową różnicą jest to, że doradzam, a nie handluję sztuką. Moje zadanie polega na konsultowaniu zakupów – przedstawieniu wszystkich za i przeciw, doborze najlepszego obiektu w najlepszej cenie, spójnego z osobowością i wymaganiami klienta. W zagranicznych stowarzyszeniach zrzeszających art advisorów jest nawet zapis, który mówi, że nie mogą oni prowadzić działalności gospodarczej o charakterze sprzedażowym. W Polsce jeszcze nie ma takich organizacji.

Ja należę do Stowarzyszenia Antykwariuszy i Marszandów Polskich, także dlatego, że wyrosłam ze środowiska galeryjno-dealerskiego – mój tata jest dealerem, specjalizuje się w dawnym rzemiośle artystycznym, sztukach dekoracyjnych, numizmatyce i malarstwie.

Zależy mi na kontynuowaniu rodzinnej tradycji, dlatego często łączymy siły. Pozwala mi to też na kontakt z różnymi obszarami sztuki, często niedostępnymi dla wielu osób.

Magazyn Design Alive

ICONS 2024 WYDANIE URODZINOWE

ZAMAWIAM

ICONS 2024 WYDANIE URODZINOWE

Magazyn Design Alive

ZAMAWIAM

NR 13/2024 WYDANIE SPECJALNE

Jak wyglądała Twoja droga? 

Studiowałam historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był to dla mnie naturalny wybór, bo pochodzę z rodziny antykwariuszy. Kraków był najbliżej geograficznie i sentymentalnie. Szukałam na siebie pomysłu i daleko było mi do sztuki współczesnej. Pracę magisterską obroniłam z „Duchowości kobiet w XIII wieku”. Akurat kiedy miałam się bronić, znajomy powiedział mi, że krakowska Galeria Zderzak szuka stażystów. Złożyłam papiery i się dostałam. Przez pół roku katalogowałam ich kolekcję i kursowałam między Krakowem a Bielsko-Białą, zastanawiając się, co dalej. Po stażu zaczęłam stałą współpracę ze Zderzakiem, robiłam tam wszystko – montowałam i demontowałam wystawy, woziłam obrazy na rolkach przez całą Floriańską na wietrze, czując się jak żywy żagiel, pakowałam obrazy, które ledwo potrafiłam objąć. Jednak to są właśnie te najważniejsze doświadczenia, na bazie których potem budujesz swoją wiedzę i znajomość świata sztuki. Taka praca u podstaw. Jednym z moich ważniejszych doświadczeń z tego czasu to przygotowywanie wystawy Jurry’ego Zielińskiego. To było bardzo ważne wydarzenie i moja pierwsza wystawa jako kuratorki. Z jednej strony w Galerii Zderzak, z drugiej – duża wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie, którą robiłam z Martą Tarabułą, właścicielką Zderzaka. Większość prac na wystawie, które były własnością rodziny, przechodziła przez moje ręce, bo robiłam im stany zachowania. Ostatnio jeden z moich klientów kupował Zielińskiego, więc po latach spotkałam się z jednym z tych obrazów ponownie. Każde dzieło sztuki żyje swoim życiem, a kiedy nagle nasze drogi się przecinają, są to wspaniałe momenty.

Martyna Czech, „Jerychońska miłość”, 2022, olej na płótnie.

W Krakowie pracowałaś też w Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK. Czym się tam zajmowałaś?

To był czas, kiedy MOCAK jeszcze powstawał. Złożyłam papiery, poszłam na pierwsze spotkanie z dyrektorką Maszą Potocką i zostałam przyjęta do pracy w dziale koordynacji wystaw. Zajmowałam się więc przede wszystkim produkcją wystaw i byłam kuratorką, potem zajęłam się czasopismem „MOCAK Forum”, wydawanym przez muzeum. Nadzorowałam też remont nowej galerii i produkowałam film Marty Deskur, więc byłam osobą od zadań specjalnych. To był bardzo dobry czas, bo muzeum nie było jeszcze otwarte, więc w młodym zespole wydeptywaliśmy swoje szlaki i mogliśmy w zasadzie wszystko. Dzięki pracy przy filmie Deskur zaczęłam studiować produkcję filmową w Szkole Wajdy. To był moment, w którym zastanawiałam się, czy wybrać sztukę, czy film. Moje początki produkcji to teledyski, m.in. „Ocean” dla Oliviera Heima, realizowany w Pałacu w Wilanowie i Pałacu Herbsta, czy „Haiti” Moniki Brodki w reżyserii Bownika, świetnego fotografa. Zatem nawet jeśli to był film, to kręcił się wokół sztuki. Chciałam nawet produkować filmy o sztuce, artystyczne, ale było to bardzo trudne. Po trzech latach zdecydowałam się przenieść do Warszawy, bo miałam poczucie, że w Krakowie już niewiele się dla mnie wydarzy. Znajoma na jakiejś imprezie powiedziała mi, że jest w Warszawie Fundacja Zwierciadło, która ma swoją kolekcję i właśnie szuka kogoś do współpracy. Poszłam na rozmowę, dostałam tę pracę, a potem niespodziewanie się okazało, że to jedna z większych kolekcji sztuki współczesnej w Polsce. Tak w zasadzie zaczęła się moja przygoda z art advisoringiem. 

Dziś doradzasz prywatnym kolekcjonerom, jednak współpracujesz też z hotelami.

Teraz moja praca jest niezwykle dynamiczna i każdego dnia robię praktycznie coś innego. Czasem sama gubię się w tym, jakie projekty mam na tapecie.

Opiekuję się prywatnymi kolekcjami, tzn. wspólnie z właścicielami decydujemy o nowych zakupach, przeprowadzam research przed zakupami i po, dbam o obiekty już się znajdujące w kolekcji. Jednocześnie cały czas się dokształcam, obserwuję rynek i analizuję nadchodzące tendencje artystyczne i rynkowe.

Doradzam również przy projektach łączących się ze sztukami wizualnymi, ale bardziej z obszaru filmu, marketingu czy reklamy, czyli mówiąc bardzo ogólnie – art brandingiem.

Kolejną płaszczyzną jest dobór sztuki do wnętrz, w tym wnętrz hotelowych. Zrealizowałam dwa bardzo różne projekty. W warszawskim NOBU Hotel do japońskiego DNA hotelu dobrałam sztukę kontynuująca tę myśl, ale nieoczywistą. W pokojach znalazły się piękne grafiki Anny Bimer, a w przestrzeniach wspólnych dwa duże obiekty Piotra Uklańskiego. Z kolei we wrocławskim The Bridge wraz z biurem architektonicznym Medusa wprowadziliśmy na ściany wielkoformatowe wydruki przedstawiające stary Wrocław i jego mieszkańców. Portrety pochodziły ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Udało nam się połączyć publiczne z prywatnym. To duży sukces – przełamanie tych niewidzialnych, a jednak silnych barier.

Konrad Żukowski, „Double self-portrait”, olej na płótnie, 2022. Zdjęcie: Athanasios Gatos, Konrad Żukowski / Courtesy The Breeder / Ewa Opalka Gallery / Razem Pamoja Foundation

Gdybym chciała zacząć tworzyć kolekcję sztuki, od czego powinnam zacząć?

Od zbudowania w sobie potrzeby życia ze sztuką. Uwrażliwienia się na piękno. Otaczanie się rzeczami, które mają jakiś zamysł estetyczny, daje nam bardzo dużo dobrych bodźców. Tak samo jest ze sztuką w przestrzeni publicznej. Świetnymi tego przykładami są kultura francuska czy włoska, z ich piękną architekturą i wnętrzami kościołów. Włosi i Francuzi inaczej funkcjonują, inaczej się ubierają, są bardziej otwarci. Jeśli więc sami mamy sztukę w swoim najbliższym otoczeniu, to też dobrze na nas wpływa. To może być fotografia, malarstwo, rzeźba, design. I nie zawsze musi być ona ładna i przyjemna, bo sztuka przede wszystkim zmusza nas do refleksji, oddziałuje na nasze emocje.

Najważniejsze, żeby to było coś, z czym dobrze się czujemy, coś, co nam się podoba i po prostu z nami rezonuje.

Na jakim etapie projektowania mieszkania powinniśmy myśleć o sztuce? 

Najlepiej jak najszybciej. Wówczas można przygotować odpowiednio ściany pod ekspozycję prac wiszących, zainstalować odpowiednie oświetlenie, zrobić przestrzeń pod obiekty stojące lub wiszące pod sufitem. Czasem zajmują się tym sami architekci wnętrz, jednak ja też niekiedy współpracuję przy dobieraniu sztuki do wnętrza, co jest bardzo ciekawe. Projektanci zajmują się funkcjonalnym aspektem, a ja już na etapie projektowania rozmawiam z architektami oraz zleceniodawcami i razem zastanawiamy się, jaka ma być dynamika przestrzeni. Sztuka jest często wisienką na torcie, która kompletnie zmienia wnętrze. Trzeba pamiętać, że może ona znaleźć się w każdym jego elemencie, od kuchni, poprzez łazienkę, sypialnię i korytarze, po te najbardziej reprezentacyjne pomieszczenia, czyli salon i gabinet. Oczywiście idealną sytuacją jest, kiedy obiekty nie są tylko elementami mieszkania, ale też wchodzą w jego tkankę, jak mozaika, witraż czy elementy stolarki. Mówimy wtedy o działaniach „commission” lub „site specific”, czyli sztuce na zamówienie, bo powstaje ona już na etapie projektowania. Tak było np. w szwajcarskim Muzeum Susch Grażyny Kulczyk, gdzie rzeźba Moniki Sosnowskiej musiała zostać wstawiona do środka, zanim budynek ukończono. Sama zachęcam architektów do takiego sposobu myślenia, a nie czekania, aż inwestor wpadnie na ten pomysł. Tak w końcu wyglądało to w latach 60. i 70. XX wieku w architekturze polskiej, kiedy na zamówienie powstawało bardzo dużo mozaik i murali.

Prace Bartłomieja Flisa, wystawa „Artist Talk”, BWA Warszawa.

Jak buduje się kolekcję?

Nie ma jednej zasady. Z reguły zaczyna się od kupowania prac, które podobają się kolekcjonerowi, jest więc ona wypadkową jego gustu, ale powinna mieć narrację. Jeżeli chcesz być świadomą kolekcjonerką, to twój zbiór powinien móc być opowiedziany, mieć storytelling, a prace w nim powinny być spójne. Jeśli współpracuję z osobami, które mają już jakąś sztukę, zaczynam od rozmowy i zobaczenia, co jest w ich kolekcji, od wyłapania cech charakterystycznych takiego zbioru. Da się to zrobić, bo jednego pociągają bardziej sztuka abstrakcyjna lub młodzi artyści, a innych np. temat kobiecości czy duchowości. Moja rola w zasadzie niewiele różni się od roli kuratorki – szukam motywu przewodniego i sposobu opowiadania o kolekcji.

Kolejnymi krokami mogą być publikacje lub prezentacje – wychodzenie z kolekcją „do ludzi”. Niektórzy kolekcjonerzy tworzą albumy, jak choćby katalog zbiorów „Kolekcja wystawa”, który wydał Tomek Chmal. To też ważny krok promujący ideę kolekcjonowania, pokazujący, jak można kolekcjonować, czym jest kolekcjonowanie, od czego zacząć. Polecam też „Przewodnik kolekcjonera” wydany przez Piotra Bazylkę i Krzysztofa Masiewicza. Aktualnie największą promocją kolekcjonerstwa są przedsięwzięcia wychodzące do ludzi, np. te robione w Clay Warsaw przez Tomka Pasieka, który ma odwagę mówić o tym, że jest kolekcjonerem, kupuje sztukę, robi wystawy i realnie wspiera artystów. Cały czas czekam na otwarcie w Polsce przestrzeni z prawdziwego zdarzenia. Grażyna Kulczyk uciekła nam do Szwajcarii i być może to najlepszy sposób promocji polskiej sztuki za granicą. Starakowie też mają swoją przestrzeń w Warszawie, ale jest ona trudna, bo znajduje się w biurowcu. Ja także opiekowałam się prywatną kolekcją – Jankilevitsch Collection. W warszawskim biurowcu Cosmopolitan zrobiliśmy dwie publiczne wystawy, Meli Muter i Wojciecha Fangora, których byłam kuratorką. To był też olbrzymi sukces słabo dotąd znanej Muter, której ceny obrazów drastycznie skoczyły w górę. Jako art advisor bardzo często doradzam w sprawie naprawdę wysokich kwot i czuję się za to odpowiedzialna. Jest to oczywiście doradztwo inwestycyjne, jednak zawsze podkreślam, że nie ma tu pewników, a osoba kupująca robi to na własną odpowiedzialność. Uważam zresztą, że kupowanie czysto inwestycyjnie jest najgorszym powodem do kupowania sztuki.

Najpierw w czasie pandemii, a potem przez inflację więcej osób zaczęło kupować sztukę, w szczególności młodych twórców. Czy inwestycja w znane młode nazwisko jest zawsze trafiona? 

Niemożliwe są próby sprawdzania pewnych ruchów inwestycyjnych po dwóch czy trzech latach, bo sztuka jest inwestycją długoterminową. Kiedyś było to 10, 20 czy 30 lat. Dziś mierzymy się z zupełnie nową sytuacją rynkową.

Do tej pory mieliśmy pewne progi rozwojowe artystów i artystek – kończyli uczelnie, mieli najpierw mniejsze, potem większe wystawy w ważnych instytucjach, często jakaś galeria komercyjna się nimi zainteresowała. Teraz mamy tak dużo pieniędzy na rynku, że praktycznie sprzedaje się wszystko, również dlatego, że mamy deficyty w sztuce dawnej i awangardowej, a tak zwane blue chipy, czyli artyści najlepiej się sprzedający, są poza zasięgiem wielu kupujących. Tu wchodzą młodzi twórcy, czyli tak zwane ultra contemporary lub wet paint, którzy często mają po dwadzieścia kilka lat czy trzydzieści lat, a ich prace prosto ze studia w najlepszym razie trafiają na targi i do galerii. Zdarza się, że trafiają na aukcje, co jest zupełnym zaburzeniem porządku, bo do tej pory rynek aukcyjny był przeznaczony do odsprzedaży sztuki. To, czy ci artyści też będą zarabiać tak jak teraz za pięć lat, jest nieprzewidywalne. Na pewno nie są to bezpieczne ruchy inwestycyjnie, bo nie mamy tu spełnionych warunków do budowania kariery artystów. Jest to raczej kwestia gustu i ulokowania pieniędzy.

Rynek jest dojrzały i zdrowy, kiedy potwierdzenie cen prac pojawia się w drugim obiegu i wiele osób jest gotowych zapłacić dużo więcej za pracę, która trafia na rynek. Tak np. jest z młodą malarką Martyną Czech. Jej prace w obiegu galeryjnym kosztują około 30 tys. zł, ale na rynku aukcyjnym sprzedaże zdarzają się za 60 czy 70 tys. Ale to wcale nie oznacza, że ta artystka jest warta te 70 tys. To ten pierwszy obieg wskazuje cenę, a rynek aukcyjny często sprzedaje prace wyjątkowe. Weźmy np. Picassa – jedna jego praca potrafi kosztować kilkadziesiąt milionów dolarów, a inna, z tego samego okresu i o tej samej tematyce, kilka milionów. Co powoduje, że tak jest? To często emocje, które wzbudza w osobach kupujących na aukcjach. Emocje to jest właśnie to, co fascynuje mnie w rynku sztuki.

Wystawa Moniki Falkus w Clay Warsaw. Zdjęcie: Bartosz Górka

Jak być świadomym kolekcjonerem?

Trzeba jak najwięcej czytać, oglądać, słuchać i doświadczać. Rozwój intelektualny sprawia, że jesteśmy bardziej świadomym potencjalnym kolekcjonerem, a uwrażliwianie się i różne doznania dają nam inspiracje do budowania kolekcji.

Jeśli chodzi o szukanie informacji, najlepiej posiłkować się mediami zagranicznymi i jeździć na targi. Ja czytam „The Art Newspaper”, bardzo starą i dobrą gazetę, która pisze o wystawach, rynku sztuki, ale też przekrętach. Najciekawszy zagraniczny tytuł skupiony na sztuce współczesnej to „Frieze Magazine”, a na fotografii – „Foam”.

W Polsce aktualnie nie mamy niestety magazynu poświęconego rynkowi sztuki. „Art & Business”, który wychodził przez lata, upadł i nikt nie podjął się jego zastąpienia. Jest za to „Art Monitor”, który robi świetną robotę pokazania sztuki w przystępnym, lifestyle’owym vibie. Najbardziej spektakularne targi sztuki to Art Basel w Bazylei, ale one mogą też zniechęcić cenami, skalą, a nawet zachowaniem niektórych galerzystów. Sama najchętniej jeżdżę na te mniejsze targi, jak chociażby poświęcone sztuce skandynawskiej Chart Art Fair w Kopenhadze. Dobrym krokiem jest też zapisanie się do towarzystwa działającego przy jakiejś instytucji publicznej. Ja należę do Towarzystwa Przyjaciół Zachęty, ale takie towarzystwa działają również przy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i Muzeum Narodowym w Warszawie. 

Co daje członkostwo?

Przede wszystkim spotkanie ludzi, którzy podobnie do nas myślą, mają podobne zainteresowania, ale są z bardzo różnych światów. Łączy ich miłość do sztuki. To pierwszy krok, dzięki któremu można z kimś porozmawiać, czegoś się dowiedzieć, posłuchać innych osób, dowiedzieć się, jak zaczynały. Takie towarzystwa mają bardzo bogate programy dla swoich członków: oprowadzanie po muzeach, galeriach komercyjnych, odwiedziny artystów w ich pracowniach, wyjazdy na targi sztuki. Są przewodnikami po świecie sztuki, sprawiają, że sztuka staje się dostępna i opowiedziana przystępnym językiem. 

A do jakich galerii chodzić? 

Polecam śledzić galerie w tych mniejszych ośrodkach. Sieć galerii BWA, czyli biur wystaw artystycznych, pokazuje naprawdę dobre wystawy. Znajdują się w takich miastach jak Gorzów Wielkopolski, Bydgoszcz, Olsztyn, Tarnów, Bielsko Biała czy Wrocław. W Warszawie szczególnie polecam miejską Galerię Studio, a jeśli chodzi o te komercyjne, to większość z nich jest skupiona w stolicy wokół szlaku Warsaw Gallery Weekend. 

Wystawa Bartłomieja Flisa w Clay Warsaw. Zdjęcie: Bartosz Górka

No dobrze, to przejdźmy do konkretów, czyli w kogo warto inwestować.

Jeśli faktycznie ma to być inwestycja finansowa, to warto obserwować nazwiska reprezentowane przez liczące się już galerie komercyjne. Nie polecam jednak kupować najbardziej znanych artystów, warto szukać mniej oczywistych nazwisk, jak choćby Bartek Flis, reprezentowany przez BWA Warszawa, którego niedawno pokazywał Tomek Pasiek w Clayu. Świeżym nazwiskiem jest Monika Falkus z Galerii Szara. Drugi popularny obszar to malarstwo nowego romantyzmu w wydaniu m.in. Konrada Żukowskiego czy Jana Eustachego Wolskiego. Dużą popularnością cieszy się teraz sztuka młodych malarek, takich jak Karolina Jabłońska, Agata Słowak czy Joanna Woś. Dziewczyny w końcu dostały głos i wykorzystują go doskonale. Ciekawym i bardzo lubianym artystą jest też Kuba Gliński, związany z Gunia Nowik Gallery. Zachęcam, żeby szukać także w innych obszarach, jak chociażby w rzeźbie, instalacji, wideo i fotografii. Prace fotograficzne powstające w edycji mają znacznie przystępniejsze ceny, ale coraz więcej artystów, np. Bownik czy Anna Orłowska, tworzy unikaty. Tak samo jest z tkaniną, która w Polsce ma długą tradycję. Z młodych artystek zajmują się nią Magdalena Karpińska, Marta Niedbał czy chociażby doskonała Małgosia Mirga-Tas, a ostatnio też Janek Porczyński. Polecam również klientom wychodzenie poza ramy Polski. Dlaczego mamy zamykać się tylko na rodzimych twórców? Wiele polskich galerii, np. Wschód i Dawid Radziszewski, reprezentuje artystów zagranicznych. Dzięki poszukiwaniu ciekawszych obiektów kolekcja na pewno zyska na charakterności.

Jest też dobra stara zasada: kupować, gdy inni sprzedają, a sprzedawać, gdy inni kupują. Unikać owczego pędu za tymi nazwiskami, których wszyscy akurat w tym momencie pożądają. Idealnie jest wyprzedzać trendy. Sztuką, która będzie się liczyć za X lat, okaże się ta opowiadająca o naszych czasach, będąca ich odzwierciedleniem. To często nie jest sztuka „piękna”, łatwa w odbiorze i miła do życia z nią.

A jeśli mamy większy budżet na inwestowanie?

Jeśli chcemy zacząć kupować sztukę i mamy na to już np. 100 tys. zł lub więcej, to polecam usługi doradcze, bo można się bardzo łatwo potknąć.

I co ważne, niezależnego doradcy, czyli niezwiązanego z żadną galerią czy domem aukcyjnym. Taka osoba powinna uświadomić klienta, że kupowanie sztuki to także odpowiedzialność. Nie tylko kupujemy obiekt, ale musimy też o niego dbać: odpowiednio oprawić, prezentować, a czasem, również w przypadku sztuki najnowszej, przeprowadzać prace konserwatorskie. Z moimi klientami staram się pracować tak, żeby ich prace żyły, były wypożyczane na wystawy. Budowanie wartości dzieła sztuki polega też na prezentowaniu ich w literaturze. Kupując jakiś przedmiot, warto prześledzić jego historię: czy był wystawiany i czy na pewno, bo to wcale nie musi być prawda. Zawsze, szczególnie przy pracach dawnych, warto sprawdzić stan zachowania dzieła. Może się okazać, że bardzo okazyjnie kupujemy jakiś obiekt, ale za dwa lata będziemy musieli wydać kilkanaście tysięcy na jego konserwację. Jeśli kupujemy za granicą, musimy pamiętać o dodatkowych kosztach, bo przewóz pracy ze Stanów, Wielkiej Brytanii czy Szwajcarii łączy się z opłaceniem podatku, transportu czy ubezpieczenia. Zdarza się też tak, że coś, co wydaje się sprzedawane po okazyjnej cenie, np. na aukcji w Stanach, może okazać się falsyfikatem. Często dzieje się tak choćby z pracami Henryka Stażewskiego, który jest artystą łatwym do podrobienia. 

Malarstwo wydaje się pierwszym wyborem, jeśli chodzi o inwestycje. Wspominałaś też o fotografii, tkaninie, rzeźbie, wideo i instalacji. Co jeszcze warto kupować?

Wszystko poza malarstwem jest bardziej wymagające, ale też daje olbrzymią satysfakcję i pokazuje kolekcjonera jako osobę myślącą niestandardowo. Nawet rzeźba, która jest po prostu kosztowniejsza w produkcji. Jednak nie musimy się przecież ograniczać do przestrzeni domu, możemy też myśleć o rzeźbach w ogrodach. Trzeba pamiętać, że rynek sztuki ma wiele obszarów. Niestety sztuka dawna, zwłaszcza wśród młodszych osób, nie cieszy się popularnością. Oczywiście podaż w Polsce jest niewielka, a wartościowe obiekty osiągają bardzo wysokie ceny, ale z drugiej strony na rynku jest sporo malarstwa pejzażowego, które kosztuje w granicach kilkunastu tysięcy. Nie musimy przecież szukać podręcznikowych nazwisk, jak Wyspiański, Matejko czy Wyczółkowski. Mogłoby się wydawać, że takie malarstwo trąci myszką, ale często jest to kwestia podania, np. dobrania ramy. Wtedy spokojnie może być ono zestawione ze sztuką współczesną. Tak samo jest z porcelaną – nie rozumiem, dlaczego bardzo często na naprawdę piękny serwis porcelany mówi się, że jest „babciny”. Często kupujemy designerskie meble za niebotyczne kwoty, a okazuje się, że barokową komodę można kupić już za kilka tysięcy. To są prawdziwe inwestycje, bo kupujemy kawał wspaniałej historii. Przeglądając magazyny wnętrzarskie, często odnoszę wrażenie, że wszystko wygląda tak samo. Podobnie jak kolekcje sztuki, w których kupuje się to, co nasz znajomy ma na ścianie. Zamiast tego czasem lepiej kupić piękną starą rzeźbę albo ludowe meble. Możemy bawić się wnętrzem właśnie przez łączenie obiektów, ale to wymaga odwagi od kupującego i samych architektów.

Katarzyna Wąs

Rocznik 1985. Art advisorka i konsultantka ds. sztuki. Ukończyła historię sztuki i gender studies na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wybór ten nie był przypadkowy, jest bowiem córką antykwariusza z Bielska-Białej i organizatorki wystaw tkanin. Doświadczenie pracy w galeriach komercyjnych i instytucjach publicznych oraz opieki nad prywatną kolekcją sztuki wykorzystuje w pracy z klientami indywidualnymi i biznesowymi. Katarzyna Wąs doradza zarówno przy komercyjnych projektach z obszaru sztuk audiowizualnych, jak i przy budowaniu kolekcji. Autorka tekstów o kulturze i rynku sztuki, wykładowczyni. Zajmuje się kolekcjonerstwem od strony praktycznej i teoretycznej, poszukując zależności między tendencjami kolekcjonerskimi a ich odbiciem społecznym.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: