– Kiedy zaczynałam, byłam bardzo agresywna. Stanowcza, żeby nie brać zbyt wielu urlopów ani nie rezerwować czasu na odpoczynek. Moje ambicje wiele dyktowały. Tak było przez pierwsze 10 lat prowadzenia studia, ale teraz jestem przeciwieństwem pracoholiczki – opowiada Lindsey Adelman, amerykańska projektantka znana z rzeźbiarskiego podejścia do projektowania oświetlenia.
Spotykamy się w Nowym Jorku, gdzie się urodziła i gdzie do dziś prowadzi swoje studio.
Jej figura wygląda bezbłędnie, gdy stoi obok mnie na stopniach prowadzących do frontowych drzwi. Stawiłyśmy się pod umówionym adresem w tym samym momencie. Szerokie różowe dżinsy, lekka bluzka, dłonie jak u pianistki, długie włosy bez wysiłku otulające twarz i ramiona. – Wydaje mi się, że to ze mną masz spotkanie – mówi z uśmiechem i otwiera drzwi. Jej wdzięk jest równie magnetyczny jak jej słynne szklane żyrandole.
Podobno idole lepiej wyglądają z daleka i lepiej nie poznawać ich osobiście. W tym przypadku cieszę się, że miałam okazję doświadczyć wyjątku potwierdzającego regułę. Żyrandole Lindsey Adelman przypominające rzeźby świetlne pamiętam dobrze z wystaw w Mediolanie i licznych publikacji w europejskich magazynach o designie i sztuce. W dniu mojego spotkania z nią mogę w końcu zobaczyć, jak powstają te znane mi kształty, bo zostałam zaproszona do jej atelier na Lafayette Street w NoHo.
Ta część Dolnego Manhattanu to kameralny region modnych butików i szykownych kawiarni. Eklektyczna estetyka Lindsey Adelman doskonale tu pasuje. Jej projekty stanowią połączenie artystycznej duchowości z rzemieślniczym kunsztem. Kobieca geometria pasuje zarówno do loftowych wnętrz najbliższego sąsiedztwa jej pracowni, jak i do europejskich mieszkań po drugiej stronie Atlantyku. Jak to się właściwie dzieje, że Adelman potrafi projektować formy, które nie tracą tożsamości niezależnie od otoczenia, w którym się znajdują?
Czas spędzony w jej pracowni pomaga mi zbliżyć się do rozwiązania tej zagadki. Zanim usiądziemy do wywiadu, Lindsey oprowadza mnie po dwupoziomowej przestrzeni. Pierwszy poziom to bardziej showroom. Postindustrialne wnętrza przekształcono w serię nastrojów prezentujących projekty. Sąsiaduje z nimi przestrzeń biurowa dla jej zespołu oraz zamknięta strefa jej prywatnego gabinetu.
Przestrzeń na ostatnim piętrze budynku została zaaranżowana na warsztat. – Tutaj składamy wszystkie elementy w całość – komentuje, przechodząc między długimi półkami pełnymi delikatnych okrągłych, szklanych elementów. W szczerym odruchu chcę wszystkiego dotknąć: poczuć ciężary i faktury, jak dziecko w fabryce czekolady. Z przyzwyczajenia, albo widząc mój przytłumiony entuzjazm, Lindsey Adelman wyjmuje z pudełek kilka szklanych kulek i trzyma je w swoich delikatnych palcach, żebym mogła im się lepiej przyjrzeć.
– Generalnie nie jestem zbyt twardo stąpającą po ziemi osobą i nie interesuje mnie projektowanie rzeczy, które są przesadnie solidne – dodaje, podczas gdy moje oczy krążą po przestrzeni, dostrzegając wszystkie odcienie bieli i bursztynu. – Zawsze chcę myśleć o rzeczach, które mogą wędrować, rozrzucając dookoła punkciki światła. Jestem tego o wiele bardziej ciekawa niż, powiedzmy, zajmowania się tak zwanymi czynnikami ludzkimi, jak lubi to określać tradycyjne wzornictwo przemysłowe.
Teraz rozumiem ją i jej sukces lepiej: Lindsey wkłada cząstkę swojej duszy w każdy nowy model świetlnych, lekkich rzeźb, a ich ręczne wykonanie przypieczętowuje autentyczność. Jest jak Pina Bausch szkła i designu: trzyma wszystko „luźno”, a jednocześnie jest precyzyjna w celu, do jakiego podąża.
Stop pracoholizmowi
Spotkanie z Lindsey Adelman jest jak podróż w czasie. Z jednej strony czuję się, jakbym znała ją od lat, z drugiej – widzę w niej wersję siebie, do której aspiruję. Nie stawiając jej na piedestale, nie mogę nie zainspirować się tym, jak dobrze Lindsey czuje się w swojej pracy, w swoim biznesie i we własnym ciele.
– Przyszłam z zamiarem rozmowy o projektowaniu – mówię, kiedy siadamy na kanapie w jej prywatnym gabinecie. – Ale teraz, kiedy zobaczyłam Twoje atelier, czuję, że chcę z Tobą porozmawiać o byciu przedsiębiorcą. Czy myślisz o sobie jako o przedsiębiorcy, czy bardziej jako artystce projektantce?
– Jestem jednym i drugim. Duża część mojej pracy polega na wymyślaniu konceptów, ale następnym krokiem jest ustalenie, jak przekuć to na prowadzenie firmy. Zarządzanie i komunikacja to ogromna część tego, co robię. Nie miałam żadnego profesjonalnego treningu, jak prowadzić biznes. Kierowałam się pragnieniem wydobycia kreatywności i bycia niezależną. Wcześniej pracowałam dla innych ludzi przez około 10 lat, więc może to było jak szkolenie, uczenie się zarówno tego, co chciałam robić, jak i tego, czego nie chciałam.
Jesteśmy w biurze Lindsey Adelman, które jest najjaśniejszą częścią studia o tej porze dnia. Wąskie wysokie okna wypełniają białą przestrzeń światłem odbijającym się od ścian i surowych mebli. Wszędzie są modele i rysunki Lindsey, a jednak przestrzeń nie jest zagracona. Wygląda jak pokój osoby działającej w uregulowanych trybach – jak jest w pracy, to pracuje, potem wychodzi z biura, by przejść do innych sfer swojego życia. Przedmioty nie kłamią, a bałagan to stan umysłu, a nie narzędzie do pozostania kreatywnym.
Inną miłą rzeczą w jej biurze jest to, że jest w nim dość cicho, a moją uwagę przykuwa fakt, że Lindsey ma tendencję do zanurzania się w tym bezruchu. Nie boi się przerw w naszej rozmowie, co jest przyjemną odmianą od standardowych sposobów przeprowadzania wywiadów, z których tak wiele ma charakter transakcyjny i sprzedażowy. Lindsey kontynuuje po kilku chwilach refleksji:
– Ta postawa promieniuje z Twojej twarzy – odpowiadam niemal automatycznie.
Skoro Lindsey Adelman nie boi się ciszy, ja nie boję się przyznać przed samą sobą, jak bardzo jestem zachwycona tą rozmową.
Sezon wyznaczania granic
Europejski kapitalizm to żart w porównaniu z wersją, jaka obowiązuje w USA, a szczególnie w Nowym Jorku. Presja zarobku wpływa na niemal każdy aspekt życia i jest to zasada nie tylko w obrębie klasy średniej. Im większym graczem się stajesz, tym mocniej rośnie ryzyko dotkliwej porażki. Najbogatsi to ci, którzy mogą kupić czas lub przynajmniej mają determinację, by go szukać – choćby i na przecenie.
– Urodziłam się w Nowym Jorku – mówi Lindsey Adelman – dlatego śmiało mogę powiedzieć, że jest w tym miejscu coś toksycznego i uzależniającego. Wszyscy starają się zabiegać o równowagę lub dobrze odpoczywać. To jest prawdziwa walka, ponieważ nie wynika to naturalnie z naszego wychowania.
Jestem w Nowym Jorku dopiero drugi rok, ale nawet z tej krótkiej perspektywy doskonale rozumiem tę obserwację. Rozwój jest stopniowy, postęp to seria wydarzeń, a bycie kreatywnym oznacza poświęcanie dużo czasu na odpoczynek, rozmyślanie i nudę. Czy to dlatego kanapa Lindsey jest tak wygodna? Głęboki granatowy kolor i miękkie poduszki sprawiają, że łatwo zapominam, że to wywiad, a nie szczera rozmowa z dawno niewidzianą przyjaciółką.
– Tym bardziej robi wrażenie fakt, że udało Ci się zorganizować warunki, w których możesz tworzyć bez wypalania się – zaznaczam.
– Po jakimś czasie zrozumiałam, że muszę siebie chronić, jeśli chcę nadal odpowiadać za to, co zbudowałam. Czuję, że część mojej pracy, która ma wiele wspólnego z biznesem, polega na zagłębianiu się w siebie, przekraczaniu własnych granic, rzucaniu sobie wyzwań na poziomie, który jest mi bardzo bliski. I ta energia może potem spłynąć do firmy, ponieważ z moich działań powstaje nowa kolekcja i firma jest dalej na czasie, ma znaczenie. Wtedy każdy rozwija się zawodowo ze względu na charakter kolekcji, nową publiczność lub nowych klientów. A potem musi to być połączone z tymi bardzo solidnymi operacjami, biznesem, finansami. Ufam moim współpracownikom, więc nie pozwalam sobie na mikrozarządzanie nimi.
Po tej obserwacji zaczynamy przeglądać rysunki i fotografie na jej laptopie. Po prawej stronie szafki znajdują się szkice najnowszej kolekcji z Mediolanu – to grupa jedynych w swoim rodzaju obiektów. Niektóre kompozycje mają obok dmuchanego szkła bryłę minerału, która po oświetleniu daje magiczny efekt. To nowa estetyka w porównaniu z dotychczasowymi pracami Lindsey, czyli kolekcjami ze standardowymi modelami, które można co nieco modyfikować.
Kiedy Lindsey dzieli się tym komentarzem, widzę, że ta część prowadzenia biznesu sprawia jej frajdę. Dreszczyk emocji związany ze zmianą odświeża jej zapał. Sama mam doświadczenie w pracy z osobą, która ma artystyczną duszę i przedsiębiorczy zapał. Widziałam, jak kolega nie wyskalował swojego biznesu ze względu na chaos operacyjny, jaki powodował jego kreatywny temperament.
– A jak się obecnie miewa Twój przyjaciel? – pyta Lindsey.
– Próbuje znaleźć menedżera, któremu będzie mógł zaufać, podczas gdy biznes wciąż nie rozwija się tak, jak mógłby – odpowiadam.
– Kiedy sam jesteś kreatywny, czasami po prostu nie komunikujesz się wystarczająco dobrze z otoczeniem. Myślę, że to była moja wielka wada przez pierwsze lata. Byłam bardzo pewna tego, co robię, ale dosłownie zapomniałam, kogo informować o zwrotach akcji. Mój proces zawsze wpływa na stronę biznesową. I teraz wreszcie mam odpowiednią osobę w moim zespole. Zaufanie to podstawa, dodatkowo w tym przypadku przyjaźnimy się od lat.
Reżyseria: David Lynch
Dla Europejczyka życie w Ameryce oznacza uświadomienie sobie, że David Lynch jest tak naprawdę dokumentalistą, a nie surrealistą. Zerkam dyskretnie w moje notatki i przypominam sobie, że muszę nawiązać do słynnego reżysera, pytając Lindsey o jej ulubiony film Lyncha. Znalazłam gdzieś informację, że jest jego fanką. Nie jestem zdziwiona, w końcu światło i duchowość są dużą częścią jego twórczego życia. Lynch jest także wielkim orędownikiem medytacji i nieustannej pracy nad doskonaleniem się poprzez bycie artystą. Moją pierwszą książką, jaką kupiłam w Nowym Jorku, były jego wspomnienia wydane w 2018 roku, zatytułowane „A Room to Dream”. Lindsey jeszcze jej nie czytała, więc cieszę się, że mogę jej polecić tę lekturę. W zamian ona poleca mi „Catching the Big Fish”, w której Lynch pisze o medytacji.
– Myślę, że śnienie na jawie to prawdziwa, zapomniana forma sztuki – mówi stanowczo. – Mój syn właśnie zaczął studia. Chodzi do szkoły plastycznej. Ja i mój mąż zawsze uczyliśmy go, że czas patrzenia w chmury lub swobodnego wędrowania myślami nigdy nie jest stracony; w rzeczywistości jest produktywny. Chodzi o skupienie uwagi i uchwycenie pomysłów, które pojawiają się w chwilach bycia tu i teraz, bez pośpiechu.
To otwiera ciekawy wątek. Zaczynamy rozmawiać o podróżach do wewnątrz samego siebie i ośmielam się opowiedzieć o moim marzeniu przeprowadzenia się do nieznanego miasta na innym kontynencie, aby całkowicie się… zgubić.
– Zwykłam mawiać, że przeprowadziłam się tutaj, żeby się zgubić i żeby móc się odnaleźć na nowo po tym zagubieniu. Chciałam być otoczona masą ludzi, których nie znam. Rozumiem, że brzmi to pretensjonalnie – mówię do Lindsey i orientuję się, że rozmowa stała się bardziej osobista, niż zamierzałam.
– Nie uważam, żeby to było pretensjonalne – odpowiada Lindsey. Słyszę w jej tonie, że jest szczera. – Wiosną spędziłam trochę czasu w Parku Narodowym Joshua Tree, bo kręciliśmy wideo do naszej majowej wystawy. To jedno z nielicznych miejsc w Stanach Zjednoczonych, gdzie naprawdę można się zgubić. Jeśli zejdziesz ze ścieżki, nawet 10 minut od szlaku, wszystkie skały wyglądają tak samo, nic nie słychać. Panuje martwa cisza. Chciałam, aby wideo w pewnym sensie dotykało tematu gubienia się, oddawania kontroli, aby wyraźniej słyszeć siebie. Tylko wtedy można wrócić do samego siebie. Mamy tak wiele różnych elementów w sobie; to ty decydujesz, które części rozwijać i podkreślać, a które części są gotowe do porzucenia, bo działają na autopilocie.
– Więc który film Davida Lyncha jest Twoim ulubionym? – pytam po krótkiej pauzie, podczas której dumałam nad tym, jak bardzo zgadzam się z tym, co przed chwilą powiedziała Lindsey. Rozpoznawanie skryptów autopilota to jedna z tych rzeczy, jakie ostatnio badam w trakcie moich medytacji.
– Moim faworytem jest „Mulholland Drive” – odpowiada.
Nie dziwię się jej odpowiedzi, ale zawsze zdecydowanie byłam fanką „Twin Peaks”. Czyli jednak są między nami jakieś różnice. Uf!
Dlaczego światło?
Poznawszy podejście Lindsey do życia i biznesu, jej wartości związane z pracą i wypoczynkiem oraz to, jak bardzo jest to płynny i niekończący się proces przenikania i zarządzania, dostrzegam, że światło wydaje się dla niej idealnym medium. Mimo wszystko muszę zapytać:
– Dlaczego światło, a nie coś innego?
– Uwielbiam oświetlenie, ponieważ jest spontaniczne i w atelier możemy szybko przetestować pomysł. Zbudowanie gotowego obiektu może zająć sześć miesięcy, ale od ręki możemy bawić się różnymi wariantami. Uwielbiam element natychmiastowej satysfakcji. Lubię też, jak światło mnie zaskakuje, dając różne efekty w każdej przestrzeni.
Jest to prawdopodobnie jeden z powodów, dla których twórczość Lindsey przesuwa się w kierunku jedynych w swoim rodzaju dzieł – nie tylko natura medium jest efemeryczna, ale też źródła światła, które projektuje, zaczynają podążać za logiką medium. Lindsey kontynuuje:
– Praca ze światłem polega tak naprawdę na wzajemnych połączeniach. Nie chodzi tylko o to, jak wygląda żyrandol, lecz także o to, jak światło odbija się od różnych powierzchni. Cienie, zmieniające się temperatury barw zakrzywiają przestrzeń wokół siebie. To jest jak nieustanne wyzwanie. Podobnie myślę o tańcu, w szczególności o twórczości Piny Bausch, która brała bardzo przystępne pomysły i przedstawiała je na scenie w sposób, który sprawia, że zastanawiam się, po co w ogóle mam wstawać z łóżka. Nigdy nie zrobię nic tak niesamowitego! Ale to prowokuje mnie do ciągłego próbowania nowych rozwiązań w mojej praktyce.
Rozumiem, co Lindsey ma na myśli. Prace Bausch zawsze „defragmentują” mnie swoim pięknem i kunsztem. Potem zbieranie kawałków mojego kruchego serca jest zawsze dziwnie motywujące.
Tego rodzaju zmysłowość w dobie cyfrowych technologii jest dokładnie tym, czego potrzebujemy, aby nie zwariować.
Lindsey Adelman
Urodzona w 1968 roku w Nowym Jorku amerykańska projektantka znana z rzeźbiarskiego podejścia do projektowania oświetlenia. Jej prace są efektem czerpania inspiracji z tak różnych źródeł jak rzeźby Evy Hesse, wzory, kolory i dekoracje ciał Masajów czy filmy Davida Lyncha.
Od debiutu żyrandola Branching Bubble, czyli pierwszego produktu wykonanego w jej atelier otwartym w 2006 roku, celem Adelman było przekształcenie ulotnej natury światła w coś nie tylko namacalnego, ale i trwałego. Łącząc organiczne, ręcznie kute materiały, np. dmuchane szkło, z silnym przemysłowym pięknem obrabianych maszynowo komponentów, jej systemy oświetleniowe tworzą promienne ciepło, a jednocześnie podkreślają dramat cieni i pustki.