– Wchodzenie w mody jest pułapką prowadzącą do bezrefleksyjnego tworzenia kopii, kalek, a w efekcie projektowania bez kontekstu. Dla nas istotne jest znalezienie meritum w jego adekwatnym otoczeniu, okolicznościach; zrozumienie materii, z jaką pracujemy, a co za tym idzie szerokiego tła: społecznego, kulturowego, geograficznego, politycznego, technologicznego – mówi architekt Maciej Siuda w rozmowie z „Design Alive”
W pracy architekta wyróżnia go wiele – wartości, których poszukuje w każdym z projektów, metoda dochodzenia do ostatecznej koncepcji, wielki spokój i opanowanie, pomimo natłoku materii i myśli. Uśmiechnięty, niezwykle sympatyczny, typ podróżnika otwartego na nowe doświadczenia i ludzi. Rozmawiając, zawsze rysuje swój kolejny pomysł – a ma ich wiele. Może właśnie dlatego jest w pracy zawsze i wszędzie. Niewiedza i pokora to dla niego początek dobrego projektowania, bo jak podkreśla, dopiero wyzbywając się własnych przekonań i utartych wzorów kulturowych mamy szansę poznać miejsce i prawdziwe potrzeby użytkowników, tworzyć funkcjonalną i ponadczasową architekturę. Stara się realizować projekty silnie osadzone w danym kontekście, wbrew modzie i trendom, poznać otoczenie, w którym pracuje. Dzieli się pomysłami, wymienia wiedzę, wierząc, że właśnie to zbliża go do meritum swojej pracy i do ludzi. Każdy kolejny projekt to wyzwanie, któremu Maciej Siuda* nawet nie próbuje podołać sam. Precyzyjnie dobiera zespół, komplementarny do problemów, które wie, że na niego czekają.
Makiety i szkice wędrowały z nim po całym świecie, od Nowego Jorku, przez Tokio, po Madryt. Aż w końcu znalazły się na półkach warszawskiej pracowni przy ulicy Hożej. Chwilowo zapewne tam zostaną. Środek lata. Żółty plecak, a w nim książki, notes i rysunki. Pomagam je nieść. Maciej wyciąga z samochodu stare, drewniane, krzesło. Zanim usiądziemy, by porozmawiać w jego nowo wyremontowanym studio, zatrzymamy się jeszcze, by zapytać sąsiadów: „Co słychać?”. U pani Hani zarządzającej kamienicą i pana Bogdana majsterkującego w garażu. Bo przecież najważniejsze to poznać kontekst, w którym żyjesz i pracujesz.
Wydaje się, że jesteś ciągle w trasie. Zawsze, gdy się widzimy albo właśnie skądś przyjeżdżasz, albo znowu gdzieś jedziesz. Nad iloma projektami teraz pracujesz?
Maciej Siuda: – Musiałbym policzyć szybko w głowie.
Najlepiej na głos…
– Jest ich wiele, każdy w różnej skali i na innym etapie rozwoju, stąd też trudno o jednoznaczną odpowiedź. Mamy dwie budowy – właśnie kończymy szkołę na Haiti oraz dom dla pisarza pod Madrytem. Dwa nowe projekty, które zaczynamy i których realizacja też niebawem się rozpocznie to wystawa „Warszawa w Budowie” oraz rozbudowa domu pod miastem dla prywatnego klienta. Poza tym, pracujemy nad kilkoma projektami, które są na etapie początkowym, w zasadzie dopiero o nich zaczynamy myśleć: pawilon na design week w Nowym Jorku i całościowa koncepcja sieci barów sałatkowych w Londynie. Bierzemy też udział w wielu konkursach. Niektóre z nich są próbą wejścia w większe przedsięwzięcia architektoniczne, zarówno w Polsce, jak i za granicą, głównie w Skandynawii i nadal w Hiszpanii. Być może dojdą także kolejne wystawy, w sprawie których prowadzimy rozmowy.
Słyszę, że podkreślasz liczbę mnogą. „My” to znaczy kto?
– Zespół. Każda osoba, która uczestniczy w projekcie. Można by powiedzieć, że pracownia, którą prowadzę, jest próbą połączenia studia autorskiego z pracą zespołową. Projekty, choć bardzo osobiste, wypracowywane są w grupie, bo właśnie w pracy zespołowej widzę ogromny potencjał. Wymiana myśli i połączenie różnych osobowości projektowych w jedną całość, wprowadza naszą pracę na nowe obszary, multiplikuje ilość generowanych rozwiązań, prowokuje nieustanie nowe dyskusje, a w efekcie sprawia, że proces dochodzenia do pomysłu jest bardziej zaskakujący i twórczy. Powiedzenie, że ktoś robi sam projekty jest złudne, krzywdzące dla osób, z którymi współpracuje i po prostu nieprawdziwe. Mówienie „my” jest więc rodzajem wdzięczności za to, że te osoby chcą ze mną pracować i dzielić się swoim doświadczeniem. Niektóre osoby, takie jak: Kasia Dąbkowska, Rodrigo Garcia i Jurek Mazurkiewicz są ze mną na stałe i biorą udział w większości projektów.
Spotykamy się w twojej pracowni. Wszystko wygląda inaczej niż w studiach architektonicznych, w których dotychczas byłam. Czuję się prawie jak w warsztacie. No i wszędzie te rysunki makiety, prototypy.
– Powód jest dość osobisty. Po prostu od dziecka rysuję, głównie za sprawą mojego dziadka oraz pasji do komiksów kolekcjonowanych razem z bratem. Łatwiej mi się myśli poprzez rzeczy materialne, szkice, makiety. Dużo bardziej wolę coś wydrukować, mieć książkę, trzymać w ręce, niż czytać na ekranie. Tworzenie przestrzeni, dotykanie materiałów, a co za tym idzie uświadamianie sobie, że materia ma jakąś grubość, teksturę jest dużo bardziej naturalnym i trójwymiarowym myśleniem o architekturze niż projektowanie na monitorze. Ponadto, robione przez nas, w ogromnych ilościach, makiety robocze i rysunki mają prostą, intuicyjną i szybką formę. Nie wchodzimy więc w detal, staramy się zrozumieć meritum, zanim przejdziemy do bardziej skomplikowanych etapów. Oczyszczamy dzięki temu myślenie, upraszczamy je, skupiając się na kluczowych ideach. Taka forma pracy, z pozoru prymitywna, wydaje mi się bardziej nowoczesna, ponadczasowa.
Twoje podejście do architektury jest niezwykle kompleksowe. Czerpiesz z różnych wątków kulturowych, społecznych, a nie z obowiązujących trendów.
– Wchodzenie w mody jest pewną pułapką prowadzącą do bezrefleksyjnego tworzenia kopii, kalek, a w efekcie projektowania bez kontekstu. Dla nas istotne jest znalezienie meritum w jego adekwatnym otoczeniu, okolicznościach; zrozumienie materii, z jaką pracujemy, a co za tym idzie szerokiego tła: społecznego, kulturowego, geograficznego, politycznego, technologicznego. Dlatego najpierw staramy się dobrze poznać temat, później projektujemy, a przy okazji pojawia się coś osobistego. Patrząc na świat filmów, takie mechanizmy są dla mnie wyczuwalne w sposobie pracy Stanleya Kubricka. Wchodził w rożne gatunki, świetnie je rozumiał, ale zawsze było czuć jego rękę. My staramy się podchodzić z pokorą do naszej pracy, nie narzucać wizerunku od początku, próbować zrozumieć projekt, nad którym pracujemy. Pewien rodzaj stylu i tak się pojawi, wyjdzie.
Wydaje mi się, że najpierw jesteś humanistą, a dopiero potem inżynierem.
– To bardzo mi miło. Chyba właśnie tak jest, że architekt to zawód wielowątkowy. Z jednej strony humanista, z drugiej inżynier. Z jednej strony artysta, z drugiej rzemieślnik. Musi umieć zarządzać zespołem, ale także posiadać wiedzę techniczną, niezbędną do rozwiązywania problemów wykonawczych. Na to wszystko nakłada się wątek ekonomiczny, społeczny i polityczny. Krótko mówiąc, horyzonty myślowe oraz wiedza powinna obejmować szerokie obszary. W moim odczuciu, świadomość złożoności zawodu jest niezwykle istotna. Projektujemy przestrzenie dla ludzi i to oni, a nie my będziemy w nich funkcjonować. Ta odpowiedzialność sprawia, iż roli architekta nie można sprowadzać wyłącznie do zagadnień inżynieryjnych. Empatia, wrażliwość i zrozumienie, eksplorowanie nowych sposobów funkcjonowania w przestrzeni to równie istotne części naszej pracy. Musimy jako architekci uświadamiać sobie odpowiedzialność społeczną, nie tylko techniczną czy kreatywną.
Architektura taka powinna być. Mam jednak obawę, że podejście, w którym potrzeby użytkownika ustępują miejsca modzie i trendom estetycznym wyklucza komercyjne zlecenia i dużych inwestorów. Taka jest brutalna rzeczywistość?
– I tak, i nie. Z pewnością nakreśla nowy krąg osób, chcących z nami współpracować, dla których kryterium wyboru architekta nie jest oparte wyłącznie na aspektach ekonomicznych, czy upodobaniach estetycznych, ale na świadomości architektoniczno–przestrzennej. Takie myślenie wyklucza nas z projektów typowo komercyjnych, robionych dla celów inwestycyjnych i wymagających od nas tylko technicznych, inżynieryjnych umiejętności. Nie wchodzimy również w projekty, które pomijają aspekt ludzki, odczuwania przestrzeni czy poruszania się po niej. Wydaje mi się jednak, że na każdym szczeblu i w każdym kręgu zawodowym pojawiają się ludzie świadomi, otwarci na eksperyment, przełamywanie architektonicznych stereotypów, dla których wartości społeczne i potrzeby użytkownika są bardzo ważne. Taki dojrzały klient jest dla nas ogromną wartością i można go znaleźć zarówno przy mniejszych, indywidualnych projektach, jak i w trakcie dużych przedsięwzięć.
Od początku postawiłeś na działania za granicą. Zaczęło się od Hiszpanii, Japonii, USA, Haiti. Dopiero teraz więcej działasz w Polsce.
– Zaczęło się po prostu od studiów. Wyjechałem na stypendia zarówno z uczelni, jak i później do pracy. Nastąpił więc efekt kuli śniegowej. Zobaczyłem edukację od zupełnie innej strony i te odmienne sposoby myślenia bardzo na mnie wpłynęły, uzupełniły, rozwinęły. Pokazały mi, że to, czego dotychczas się nauczyłem może być względne. Można myśleć o architekturze całkowicie inaczej, nie gorzej, czy lepiej – inaczej. Zagraniczne studia otworzyły mi głowę i dały możliwość dalszej pracy poza Polską. Dzięki temu moje obecne przedsięwzięcia są bardziej „międzynarodowe” zarówno jeśli chodzi o lokalizację, jak i ludzi, z którymi pracuję.
Jesteś typem architekta podróżnika. Nie usiedzisz na jednym miejscu?
– Myślę, że nie usiedzę. Pracownia była zawsze takim rodzajem tryptyku. Po pierwsze realizowałem projekty bardzo osobiste i indywidualne. Po drugie prowadzę i nieustannie moderuję międzynarodową grupę projektową do większych zleceń i konkursów. Po trzecie współpracuję z hiszpańskim architektem Rodrigo Garcia w duecie. Przy takiej różnorodności osób, z którymi pracuję i wielonarodowości zespołu granice poszukiwania projektów się zacierają. Technologia, internet, otwartość młodego pokolenia, wszystko to sprawia, że coraz łatwiej nam realizować przedsięwzięcia poza granicami naszego kraju. Jak jednak widzisz, po kilku latach nomadycznego stylu pracy, w dosłownym znaczeniu tego słowa, podczas których pracownia była przenoszona z miejsca na miejsce, zdecydowaliśmy się na stworzenie warszawskiego studia. Będzie ono pełnić rolę bazy dla działań międzynarodowych oraz stanowić pomost pomiędzy Londynem i Madrytem, gdzie przebywają osoby z nami współpracujące. Odczuwałem potrzebę posiadania miejsca, do którego mogę wracać, które umożliwi nam opracowanie większych projektów, gdzie wreszcie możemy zostawiać ogromne ilości rysunków i makiet. Ostatnio policzyliśmy, że jesteśmy w stanie, nie wyolbrzymiając, przejść przez blisko setki, idące w tysiące pomysłów, rozważań, zagadnień w trakcie jednego projektu.
Znając jednak ciebie, jestem przekonana, że i tak ruszysz w świat.
– Z pewnością. Otwarcie pracowni w Warszawie nie oznacza skupienia się na jednym konkretnym rynku. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że to wytrych dający nam jeszcze większe możliwości do bycia w wielu miejscach. Nasza podróż dopiero teraz nabierze przyspieszenia.
Co w takim razie jest z tobą zawsze i wszędzie? Co zazwyczaj pakujesz do swojej walizki?
– Kompletne minimum rzeczy. Na pewno jest tam szkicownik – to jest rzecz, bez której się nie ruszam. Cokolwiek zapisuję, robię to w postaci rysunku lub krótkiego tekstu. Wożę więc różne długopisy, kredki, mazaki, cokolwiek. Jest ze mną również przenośna pracownia, czyli laptop. No i książka, bo zawsze coś czytam.
Książka nie o architekturze, mam nadzieję.
– Nie. Stosunkowo rzadko sięgam do książek architektonicznych. Ciekawe wydaje mi się szukanie motywów do projektowania architektury poza architekturą. Teraz, towarzyszą mi „Czarodzieje” Romaina Gary’ego, „Ulisses” i „Tęcza Grawitacji” Thomasa Pynchona.
Pracowałeś w biurach projektowych na całym świecie. Czego się nauczyłeś w tych konkretnych miejscach?
– W każdym czegoś innego. To są trzy rożne podejścia do architektury, całkowicie odmienne od polskiego. Hiszpania jest wrażliwa, bardzo humanistyczna w swoim projektowaniu, wychodzi od człowieka. To coś, czego bardzo mało doświadczyłem w polskim systemie edukacji. W Hiszpanii analizuje się czyjeś projekty nie po to, by je skopiować, tylko by zrozumieć, dlaczego zostały tak stworzone. Rozgryza się historię projektu. Niezwykle ciekawa umiejętność. Poza tym, jest otwarta na eksperyment, poszukiwanie nowych rozwiązań. Zwłaszcza teraz, w kryzysie architekci są elastyczni w myśleniu i bardzo twórczy. Japonia z kolei to umiejętność rozważania w próżni. Choć często projekty są tym samym wyrywane z kontekstu, to jednak dostrzegam ogromną zaletę takiej postawy – umiejętność skupienia się na tym, co robią, bez porównywania się z innymi. Natomiast w Stanach Zjednoczonych nauczyłem się rozmowy i słuchania. Architektonicznie nie jest to kraj mi bliski, uczy jednak pracy poprzez rozmowę i pokazuje wagę umiejętności argumentowania.
Każdy kraj, praca w innej kulturze wnosi coś więcej niż doświadczenie i warsztat?
– Pokazuje przede wszystkim, że to, co nas otacza, jest względne. Wystarczy pojechać gdzieś dalej, by zrozumieć, że można zrobić inaczej, nie wartościując. Sama świadomość istnienia równolegle różnorodnych rzeczywistości może rozwijać, uczyć, inspirować.
Doświadczyłeś wiele tych rzeczywistości. Nie boisz ruszyć się z plecakiem w odległe zakątki. Mogłoby się więc wydawać, że projektowanie na Haiti będzie dla Macieja Siudy mniejszym wyzwaniem niż dla wielu innych architektów.
– Każdy projekt jest ogromnym wyzwaniem. Styczność wielokulturowa, która zawsze w życiu mi towarzyszy, uświadamia tak naprawdę, że nic nie wiemy. Ta względność jest niezwykle ważna. Przechodząc przez wiele takich sytuacji, zaczynasz nabierać pewnej umiejętności elastycznego dostosowania się do kontekstu. Później już nie ma znaczenia, czy to będzie Haiti, Szwajcaria czy Antarktyda. Uczysz się pokory. Wiesz, że może nie masz tej wiedzy jak w danym miejscu projektować, ale jesteś w stanie szybko zrozumieć, jak tę wiedzę zdobyć, jak zrozumieć kontekst. Wielokulturowe doświadczenie daje umiejętność myślenia przede wszystkim o danym miejscu pomimo braku wiedzy na jego temat, uczy dostosowania się, zrozumienia, rezygnacji z własnych przekonań. Być może, właśnie dlatego było nam łatwiej. Po prostu od początku wiedziałem, że nie mamy wiedzy, by tę szkołę zaprojektować.
Musieliście ją zdobyć?
– Zrobiliśmy wielotygodniowe badania o tym, jak projektować w tego typu krajach. Na pierwszym etapie koncepcyjnym współpracowaliśmy z czterema architektami z zagranicy, którzy dostarczali nam przede wszystkim informacji. Dwie osoby z Afryki, z ogromnym doświadczeniem w pracy w krajach rozwijających się, w ciężkich warunkach topograficznych, klimatycznych, z dużymi ograniczeniami, zwłaszcza technologicznymi. Mieliśmy również dwójkę architektów z Hiszpanii, którzy pracowali z Czerwonym Krzyżem przy podobnych projektach, mieli dzięki temu niezwykłą łatwość w rozumieniu lokalnego kontekstu. Przez pierwszy miesiąc nie narysowaliśmy praktycznie żadnej kreski. Zdobywaliśmy wiedzę.
Autorzy tego projektu i osoby współpracujące w procesie projektowym to aż jedenaście osób!
– To wyszło bardzo naturalnie. Widzę ogromną wartość w projektach multidyscyplinarnych. Rolą architekta jest umiejętne dobranie zespołu. Ten musi być komplementarny w stosunku do problemów, z którymi ma się zmierzyć. Taka umiejętność dostosowania formy pracy do zagadnienia wydaje mi się niezbędna, by wielowarstwowo rozumieć projekty.
Właśnie projekt na Haiti ma wiele bardzo istotnych warstw. Przede wszystkim to miejsce tragedii, po drugie wspaniała współpraca kilku polskich instytucji. Poza tym, ciekawa architektura.
– Całkowicie się z tym zgadzam, że jest to projekt totalny, działający na wielu płaszczyznach. Ogromny wkład Fundacji Haiti–Polska, która dokonała rzeczy bezprecedensowej w skali kraju – realizuje przedsięwzięcie sfinansowane z funduszy polskich na odległym kontynencie. To jest piękny dowód na to, że nasze społeczeństwo wchodzi już na wyższy poziom rozwoju. Okazuje się, że my również możemy pomagać. Oczywiście sama potrzeba jest niesamowicie mocna. Haiti to kraj przechodzący wielką tragedię. Wybudowanie szkoły, dzięki której zapewniamy edukację i bezpieczeństwo grupie dzieci, to z pewnością największa wartość tego projektu. Szczerze mówiąc, kwestie architektury schodzą już na kolejny plan. Oczywiście mamy swoją osobistą satysfakcję również z tego, że w ramach tak skomplikowanego projektu i podstawowej technologii udało nam się znaleźć pewne bogactwo oraz rozpocząć dyskusję na temat definicji projektowania szkoły i tego, jak powinna funkcjonować nie tylko na Haiti, ale w ogóle na świecie. Nadajemy projektowi pewien charakter uniwersalny.
Inna nauka?
– Trzymaliśmy się zapisu umieszczonego w warunkach konkursowych, gdzie dyrekcja w Jacmel wyraziła zainteresowanie nowymi metodami nauczania poprzez współpracę z uczniem, pracę w grupie, zajęcia warsztatowe. Zaproponowaliśmy więc rozwiązania, które mają szansę pokazać nowy obraz szkoły, pozytywnie wpłynąć na to, jak układać się będą relacje, jak prowadzone będą zajęcia, jak wyglądać będzie edukacja. To nie jest dyskurs dla dyskursu. Nasz projekt przekształca standardowe myślenie o układzie szkoły, która dotychczas dzielona była na komunikację i na klasy. My proponujemy rezygnację z tych funkcji na rzecz formy otwartej. Cały budynek może pełnić rolę komunikacyjną lub też w pełni być traktowanym jako miejsce nauki. Jeżeli prowadzone są zajęcia, wszyscy siadają w swoich miejscach. Gdy słyszymy dzwonek, to każdy uczeń może poruszać się w dowolny sposób. Jest to nietypowy sposób funkcjonowania, który, choć początkowo może zaskakiwać, to jednak ostatecznie zainicjuje nowe sytuacje – prowadzenie zajęć na zewnątrz, w środku, łączenie klas.
Projekt zyskał już międzynarodowe uznanie. Został wybrany przez szwajcarską fundację Holcim do grona ośmiu najważniejszych budynków w Ameryce Południowej ostatnich dwóch lat. Zdobył Nagrodę Holcim Awards Acknowledgement w Kolumbii za wkład w dyskurs o zrównoważonym rozwoju.
– Kolejnym wątkiem w projekcie jest właśnie architektura zrównoważona. Tworząc budynek w formie kaskady, wykorzystaliśmy nadmiar wody opadowej, będący dużym problemem w Jacmel. Zaprojektowaliśmy dwa zbiorniki – jeden w czasie pory deszczowej pozostaje nieużywany, przeznaczony na porę suchą, a drugi jest na bieżąco napełniany i opróżniany dzięki basenom retencyjnym na dachach. Również sam sposób realizacji, wykonania szkoły jest bardzo zrównoważony. Bazujemy na banalnych rozwiązaniach typu słup – kolumna – dach, rezygnujemy ze skomplikowanych systemów i skupiamy się na powtarzalności tych samych elementów. Tworzenie kolejnych części budynku to tworzenie następnego modułu, co wpływa na optymalizację pracy. Oprócz rozwiązań technicznych, wydaje mi się, że doceniono również naszą pracę i wkład w zrozumieniu tamtejszej kultury, potrzeb społeczności, tego, jak żyją Haitańczycy.
Śledząc twoją pracę, można powiedzieć, że starasz się również eksperymentować z architekturą. W duecie z Rodrigo García czujesz się chyba najlepiej, co widać po waszych sukcesach. Dla Francuskiego Instytutu Architektury stworzyliście Devebere – projekt tymczasowego pawilonu pokazany na rozpoczęciu Biennale Architektury w Wenecji. Jak to się wszystko zaczęło?
– Poznaliśmy się w Stanach Zjednoczonych w trakcie warsztatów na MIT (Massachusetts Institute of Technology – przyp. red.). Był to element konkursu dla młodych architektów z całego świata. I tak już zostało, od kilku lat wspólnie prowadzimy rozważania na temat architektury w różnorodnych projektach i formach, konsultujemy własne pomysły, rozmawiamy. Łączy nas wiele zawodowych działań, które chcemy realizować lub po prostu skonsultować. Dobrze nam się pracuje i wzajemnie cenimy swoje doświadczenie, styl pracy i umiejętności. Choć całkowicie się od siebie różnimy, to jednak bliska jest nam ta sama ideologia projektowania rozumianego jako poszukiwanie.
Wspólnie zaprojektowaliście również dom dla hiszpańskiego pisarza Ricardo Gomeza. Dialog architektury ze słowem pisanym?
– Często mówimy, że projekt dosłownie powstał z tekstu. Pracowaliśmy nad nim z trzech rożnych miejsc. Ricardo, nasz klient, w Hiszpanii, Rodrigo w Szwecji, a ja już wtedy z Polski. Postanowiliśmy, że będziemy codziennie starali się tworzyć jedną koncepcję, wynikającą z naszej korespondencji. Początkowo nie było więc żadnego rysunku, makiet, tylko słowo, tekst i próba zrozumienia, dla kogo projektujemy, kim on jest, jakie są jego potrzeby. Zebraliśmy około stu maili i na ich podstawie codziennie przygotowaliśmy jedną propozycję, zawsze inną, tworzoną od nowa.
Na czym ostatecznie oparliście swój pomysł?
– Ideą przewodnią jest możliwość pisania w każdym zakątku tego domu. Wyszliśmy od próby zrozumienia trybu pracy, który jest bardzo mocno wymieszany z osobistym życiem naszego klienta. Jego dom jest jego pracownią. Poza tym ma swoje przyzwyczajenia. W trakcie tworzenia książki bardzo dużo spaceruje, zatrzymuje się zapisuje kawałek tekstu, potem dopiero przenosi to na komputer. Potrzebował więc miejsca, które nie będzie mu się nudziło, po którym będzie można chodzić na różne sposoby. W trakcie tworzenia koncepcji staraliśmy się przenieść model jego pracy na architekturę domu. Zrezygnowaliśmy więc ze swoistej liniowości, stworzyliśmy pętlę.
Przywiązujesz bardzo dużą wagę do tego, by dowiedzieć się, czego twój klient tak naprawdę potrzebuje, a nie tylko, jaki ma gust.
– Myślę, że to jest tak, że stolarz pracuje z drewnem, ślusarz z metalami, a architekt pracuje z potrzebami i stara się je zrozumieć w określonym otoczeniu. Te wszystkie wątki społeczne, ekonomiczne, psychologiczne, polityczne to jest materia, w której pracujemy. Od tego powinniśmy wychodzić, biorąc w ręce makiety, rysunki i inne narzędzia.
Warsztatowy, międzynarodowy model współpracy, działalność edukacyjna, podróże – lubisz ludzi?
– Lubię ludzi, ale nie dlatego uczę. Jest to raczej forma wdzięczności za to, że sam miałem możliwość szerszej edukacji, kompletnie idealistyczna próba oddania tego, że mi się poszczęściło. Edukacja jest niezwykle odpowiedzialnym zadaniem i energochłonnym. Chciałbym jednak, mimo wszystko, jakąś część czasu poświęcać przekazywaniu wiedzy. W Polsce nie jest to jeszcze popularny pogląd, ale jestem zdania, że wymiana myśli, współpraca to wartości niezwykle istotne dla kultury i ekonomii danego kraju. Dużo większy potencjał widzę we współpracy, w dzieleniu się niż w konkurencji. Dlatego też pracownia jest rodzajem kolektywu warsztatowego. Słusznie zauważa Baumann: „Jeśli ja panu dam dolara i pan mi da dolara, to każdy z nas ma po jednym dolarze. Ale jak ja panu dam myśl i pan mi da myśl, to każdy z nas ma dwie myśli”.
Nie tylko potrafisz tworzyć architekturę, ale też pięknie o niej opowiadasz.
– Miałem kiedyś taki pomysł, żeby pracownia nazywała się OOA, czyli opowieści o architekturze. Choć ostatecznie skończyło się na nazwaniu tak wystawy, zaprojektowanej dla Muzeum Architektury, to jednak w pewnym sensie ta myśl zawsze będzie mi się wydawać aktualna. Każdy budynek jest bowiem osobną architektoniczną historią, za którą stoją nie tylko decyzje projektowe, architektoniczne, ale także przypadek, nieprzemyślane decyzje, błędy, pogoda czy samopoczucie klienta i wiele innych skrajnych czynników. Chciałbym w ten sposób opowiadać o architekturze, w której zrealizowany budynek jest dopełnieniem szeregu zależności, zdarzeń, sytuacji, decyzji, improwizacji i przypadku.
Maciej Siuda
Rocznik 1983. Architekt. Realizował projekty m.in. w Hiszpanii, Włoszech, w Stanach Zjednoczonych i w Polsce. Jednym z jego ostatnich przedsięwzięć jest: „Wewnątrz – Zewnątrz” w Jacmel na Haiti – projekt szkoły powstały we współpracy z Fundacją Polska-Haiti, wspierającej mieszkańców wyspy po tragicznym trzęsieniu ziemi. Projekt zyskał międzynarodowe uznanie. Wybrany spośród 6 000 innych zgłoszeń zdobył nagrodę Holcim Awards Acknowledgement w Kolumbii za wkład w dyskurs o zrównoważonym rozwoju i wyprzedzanie współczesnych standardów myślenia projektowego. Z wyróżnieniem ukończył Wydział Architektury Politechniki Wrocławskiej – jego praca dyplomowa XYZ STRUCTURE prezentowana była m.in. w Muzeum Guggenheim w Nowym Jorku. W latach 2005-2007 był na stypendium na Facultad de Arquitectura Politécnica de Valencia oraz w pracowni SQ Arquitectos. Pracował jako architekt w biurach projektowych PO2 Arquitectos (Madryt), Sou Fujimoto Architects (Tokio) i Grupo Aranea (Alicante). Jest wykładowcą School of Form oraz Politechniki Świętokrzyskiej. Współtworzył międzynarodowe warsztaty architektoniczne IWAU. Współpracował ze studentami w Norwegii, Szwecji, Izraelu, Kosowie, Francji i Hiszpanii. Maciej Siuda stale współpracuje z Rodrigo Garcíą Gonzalezem. Wspólnie znaleźli się wśród dwunastu najlepszych młodych pracowni hiszpańskojęzycznych w ramach wystawy Freshlatino2.