Projekt Michała Głuszaka z MG Interior Studio nie jest stylistycznym manifestem ani demonstracją kompozycyjnej biegłości. To przestrzeń ukształtowana przez relację z klientką, znajomość jej potrzeb i wspólny język, wypracowany już przy wcześniejszej współpracy. Tym razem w centrum ich uwagi znalazło się stumetrowe mieszkanie w Amsterdamie.
Monika, właścicielka, doskonale wie, czego oczekuje od swojego otoczenia. Sama interesuje się designem, śledzi wnętrzarskie profile i świadomie kolekcjonuje przedmioty. Nic więc dziwnego, że klimat przyszłego wnętrza określiła jednym słowem: „gezzelig”. W języku niderlandzkim oznacza ono przytulność rozumianą szerzej niż komfort – jako atmosferę sprzyjającą poczuciu bycia „u siebie”.
Dla projektanta był to punkt wyjścia do przemyślanego dialogu z materiałem, formą i światłem, ale bez sztywnego trzymania się estetycznych kanonów. – Nie chciałem iść ślepo za trendami czy w stronę minimalizmu. Postrzegam go jako mało ludzki – mówi Michał Głuszak.
W efekcie powstała przestrzeń, w której vintage spotyka się z autorskimi meblami, a kluczową rolę odgrywają niuanse i faktury.
Choć mieszkanie wymagało generalnego remontu, cały proces – od pierwszych rozmów po wprowadzenie się – zamknął się w trzech miesiącach. Wszystko dzięki intensywnej współpracy z ekipami – budowlaną, stolarską, ślusarską i kamieniarską – które działały równolegle.
– Nie było miejsca na niedopowiedziane rysunki czy ich zmiany w trakcie. Nawet winylową podłogę położyliśmy przed wykończeniem ścian, zgodnie z harmonogramem – podkreśla projektant MG Interior Studio.
Aranżacja nie podąża za jedną estetyką – raczej buduje własną narrację wokół tego, co dobrze zaprojektowane, trwałe i mające osobistą historię. Michał Głuszak nie ukrywa, że lubi nadawać drugie życie przedmiotom z dawnych lat – ich jakość wykonania, proporcje i materiały wciąż się bronią.
W salonie zaplanowano aż 18 punktów świetlnych – i, jak przyznaje właścicielka, to nadal nie koniec. Lampy wybierano wspólnie, zwracając uwagę na barwę światła, możliwość ściemniania i atmosferę, jaką miały budować. Ten aspekt był szczególnie ważny – Monika lubi bawić się światłem, więc typowy deweloperski plafon w centrum sufitu nie wchodził w grę.
Odbicie upodobań
Słabość właścicielki do lustrzanych powierzchni stała się jednym z głównych motywów wystroju.
W wąskiej kuchni stanęła szafa z brązowego lustra, która optycznie powiększa przestrzeń. Lustrzane cokoły mebli sprawiają wrażenie, że zabudowa unosi się nad podłogą, a duża, nieregularna tafla lustra w salonie działa jak żywy obraz – odbijający zmieniający się widok za oknem, gości na kanapie czy obraz Bartłomieja Bałuta zawieszony naprzeciwko.
– Rzadko jestem zaskoczony swoim projektem, bo one chyba we mnie siedzą i mam wrażenie, że znam je od zawsze, jednak do ławy przy kanapie mam szczególny stosunek. Udała mi się – śmieje się Michał. Znalazłem stolarza, który wytoczył 30 cm kule i „zatopił” w nich prostą formę z polerowanej stali nierdzewnej.
Wszystkie meble, poza kanapą, zostały zaprojektowane na wymiar. Uzupełniają je starannie dobrane „perełki z odzysku”: lampy Estiluz, Horn, Staff, Gepo, Georgia Jacobs czy obrotowy fotel z Radomska, który Monika nazywa „polskim Eamesem”.
– To „leniwiec” z domu moich dziadków – śmieje się. Fotel zyskał nową tapicerkę z boucle, podobnie jak inne miękkie elementy we wnętrzu.
W kuchni, gdzie brakowało miejsca na klasyczny stół, stanął półkolisty blat wsparty na stalowej nodze. Towarzyszą mu krzesła Zeta z lat 80., projektu Martina Hasksteena.