To jakie są nasze domy i nasze miasta, to opowieść o nas, o tym jak żyjemy dziś razem. Żyjemy w systemie naczyń połączonych współtworzenia i współzależności. A miasto jest komórką, która pokazuje jak sobie w tym radzimy.
Miasta i budynki nie są takie, jak nam narzucają prawo i regulacje. Są wynikiem naszych przyzwyczajeń, potrzeb i możliwości. Są też konsekwencją świadomości, że nie tylko za dobro publiczne i za nasze miasta, ale też za naszą planetę odpowiadamy razem
Troska o przestrzeń zaczyna się od tego, że chcemy żyć w zadbanej przestrzeni. Spędzając czas na podróżach w Szwajcarii, na pierwszym planie pięknej architektury utkwiła mi w pamięci kobieta, która myła szyby na przystanku. Spotykałam ją co kilka dni. Pracowała tak, jakby pucowała okna w swoim domu. Uśmiechała się przy tym i rozmawiała z ludźmi, których pewnie spotykała regularnie. Moje miasto to mój dom i od tego zaczyna się budowanie go razem.
Dzisiejsze przemiany, zagrożenia i pogmatwane regulacje, które są coraz mniej zrozumiałe dla kolejnych pokoleń i dla nas samych, wywołują potrzebę powrotu do elementarnych znaczeń i potrzeb. Miasto jest przestrzenią, którą tworzymy do wspólnego życia. By dzielić pracę, szkoły, parki, ulice, szpitale, bary, restauracje i muzea. Trudno dziś też zdefiniować, gdzie miasto się kończy, a gdzie zaczyna. Z jednej strony urbanizacja to zbiór decyzji także o terenach podmiejskich i o wyglądzie wsi. Z drugiej widząc, jak rozrosły się nasze miasta i zachęcając do korzystania z rozbudowanej infrastruktury, chcemy, by tej natury było w nich więcej; aby taki tryb życia nie oznaczał rezygnacji z kontaktu z naturą. W Paryżu, w którym place i architektura są ikoną i główną „marką firmową”, uruchomiono program Reinveter Paris: połacie zabetonowanych placów przekształca się na gęste tereny leśne. Za to w sferze globalnej coraz bardziej promujemy osiedla zatopione w gęstej, bujnej zieleni. Na nowo czujemy potrzebę powrotu do jej naturalności i dzikości. Bo przecież wiele osób z pokolenia dzisiejszych rodziców dorastających maluchów wychowywało się, biegając po łąkach i lasach. I czujemy, jak bardzo brakuje tego nam i naszym dzieciom. Od odporności przez rozwój zmysłów i motorykę – nic nie rozwija lepiej niż kontakt z ziemią, bieganie po pagórkach, wspinaczka po drzewach. No i wrażliwość na naturę.
Przydomowa uprawa kwiatów, marchewki i pietruszki. Kiedyś takie oczywiste i proste. Dziś, w dobie pandemii i ogromnej ilości żywności modyfikowanej, stało się jednym z najważniejszych wyzwań i kluczowych tematów, o który powinniśmy dbać.
Jednym z najważniejszych tematów w globalnej rozmowie o przyszłości miast jest gospodarowanie cyrkularne. W kontekście Polski jest to umiejętność gospodarowania w ogóle. Ostatnie 50 lat to brutalny bilans wzrostu produkcji i wyścigu o wyższą prędkość, lepsze wskaźniki w excelach, do równoległych statystyk nadprodukcji, marnotrawstwa i zużycia zasobów naturalnych. Ilustracją tego bilansu jest na przykład estetyka naszych miast, mnóstwo zaniedbanych ruin, budynków, dróg… i środowiska. W Europie już dawno nie używamy zwrotu „rozbudowa miast” – mówimy o ich „transformacjach”. Łódź jest jednym z takich miast, dla którego niezwykle aktualne stały się wyzwania gospodarowania i odpowiedzialności za dobra materialne i kulturowe w zestawieniu z troską o przyszłość tych miast. W Łodzi mówimy, że w ramach rewitalizacji dzięki funduszom unijnym remontujemy kamienice – w większości po raz pierwszy od ich budowy. Wiele z tych kamienic doczekało takiego stanu, że ekonomiczniej byłoby je zburzyć i postawić od nowa. Wiele z nich „podejmie” tę brutalną decyzję same – nie czekając na zgodę konserwatora. To efekt złego gospodarowania i musimy wziąć tę odpowiedzialność. Jeśli nie zrobimy tego w tym pokoleniu, to przekładamy tę odpowiedzialność na kolejne. Jeśli w tych remontach interesuje nas jedynie rozmowa o tym, czy poprawnie odtworzony został historyczny gzyms – i nie zastanowimy się nad tym, czym są i jaką rolę mogą i powinny odgrywać te kamienice za 10, 20 i 50 lat. Jeśli nie wymyślimy planu na to, jak dalej dbać o te budynki, to temat powróci bardzo szybko.
Kulturowe obyczaje traktujemy z jednej strony jako wartościowe dziedzictwo dające poczucie bezpieczeństwa i definiujące nasze korzenie. Z drugiej strony coraz częściej stają się one gorsetem i scenografią fałszu w zestawieniu z naszymi aktualnymi prawdziwymi troskami i wizją przyszłości naszych dzieci. Znów wracamy do elementarnych pytań: po co nam te encyklopedie zdjęć lub skanseny, jeśli energia i filozofie, w jakich poszczególne epoki powstawały, staje się coraz bardziej martwa w przestrzeni miast? Rozmawiamy o XIX-wiecznych zabytkach i jednocześnie nie mamy planu na to, jak zagospodarować powojenne budynki, gdyż mamy problem, czy nazwać je zabytkami, czy nie. W Europie już pojawiło się ważne zagadnienie – recykling budynków i remonty generalne bloków. U nas ten temat „czeka”, aż sam zacznie o sobie przypominać. A przecież punkt wyjściowy jest prosty: chodzi o to, czy i jak dbamy o budynki, które już są. Jak zarządzamy remontami, przeglądami i jaki jest plan na dostosowywanie jakości tej infrastruktury do dzisiejszych czasów i pomysłów nowych pokoleń.
Boom rozbudowy miast z lat 60.–80. to inaczej ogrom infrastruktury, która „za chwilę” zacznie być palącym tematem. W co przetransformują się za chwilę te ogromne obszary polskich miast?
To wszystko sprawia, że architektura jest nie tylko rozmową o estetyce. Każdy powstający budynek wzrasta w relacji z przyrodą, otaczającą infrastrukturą i ludźmi. Każdy budynek powstaje z potrzeb. Budynki przestają być reprezentowane przez fasady i formę, która stanowi ilustracje w albumowych przewodnikach reklamujących miasta. Coraz mniej potrzebna jest nam klasyfikacja stylów i epok. Miasto to miejsce życia dla wszystkich. Dla tych, którzy kochają samochody, i dla tych, którzy kochają rowery. W mieście powinno być pełno przestrzeni, w której możemy spotykać się na ulicach, parkach. Ta przestrzeń nie powinna wykluczać nikogo. Zwłaszcza starszych, osób z niepełnosprawnościami i dzieci. Dzieci to ogromna encyklopedia wiedzy o nas samych, o naszej naturze; każde miasto, które dopuszcza je do głosu, kwitnie. Miasta, w których tworzeniu uczestniczą młode pokolenia, są żywe. To nie znaczy, że chcemy porzucić wyedukowane piękno na rzecz niekrzesanego chaosu. Choć na szczęście do tworzenia piękna mamy naturalne predyspozycje. Dziś w Łodzi masowo powstają biało-czarne, tynkowane bloki osadzone dumnie na placu parkingowym. Gwarantuję, że moja 7-letnia córeczka – ze swoim naturalnym poczuciem piękna – namalowałaby piękniejszy blok.
Rozmawiamy dziś sporo o transformacjach i przyszłości miast. Marzę, aby w tych rozmowach widoczne były młode pokolenia, a nie starsi, którzy wspierają swoją wypracowaną marką branżowe magazyny. Tylko młodzi, którzy nie mają nic ponad to, czego oczekują od swoich miast i przestrzeni, w której żyją. Interesuje mnie, jak odpowiadają na pytanie o swoich oczekiwaniach co do funkcji miasta i życia razem dzisiejsi 7-latkowie, licealiści, studenci czy młodzi ludzie, którzy dopiero zaczęli pracę. Główną ideą miasta nie jest to, by było na pokaz, ale by było dla ludzi i o ludziach. Marka miasta jest dopiero konsekwencją tych drobnych i „prozaicznych” działań. Abyśmy czuli się w nim bezpieczni i abyśmy czuli wspólnotę tworzenia. Taka przestrzeń nie może być tworzona inaczej niż z rozmów, pasji i troski osób, które będą za nią odpowiadać.
Nasze miasta są jak nasze domy. Mówią o naszych potrzebach. O tym, czy o nie dbamy. Czy dobrze gospodarujemy materiałami. Czy mamy potrzebę piękna i zieleni. Czy zapraszamy często gości, czy jesteśmy ciekawi świata i natury, chcemy ją poznawać i z nią obcować. Czy interesuje nas wsłuchiwanie się w nasze wspólne wrażliwości kulturowe poprzez muzykę, obrazy…
Nie wiemy wszystkiego – i tak z pewnością zostanie. Środowisko i natura uczą nas przede wszystkim pokory. Nie zdobyliśmy dziś i nie zdobędziemy jutro patentu na to, jak zagospodarować świat. Natura to nauka współzależności. Tak zwany efekt motyla widać często po dziesiątkach lat. Co jakiś czas zmieniamy bieg działań, bo okazuje się, że dobre intencje twórcze okazały się dla kogoś innego krzywdzące. Dlatego żadne regulacje w miastach i żadne pomysły nie są w stanie być na zawsze. Jedyna pewność dotyczy tego, że miasta będą tkały swój patchwork i – jak w teorii Darwina – pozostaje nam umiejętność elastyczności i otwartość na siebie i na naturę.
Katarzyna Waloryszak – kim jest?
Współwłaścicielka i współzałożycielka pracowni architektonicznej MAKAA. Architekta i projektantka mebli. Twórczyni marki Huba, projektującej meble dla dzieci. Zdobywała doświadczenie podczas pracy i studiów w Łodzi, Warszawie, Paryżu i Lille. Każde z tych miast dało jej inną energię w formowaniu siebie jako projektantki. Jej misja zawodowa to łączenie biznesowych narzędzi gospodarowania inwestycjami z projektowaniem kreatywnym, opartym na ciągłym analizowaniu i szukaniu odpowiedzi na realne potrzeby. Pasję do projektowania pięknych i mądrych miejsc do życia czerpie z obserwacji dzieci, rozmów z ludźmi i obcowania z naturą. Jej zdaniem codzienne tworzenie wspólnego życia jest wciąż najlepszą inspiracją i źródłem wiedzy o tym, jak budować przyszłość.