Zawsze blisko morza. To nie musi być codzienny kontakt z nim, spacer po plaży. Wystarczy świadomość, że jest blisko. Maciej Ryniewicz to trochę buntownik, który wybrał swoją drogę wbrew praktycznym radom, idąc w stronę, która pozwoliłaby mu tworzyć w jakiejś materii.
Być w jednym miejscu, jednak wciąż się poruszać, iść. Pasuje tu cytat z amerykańskiego myśliciela Ralpha Waldo Emersona: „Morze jest jak obraz, który nigdy się nie zmienia, ale nigdy się nie powtarza”.
Maciej Ryniewicz jest jednym z bardziej rozpoznawalnych twórców związanych z Trójmiastem. Powiedzieć, że jest architektem wnętrz, to za mało. Zajmuje się również grafiką, identyfikacją wizualną, architekturą, projektowaniem mebli i grafiką użytkową. Jak sam o sobie mówi, jest swoim największym krytykiem. Jego podejście polega na kwestionowaniu wszystkiego, zadawaniu wielu pytań i niepopadaniu w samozadowolenie.
Ponad rok temu Maciejowi urodziła się córeczka Matylda. Świat trochę zawirował, wyskoczył ze stałych trybów, ale sprawił również, że wolne od pracy chwile chce się jeszcze bardziej spędzać gdzieś na plaży, w odległym zakątku, cichym i bez ludzi wokół. Sam wychowywał się w zamkniętej, surowej społeczności w Sudanie, gdzie jego ojciec wraz z rodziną wyjechał na kontrakt.
Trudny powrót do domu
– To był początek lat 80., kiedy mój ojciec dostał pracę w placówce zagranicznej w Sudanie. Nadzorował budowę elektrowni, która miała dostarczać prąd do pobliskich miast. Ja się tam urodziłem jakiś czas później, w 1983 roku. Pierwsze 10 lat mojego życia było więc związane z Afryką – wspomina Maciej.
Mieszkali w niewielkiej społeczności kontraktowych pracowników pochodzących z różnych krajów i kultur. Niewiele było dzieci, dominowali dorośli. Głównie więc Maciej spędzał czas z rodzicami, o 10 lat starszą siostrą Karoliną i w wąskim gronie znajomych. Ale mieli dwa domy: jeden w Chartumie, a drugi w Port Sudanie, blisko morza. Od najmłodszych lat miał zatem do niego zaszczepioną miłość, którą podsycała pasja ojca.
Po zakończeniu kontraktu rodzice postanowili wrócić do Polski i zamieszkać w Trójmieście, choć oboje pochodzili z Bydgoszczy. W Trójmieście studiowali i uznali, że to naturalny wybór. – Tata zaczął swoje życie zawodowe łączyć z portem i żeglugą. Już kiedy studiował, odbywał rejsy na Batorym. Był od zawsze mocno połączony z morzem, a ja tym nasiąkłem. Bliskość morza, zatoki jest czymś, bez czego nie wyobrażam sobie życia.
Powrót do Polski był jednak trudny. Inna kultura, inni ludzie, wyobcowanie. Początkowo zamieszkali w Gdańsku, ale niedługo później kupili mieszkanie w Sopocie. Dla młodego chłopaka miejsce tętniące życiem w okresie letnim to była bajka. Teraz woli ten Sopot jesienny i zimowy, kiedy jest cisza, która wydobywa architektoniczny urok miasta.
Odnalazł się w środowisku graficiarzy, deskorolkarzy, sztuki ulicznej – i właśnie to ukształtowało jego przyszłość i zainteresowania. Kończył naukę w szkole podstawowej, zaczynał liceum, a oni byli starsi o kilka lat. Po powrocie z Sudanu był pewnie dojrzalszy od swoich rówieśników i siłą rzeczy ciągnęło go do dorosłych.
Maciej Ryniewicz i jego twórczy kolektyw
– Najpierw zainteresowała mnie sztuka uliczna, graffiti, potem była deskorolka, a dalej sporty zimowe, snowboard. Wszystko to wiązało się z pewnym stylem, nie tylko życia, ale również ubierania się, z modą. To było kreatywne środowisko ludzi lubiących iść pod prąd. I część z tych osób świadomie wybrała jako kierunek studiów architekturę. We mnie ten pomysł też zaczął kiełkować. Tym bardziej że nie miałem pomysłu, co innego mógłbym robić – wspomina.
Rodzice widzieli go raczej na studiach bardziej praktycznych. Sto metrów od ich domu znajdował się Wydział Ekonomiczny. Mama lekarka, ojciec inżynier, oboje liczyli, że pójdzie w ich ślady i podobnie jak siostra skończy studia, które pozwolą mu zrobić karierę w biznesie, dadzą stabilny zawód. Wybrał Politechnikę Gdańską na Wydziale Architektury, co zapewniało, bądź co bądź, również porządną pracę.
Na studiach szybko zaczął szukać zleceń. Obsługi programów graficznych nauczył się sam, a w tej sferze łatwiej było znaleźć klientów. Zaczęło się od plakatów, ulotek. Potem ewoluowało to w kierunku tworzenia grafik na koszulkach.
Powstał też Lowbudget – złożony z kilku kumpli kolektyw twórczy, który organizował m.in. interwencje architektoniczne w przestrzeni publicznej. Wielu z nich związanych było z muzyką, pracowali w klubach jako didżeje. Już wkrótce miało się okazać, że będą to jego pierwsi klienci w branży projektowania wnętrz.
Nigdy nie poszedłem do pracy
Popularna była wtedy taka ścieżka, że didżeje w pewnym momencie swojego życia szukali innej ścieżki zawodowej i chcąc być wciąż częścią szeroko pojętej gastronomii, otwierali restauracje. Więc to od znajomych pozyskałem pierwsze zlecenia, w których mogłem przy okazji połączyć swoją fascynację grafiką z architekturą wnętrz. I pewnie dlatego nigdy nie poszedłem do pracy. Od razu byłem na swoim.
Jak zauważa, miało to dobre i złe strony. Dobre – bo nikt go nie kształtował. Sam stworzył swoje ramy, których odzwierciedleniem miała być nazwa studia – Akurat (założył je w 2016 roku razem z kolegą Rafałem Kaletowskim, który po kilku latach odłączył się i poszedł w stronę architektury). Łacińskie accūrātus to precyzja, skrupulatność i troska – stały się one fundamentem filozofii twórczej Macieja. A złe strony? Choćby te związane z administracyjnym prowadzeniem firmy. – Do dziś wszelkie umowy, samo prowadzenie firmy, zarządzanie nią to coś, co mnie przeraża – śmieje się.
Jednym z pierwszych zleceń, właśnie dla znajomego didżeja, była restauracja Trafik Jedzenie i Przyjaciele w Gdyni. Lokal z dużymi, otwartymi na ulicę oknami. Funkcjonuje do dzisiaj niemal niezmieniony. Przytulny industrializm i kuchnia fusion.
Zapytałam Macieja, czy lubi tam wracać. Stwierdził, że kiedyś, na początku, chętnie odwiedzał zaprojektowane przez siebie miejsca. Choćby po to, by poobserwować ludzi, zobaczyć, jak działa na nich dana przestrzeń. Dzisiaj, mając tak niewiele czasu, woli zjeść w miejscach jeszcze nieodkrytych. A ostatnio najczęściej je obiad w domu.
Kiedy zaczynał projektować wnętrza, nikt jeszcze nie słyszał o Facebooku. Internet też nie służył wówczas w takim stopniu jak dziś do pozyskiwania zleceń. W przypadku Macieja nie było to w zasadzie potrzebne. Kolejne przychodziły z polecenia i jak można się domyślić, byli to następni didżeje poszukujący życiowej stabilizacji.
W Gdyni, Gdańsku i Sopocie. Najczęściej „łapał” zlecenia zgodne ze swoim poczuciem estetyki, ale zdarzały się i takie, które były sporym wyzwaniem, np. tajska restauracja premium w Sopocie. – Miała być utrzymana nie w moim stylu. Od zawsze miałem jednak przeświadczenie, że w projektowaniu wnętrz czy grafice fajne jest to, że trzeba trochę wyjść poza siebie, odkrywać w sobie coś nowego. Dlatego też nie dążę do tego, by być identyfikowanym z jakimś stylem i dzięki temu pozyskiwać projekty. Od początku starałem się być wszechstronny i chciałem, by pojawiał się element zaskoczenia. Energii dodaje mi wieczna ciekawość tego, co możemy z danego tematu stworzyć – czy to z projektu wnętrza, czy graficznego – i w jakim kierunku zabierze nas proces projektowy.
Nie będę projektował wnętrz prywatnych
Macieja kręciło to, że mógł tworzyć projekty z różnych dziedzin, a czasem je łączyć, projektując wnętrze restauracji wraz z jej identyfikacją, począwszy od nazwy, a skończywszy na playliście muzycznej. Czyli nadawać tożsamość. Miejscu, marce. Przed jednym długi czas się wzbraniał – przed projektowaniem przestrzeni prywatnych. – Bo kim ja jestem, żeby komuś mówić, jak ma żyć? – powtarzał często.
Tak się jednak złożyło, że nie potrafił odmówić znajomemu, który poprosił go o projekt swojego mieszkania. Sama tkanka miejsca była na tyle ciekawa i urzekająca, że zafascynowało go, co można tam zrobić. Wysokie sufity, rzeźbione sztukaterie, powiew historii – to było to, co zawsze lubił. Na plus zadziałał również fakt, że znajomy był ciekawą, otwartą i odważną osobą, gotową na niestandardowe rozwiązania.
Maciej Ryniewicz zmierzył się też z projektem wnętrza hotelu – Willi Wincent, obiektu wybudowanego w 1929 roku, a w 2015 kupionego przez trzech gdynian, którzy postawili sobie za cel przywrócenie jej piękna i wpisanie w charakter miasta i miejsca.
Obecnie jego studio zaangażowało się w duży projekt restauracyjny na terenie Stoczni Gdańskiej. Duże wyzwanie, by z industrialnej przestrzeni zrobić coś więcej niż tylko wykorzystanie tego, co zastane.
– Mierzymy się z dużą przestrzenią, około 1000 m kw. Nie chcemy, by wnętrze korzystało tylko z tego, że jesteśmy w hali postindustrialnej, nie chcemy na tym opierać naszej narracji. Zależy nam, by pokazać nowe podejście do zabytkowego obiektu przemysłowego. Pokutuje bowiem przekonanie, że kiedy pracujemy z zabytkiem, to musimy go z pełną pieczołowitością odnawiać, odświeżać i bezpośrednio nawiązywać do jego przeszłości. A moim zdaniem są inne, ciekawsze drogi do nawiązania dialogu pomiędzy tym, co jest, a tym, co było.
Maciej Ryniewicz projektował w każdym z miast Trójmiasta (jak również w innych miejscach) i doskonale je poznał, odnajdując w nich zarówno dobre, jak i złe strony.
Trójmiasto ma w sobie dwie natury: codzienną i turystyczną. Mieszkał w Sopocie, ale jako dorosły już człowiek polubił go tylko poza sezonem i marzy, żeby to miasto stało się klasycznym eleganckim kurortem.
Teraz mieszka w Gdańsku-Wrzeszczu, więc trzyma się z dala od przeładowanej turystami starówki. Uważa, że Gdańsk traci swoją tożsamość gdzieś w tłumie przewalających się po Długim Targu ludzi, którzy nocują w jednym z mnóstwa dostępnych tam mieszkań pod wynajem. Jakby to miejsce wyludniło się z rdzennych mieszkańców.
Gdynię lubi za jej skalę i modernizm. I za dostęp do morza, które jest na wyciągnięcie ręki. Stamtąd pochodzi jego narzeczona Marta, więc kto wie, czy kiedyś i tam nie zamieszka? Żeby dojść na plażę, nie trzeba korzystać z samochodu czy tramwaju. Ani nawet roweru. Wystarczy spacer.
Maciej Ryniewicz
Urodził się w 1983 roku w Sudanie. W latach 90. jego rodzice wrócili do Polski i osiedli w Trójmieście. Ukończył Wydział Architektury na Politechnice Gdańskiej. Początkowo utrzymywał się z prac graficznych, a w 2016 roku otworzył swoje studio – Akurat. Maciej Ryniewicz projektuje wnętrza publiczne i prywatne, zajmuje się również grafiką i identyfikacją wizualną. Tworzy nie tylko w Trójmieście, ale też np. w Warszawie. Z córką Matyldą i partnerką Martą mieszkają w Gdańsku-Wrzeszczu.