Wyglądem przypomina nieco okręt wojenny – potężny pancernik z wycelowanymi we wroga lufami. Niewielka liczba okien sprawia, że obserwujący go przechodzień ma wrażenie, że nietypowy budynek skrywa straszne tajemnice. Stąd nie przez wszystkich jest lubiany. Bez względu na to jest najznamienitszym przykładem brutalizmu, jaki kiedykolwiek powstał w niemieckiej stolicy. Mowa oczywiście o „Mysim Bunkrze” lub jak kto woli „Myszobunkrze” w Berlinie.
Brutalizm to kierunek zrodzony z modernizmu w latach 40. ubiegłego wieku. Ma on swoich zwolenników, ale niekiedy przyjaźń jest z nim ciężka… Bo i same brutalistyczne budynki do lekkich w formie nie należą.
Katowicki „Spodek” to przy berlińskim „Myszobunkrze” baletnica
Polscy obrońcy brutalizmu stojący murem za krakowskim hotelem Forum czy wrocławskimi „sedesowcami” w porównaniu z berlińskimi kolegami mają umiarkowanie trudne zadanie. Ich budynki przynajmniej pełniły stosunkowo przyjazne funkcje. Służyły do mieszkania, czy też wręcz nadal są domem imprez sportowych i wielu koncertów. Tu mowa o katowickim „Spodku” czy gdańskiej hali „Olivia”. Oba budynki przy berlińskim pancerniku wyglądają lekko niczym baletnice.
Niemiecki żelbetowy kolos skrył się tymczasem w rzadko przypadkowo odwiedzanych zaułkach dzielnicy Steglitz. Tak jakby projektant spodziewał się, że ekscentryczna budowla powinna być raczej dostępna wyłącznie dla koneserów gatunku niż dla przypadkowych berlińczyków. Stąd też może te nieprzyjazne dla wielu rury wentylacyjne przypominające armaty?
Budynek nie dość, że okrzyknięty najbrzydszym gmachem w mieście miał jeszcze jedną tajemnicę przez którą trudno było mu dotąd o zwolenników. Jeszcze przed pandemią prowadzono w nim bowiem eksperymenty na zwierzętach, w tym również właśnie na myszach.
„Myszobunkier” miał być wyburzony, a będzie ikoną Berlina
Ikonę berlińskiego brutalizmu wzniesiono w 1981 r. według projektu Gerda i Magdaleny Hänska. Dotąd zaprojektowali oni dla berlińczyków parę żłobków i między innymi modernistyczny budynek domu opieki na Wilmersdorfie. Ale to właśnie „Mäusebunker” należący najpierw do Wolnego Uniwersytetu a potem do Uniwersytetu Medycznego Charité stał się znakiem rozpoznawczym małżeństwa architektów.
Po zamknięciu laboratorium w 2020 r. uczelnia nie miała pomysłu co z betonowym molochem zrobić. Brak okien wykluczał stworzenie w nim choćby sal wykładowych. Mimo wielkiej sławy budynkowi zaczęło grozić wyburzenie. Wydano już nawet na nie zezwolenie. Wizja wjeżdżających do „Mysiego Bunkra” buldożerów wzbudziła jednak wiele kontrowersji i dyskusji, których kres przyniosła decyzja Departamentu Ochrony Dziedzictwa miasta Berlina. Budynek wpisano na listę chronionych zabytków.
„Mäusebunker” uratowany w ostatniej chwili
– Początkowa sytuacja była trudna: Charité chciał wykorzystać posesję po „Mysim Bunkrze” do rozbudowy kampusu Benjamina Franklina, podczas gdy monumentalna wartość Mäusebunker stawała się dla nas coraz bardziej oczywista – mówi cytowany przez „Tagesspiegel” z 24 maja 2023 r. Christoph Rauhut, szef berlińskiego Departamentu Ochrony Dziedzictwa.
Co jednak dalej z kłopotliwą berlińską bestią?
Tu pozostawiono pole do popisu ekspertom i architektom. Ci orzekli, że budynek powinien służyć społeczeństwu. Jednak dopiero teraz, pomimo że dla fanów brutalizmu budynek od lat jest bodaj największą ikoną tego kierunku w architekturze, stwierdzono, że może być on jedną z wizytówek miasta.
Nikt też nie będzie wykuwał setek okien, by doświetlić wnętrze gmachu. Jedynie niektóre wewnętrzne ściany zostaną zlikwidowane tak by światło mogło lepiej penetrować wewnętrzną przestrzeń. W końcu eksperci zdecydowali, że „Mysi Bunkier” stanie się domem dla wielofunkcyjnego centrum sztuki. Mnogość pomieszczeń pozwoli na ugoszczenie nie tylko sztuki ale i kawiarni czy sal konferencyjnych. Będą też punkty usługowe.
To jak ma wyglądać „Mysi Bunkier” po remoncie można oglądać do 18 września w Berlinische Galerie w ramach wystawy „Suddenly Wonderful”.