„Ex Machina”, film scenariusza Alexa Garlanda, który zarazem go wyreżyserował, miał do dyspozycji budżet w wysokości 11 mln euro, co przy hollywoodzkich zwyczajach stawia go w szeregu skromniejszych realizacji. Właściwie prócz scen z tzw. klamry kompozycyjnej obserwujemy tylko kilku aktorów. Ostatnim, lecz wcale nie najmniej ważnym występującym, jest miejsce. Juvet Hotel.
Żeby do niego dotrzeć, wyruszamy w podróż za granym przez Domhalla Gleesona Calebem Smithem. Poznajemy go poprzez gąszcz technologicznych urządzeń zerkających na nań z każdej strony. Pracujący w światowej korporacji programista odczytuje wiadomość o zwyciężeniu w konkursie, o którym stopniowo dowiadujemy się nowych zaskakujących informacji. Pełne chłodnej elegancji biuro zamieni wkrótce na ascetyczne górskie schronienie. By jednak odebrać nagrodę, czeka go kilkugodzinny lot helikopterem, a później piesza wędrówka wzdłuż rzeki. Podziwiamy więc lodowe krajobrazy, zmieniające się w dolinę pełną zieleni. Zmierzając dalej, wchodzimy w las, gdzie czeka wtopiony w otoczenie ascetyczny budynek.
Juvet Hotel świetnie odegrał supernowoczesną, odizolowaną od świata, niemalże klaustrofobiczną, twierdzę na Alasce. Po wejściu, Caleb eksploruje wnętrza w celu odnalezienia właściciela. Na tarasie, z którego rozprzestrzenia się widok na całą, jakże zachwycającą, okolicę trenuje chwyty bokserskie Nathan. W rolę tego genialnego założyciela międzynarodowych firm cybernetycznych wcielił się Oscar Isaac. To z jego ust pada, niemożliwe do spełnienia przez oczarowanych zwiedzających (Caleba i nas, widzów-podglądaczy), zdanie: „Zachowujmy się normalnie”, po wypowiedzeniu którego zabiera nas w kolejną podróż po zbudowanym przez siebie centrum badawczym.
Filmowy charakter obiektu ma podkreślać budowane napięcie, mroczny nastrój przełamywany nierzadko ironicznym humorem oraz grę między antagonistami, klimat rzeczywistego hotelu sprzyjać ma relaksowi. Intencją twórców było stworzenie takiej przestrzeni, która nie będzie rozpraszać obserwacji przyrody, a jednocześnie wydobędzie z niej piękno. Zadania podjęli się: Jan Olav Jensen, Børre Skodvin, Torunn Golberg Helge Lunder oraz Torstein Koch ze studia Jensen & Skodvin Architects.
Juvet Hotel jest dość nietypowy. To dziewięć pojedynczych kabin, dzięki czemu użytkownicy czują się samodzielni, niezależni od reszty przebywających w kompleksie. Jedynym punktem integracji gości jest ulokowana na okolicznej polance jadalnia ukryta w rustykalnej stodole. Geometryczne budynki zdobią majestatyczne przeszklenia zajmujące przynajmniej jedną ze ścian. Pozwala to na kontemplacje pobliskiej natury, bo żaden obiekt nie ingeruje w horyzont kolejnego.
Luksusowe apartamenty o powierzchni 30 m kw. urządzono minimalistycznie. Surowe wykończenia we wszechobecnym drewnie wypełniane są przez klasyki wzornictwa. Najbardziej imponujące jest jednak spa, w którym odprężenie zapewniają orzeźwiające wody górskiego potoku. Posiada także przeszkloną saunę, łaźnię parową, wydzieloną na zewnątrz strefę wypoczynkową oraz jacuzzi.
Wspomniana wcześniej kuchnia stawia na lokalność. Gdy napełnieni widokami i wiedzą turyści powrócą, by dzielić się wrażeniami, kuchnia serwuje różnorodne potrawy: od truskawek z zaprzyjaźnionych gospodarstw, przez wędzone wieloryby, po pieczone renifery. Dla wielbicieli trunków czekają: piwa, wina, a nawet napoje spirytusowe, na czele z regionalną odpowiedzią na francuskie calvados. Atrakcyjność hotelu podkreśla nie tylko położenie, ale i realizowane tam przedsięwzięcia – poza „Ex–Machiną”, Juvet nieraz stawał się scenerią dla imprez rodzinnych, ślubów czy firmowych wyjazdów.
Ceny za dwuosobowy pokój ze śniadaniem rozpoczynają się od 1 450 koron norweskich. Więcej na: www.juvet.com