– Musimy uważać, by nie przesadzić z pojęciem collectible design. Projektanci są postrzegani jako utalentowani geniusze i jest ich coraz więcej. Powinniśmy być na to wyczuleni, bo nie każdy obiekt w edycji limitowanej jest wybitny – mówi Rossana Orlandi, mediolańska galerzystka-legenda, słynna kuratorka sceny designu kolekcjonerskiego.
W 2002 roku Rossana Orlandi po 30. latach porzuciła karierę w branży modowej i otworzyła galerię w dawnej fabryce krawatów przy Via Matteo Bandello w Mediolanie. To punkt obowiązkowy na stale rozwijającej się mapie Milan Design Week i ważne miejsce dla miłośników designu z całego świata. Galeria Rossana Orlandi jest dziś jedną z najbardziej znanych na świecie platform, wymarzoną ostoją i trampoliną dla karier awangardowych projektantów z całego świata. Marteen Baas, Formafantasma, Nacho Carbonell, Piet Hein Eek to tylko niektórzy z artystów, którzy tu zaczynali. Zawsze interesowało ją zestawianie obiektów po swojemu i prowokowanie dialogu, jaki prowadzą ze sobą różne koncepcje projektowe.
Trudno o większy autorytet w dziedzinie współczesnego designu kolekcjonerskiego i rzemiosła na styku sztuki, Rosana Orlandi jest jedną z autorek tego zjawiska. W listopadzie była gościnią podczas otwarcia, jednej z pierwszych galerii z designem kolekcjonerskim w Polsce – Craftica i tutaj udało nam się z nią porozmawiać.
Odczucie piękna to twój klucz za pomocą którego dokonujesz wyborów w swojej galerii – czy zamiast funkcjonalności i trwałości szukamy dziś w designie właśnie piękna?
Myślę, że przede wszystkim jesteśmy dojrzalsi. Rozumiemy, że design nie polega tylko na użyteczności. Jesteśmy też bardziej wykształceni, mamy wiedzę o wzornictwie, meblach, architekturze. Co ważne idea designu kolekcjonerskiego opiera się na edycjach limitowanych, myślę, że to właśnie ten aspekt czyni go tak interesującym dla odbiorców. Projektantom z kolei daje możliwość tworzenia autorskich prac, rozwijania własnych pomysłów.
Musimy jednak uważać, by nie przesadzić z tym pojęciem, dziś wszystko zaczyna być kolekcjonerskie. Design stał się modą, a branża modowa coraz chętniej produkuje design. Traktuję to jako rodzaj niepotrzebnego zanieczyszczenia. Do tego projektanci są postrzegani jako utalentowani geniusze i wszyscy tworzą design. Zbyt dużo designu. Mamy więc coś w rodzaju… risotto. Powinniśmy być na to wyczuleni, bo nie każdy obiekt w edycji limitowanej ma status collectible.
A co kwalifikuje design do bycia kolekcjonerskim?
Mój mąż mówi, że świat jest avariato – rozpieszczony. Jest tak wiele pomysłów na raz, możemy wybierać w nieskończonej liczbie projektów.
Zawsze, jeśli mogę, staram się odwiedzić studio. Chodzi o to, aby sprawdzić, czy ta osoba jest na prawdę utalentowana, czy może miała po prostu szczęście stworzyć jeden dobry projekt. Niezwykle ważne jest dla mnie śledzenie projektanta i obserwowanie jego pracy.
Bo w studiu projektowym dzieje się magia?
Kiedy jestem w studio, mam szansę dostrzec coś bardzo tajemniczego i ważnego. Widzę, czy projektant pracuje nad kolejnym projektem. Jeśli tego brakuje, może się zdarzyć, że stworzy jedną rzecz i na tym koniec, spocznie na laurach. To się często dzieje: projektanci są zbyt podekscytowani, uważają się za mistrzów. Startują z wysokimi cenami, zbyt wysokimi, bo wydali dużo pieniędzy na prototyp. A potem projekt umiera. To fatalny scenariusz. Kiedy startowałam z galerią, współpracowałam z najlepszymi projektantami, którzy teraz są ikonami, i mudzę powiedzieć, że było o wiele łatwiej. A teraz wszyscy: „chcę to, chcę tamto”. Dlatego mówię, że przydałaby się odrobina pokory.
Czy interesuje Cię historia, którą twórcy chcą opowiadać, powody którymi się kierują?
Absolutnie. Trzeba zrozumieć, co projektant ma na myśli, jaki jest jego koncept, dlaczego zaczął tworzyć. Piękno i mocna historia, ale także krótka, inteligentna edycja, to podstawa kolekcjonerskiego designu, czyli opozycji wzornictwa przemysłowego.
Wspierasz projektantów, pomagając im w zakupie materiałów i w produkcji obiektów?
Nie, ja raczej łączę ze sobą świat projektantów, rzemieślników i czasem fabryk. Można by powiedzieć, że znam wszystkich na świecie. Co oznacza, że potrafię znaleźć wszystkie możliwe rozwiązania. Nauczyłam się tego w środowisku modowym, tam wszystko dzieje się bardzo szybko – zawsze musi być plan A, B, a nawet C. Zaczęłam pracować, gdy miałam 18 lat i wkrótce dostałam zlecenie na stworzenie pięknego szala z Beppe Modenese. Beppe Modenese nazywany „premierem Włoch ds. mody” zaufał mi, że ogarnę wszystko – kolory przędzy i całą produkcję oraz terminy.
W tamtym czasie miałam tylko jednego producenta, który mógł wykonać to zlecenie, a ten ciągle powtarzał: „Nie dzisiaj, jutro, jutro”. Od początku nie byłam pewna, czy uda mi się dostarczyć projekt. To był koszmar. Dzień przed tym, kiedy mieli rozpocząć pracę, był wypadek, ktoś wsadził rękę w maszynę i wszystko się zablokowało, nie mogłam dostarczyć projektu. To była dla mnie wielka lekcja. Od tamtego czasu zawsze ustalam plany awaryjne. Jeśli coś nie zadziała, mam w zanadrzu inne wyjście i mogę iść dalej.
Ale w tej branży zdarzają się też miłe niespodzianki…
O tak, i na nie też trzeba być przygotowanym! Kiedyś na targach Art Basel, nie było mnie akurat na stoisku galerii, kiedy dostałam telefon: „Chodź szybko, Brad Pitt przyszedł!”. Wróciłam, a tu faktycznie – on. Ja jestem bardzo nieśmiała, ale muszę powiedzieć, że aktor jest uroczy – niezwykle czarujący, prostolinijny, przemiły. Nie dotarło do mnie, że faktycznie chce coś kupić. Myślałam, że jak to zwykle bywa, tylko ogląda, zanim zdecyduje się na zakup. Dawno nauczyłam się, że między zachwytami a kupnem jest jeszcze długa droga. Ale rano wziął wszystko, cztery prace Nacho Carbonella. Wszystkie magazyny pisały: „Brad Pitt kupił całą kolekcję”. Współpracowaliśmy potem przez dość długi czas. Trochę mi go nawet teraz brakuje!
Nacho Carbonell hiszpański artysta designer zaczynał w Twojej galerii, prawda?
Zaczynał w mojej piwnicy. Zawsze ciężko pracował. Sam, własnymi rękoma, naprawdę z ogromnym wysiłkiem dotarł tam, gdzie jest teraz.
Czy wywierasz wpływ na swoich artystów, zachęcasz ich do konkretnych wyborów?
Oczywiście, jeśli projektant popełnia błędy, mogę interweniować, z zasady jednak wolę dawać swobodę. Lubię obserwować rozwój, zmianę. Projektant, który zawsze mówi to samo i w ten sam sposób – to nie dla mnie.
Projektanci wiedzą na pewno, co ci się podoba i pewnie potrafią to wykorzystać.
Tak, wiem o tym. Ale lubię widzieć ich pomysłowość. Projektant musi sam dojrzeć i wzmocnić się w swojej kreatywności. Musi być dumny i silny. Nie może być jak stylista, który robi wszystko zgodnie z wymaganiami rynku.
Ale jednocześnie mówisz, że projektanci powinni być bardziej pokorni.
Młodzi projektanci, to co innego. Kiedy są na początku drogi powinni mieć więcej wątpliwości. Zdarza się, że ktoś ledwo zaczyna coś robić, a już czuje, że osiągnął szczyt i jest „genialny”. A nie jest. Ma przed sobą całe życie. Musi ewoluować, pracować coraz więcej i lepiej, nie zatrzymywać się. Życie jest długie. Może dlatego rzemiosło i design kolekcjonerski są teraz tak blisko sztuki. Granica między nimi jest bardzo cienka. Design stał się formą sztuki.
Czy opiekując się artystami, którzy są w galerii Rossana Orlandi, czasami pełnisz dla nich rolę matki?
Ha! Tak, wszyscy moi artyści nazywają mnie „mamą” i mam nadzieję, że nie zaczną nazywać mnie „babcią”. Z moimi projektantami naprawdę dobrze się rozumiemy. Mówię o swojej galerii „dom designu”, to bardzo ważne, aby mieć tego rodzaju relacje.
Wywodzę się ze świata mody, a moda to: produkować, wymyślać, iść naprzód, sezon za sezonem. To bardzo przytłaczające, ciągły bieg i brak kontaktu z ludźmi. W designie jest zupełnie inaczej, design jest pełen człowieczeństwa. Jest o ludziach i dla ludzi. Tutaj wszystko jest na całe życie. Tak samo dziennikarze zajmujący się designem – są zupełnie inni niż dziennikarze modowi.
Jak myślisz, co będzie dalej, w jakim kierunku pójdzie design?
W tej chwili wszystko, absolutnie wszystko, wydaje się być kolekcjonerskie. I dla mnie nie jest to dobry moment. Na całym świecie rynek jest w zapaści. Mamy trudną sytuację polityczną, zagrożenia i niepokoje na granicach, konsekwencje wyborów w Ameryce, wojna w Izraelu i na Ukrainie. Ludzie wycofują się z rynku, chociaż całe szczęście, zawsze zostaje część tych, którzy kupują.
To zabawne, że wczesne dzieła Toma Dixona są dziś już vintage.
To już ikony. Jeśli spojrzysz na dzisiejszą scenę designu widzisz, jak chętnie powielane są pomysły. Inspiracje są tak silne, że wyglądają wręcz jak kopie. Dochodzimy do momentu, w którym trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, co jest dobre, a co tylko udaje kreatywność. Otacza nas zbyt wiele kłamstw.Na przykład, jeśli chodzi o zrównoważony rozwój – wszystko jest teraz w nurcie „sustainability”, ale to tylko modne słowo. Myślę, że przyszedł teraz moment refleksji, w którym naprawdę musimy być poważni.
Powiedziałaś, ostatnio, że dla galerii, zamiast na sprzedaż – przyszedł czas na komunikację.
Bo myślę, że jest to czas na mocne wypowiedzi. Otwarcie galerii, na przykład w Polsce, wymaga dużej odwagi – aby to zrobić, trzeba mieć środki na inwestycję, ale daje to szansę, aby pokazać światu lokalne talenty i historie. Podkreślić to, co wyjątkowe. To ważne, ale też trudne, bo czasami czuję, jakbyśmy wszyscy globalnie dążyli do tego samego. To czyni oryginalność bardzo rzadką i niełatwą do osiągnięcia. Na przykład, w ceramice, tak wiele rzeczy na świecie wygląda podobnie. Musisz dobrze poszukać, aby znaleźć coś wyjątkowego. Przede wszystkim proces powinien być unikalny.
Globalizacja przejawia się także w tym, że wszyscy projektanci muszą dziś myśleć w sposób zrównoważony.
Ja wolę słowo – odpowiedzialny. Bardzo ważne jest, aby przy projektowaniu myśleć o procesie produkcji, odpadach, opakowaniu. Przemyślane opakowanie stało się bardzo ważne. Trzeba umieć przewidzieć, co się stanie z obiektem w przyszłości, jak się zestarzeje. To jest kluczowe dla wszystkich projektantów. Trzeba zastanowić się dwa razy, czy naprawdę warto to zrobić, bo przecież mamy już wszystko. Jaki jest powód, żeby zrobić kolejny fotel i kolejny wazon? Powód musi być naprawdę silny. Myślę, że odpowiedzialność to jest dziś esencja projektowania.
Rossana Orlandi
Urodzona w 1945 roku i wychowana w miasteczku Cassano Magnago w regionie Lombardii, w rodzinie związanej z przemysłem tekstylnym. Najmłodsza z czwórki rodzeństwa, zafascynowana sztuką i designem, wyjechała do Mediolanu, aby studiować modę w Istituto Marangoni.
Pracowała dla innych firm zajmujących się tektstyliami, aby szybko dołączyć do rodzinnego biznesu. Podróżując po Europie i Ameryce i została konsultantką znanych marek modowych, a w latach 90. uruchomiła własną – kolekcję dzianin, którą sprzedawała na całym świecie, jednocześnie prywatnie budując przez lata osobistą kolekcję designerskich przedmiotów.
Po dwóch dekadach pracy w rodzinnej firmie, szukając mieszkania w Mediolanie, Rossana Orlandi natknęła się na dawną fabrykę krawatów, w której nadal znajdowały się oryginalne maszyny i tkaniny. W 2002 roku otworzyła w niej Spazio Rossana Orlandi. Wkrótce galeria stała zyskała międzynarodowa sławę dzięki współpracy z Tomem Dixonem, Marcelem Wandersem i Studio Job.
Podczas Milan Design Week w 2019 roku razem z córką – Nicolette Orlandi Brugnoni stworzyła „RoGuiltlessPlastic”, międzynarodowy projekt, który promuje produkcję z materiałów pochodzących z recyklingu. W tym samym roku zainicjowała konkurs Ro Plastic Prize i towarzyszącą mu wystawę „Ro Plastic – Master’s Pieces”, prezentującą produkty powstałe z przetworzonego plastiku. Projekt i nagroda co roku towarzyszą Milan Design Week.