Piotr Kalinowski jest dziś niezwykle dumny, bo jego pracownia MIXD należy do najdynamiczniej rozwijających się firm projektowych w Polsce. Kim jest jej współtwórca i jak prowadziła jego droga na szczyt?
Ojciec, architekt, zwykle pracował w domu, a on, będąc kilkulatkiem, lubił go podglądać. Pod pretekstem nudy przychodził do gabinetu, dostawał kartki, ołówki i kreślił. Mierzył się z perspektywą i próbował naśladować tatę. A ten zbierał te jego rysunki i przechowywał. Zawsze chciał, by syn poszedł w jego ślady. Zeszły rok pokazał, że założona przez Piotra Kalinowskiego przed trzema laty pracownia MIXD należy dziś do najciekawszych i najdynamiczniej rozwijających się firm projektujących hotele, biura oraz przestrzenie colivingowe i retailowe. Przez ten czas wraz z Katarzyną Majer-Holą zebrali 40-osobowy zespół, który stworzył około 100 projektów. Co będzie dalej? – Nie wiem – odpowiada Piotr. – Nie stawiam sobie żadnych granic.
„Nie bój się śnić z rozmachem!” – mówił grany przez Toma Hardy’ego bohater filmu „Incepcja” Christophera Nolana. Nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że Piotr Kalinowski takimi słowami rozpoczyna spotkania ze swoim zespołem, kiedy siadają do kolejnego pomysłu biurowego czy hotelowego. Ich głośny zeszłoroczny projekt dla Echo Investment inspirowany był właśnie filmem Nolana. Tam, w świecie snu, architekt może wszystko.
Szkoła to za mało
Spotykamy się pod koniec starego roku. Na ścianie za Piotrem widzę naszkicowany intrygujący obiekt. – To praca konkursowa mojego taty z 1988 roku, którą wysłał do Japonii – komentuje. – Tytuł brzmi „Rewaloryzacja ekspresjonistycznego wnętrza sali widowiskowej Operetki Wrocławskiej”.
Chwilę później Piotr pokazuje mi jeszcze obraz namalowany przez ojca. Włoski, melancholijny pejzaż z wyłaniającą się na horyzoncie kopułą bazyliki. Jest teraz na etapie porządkowania rzeczy z domu rodzinnego, który jego tata wybudował tuż po tym, jak wrócił z dwuletniego kontraktu w Wiedniu. – Był architektem, dużo pracował. A malował raczej dla przyjemności – opowiada.
Bogate intelektualne dziedzictwo sprawiło, że Piotr zawsze kierował się potrzebą eksplorowania świata. Miał niezaspokojoną ciekawość, głód wiedzy. Szkoła to było dla niego za mało. – W podstawówce śmiertelnie się nudziłem – wspomina. – Nie mogłem usiedzieć w ławce. Nie uczyłem się źle, ale po prostu nie odnajdywałem tam nic dla siebie. Miałem dużo potrzeb wewnętrznych, wynikających z tego, że chciałem się nieustannie rozwijać, doświadczać, próbować. Szkoła mi tego nie zapewniała.
A że był chorowitym dzieckiem, nie narzekał, gdy często zostawał w domu. Czytał, miał mnóstwo czasu na zabawę, ale i rysowanie. Ojciec Piotra zwykle pracował w domu, a on, będąc kilkulatkiem, lubił go podglądać. Pod pretekstem „nudzi mi się” przychodził do jego gabinetu, dostawał kartki, ołówki i kreślił. Mierzył się z perspektywą i próbował go naśladować. – Ale piratów też rysowałem! – śmieje się. A tata potem zbierał te jego rysunki i przechowywał. Zawsze chciał, by syn poszedł w jego ślady.
Lekcja porażek i zwycięstw
Piotr urodził się w styczniu 1984 roku. Wtedy jego rodzice mieszkali w poniemieckim domu na wrocławskim Zaciszu, położonym niedaleko Odry. – To była taka porządna, przedwojenna architektura. Miałem wszystko, czego mi było trzeba, ale nie przelewało się nam. Zapamiętałem te czasy jako trudne. Wiedziałem, że rodzicom nie było łatwo, jednak potrafili mi stworzyć ciepły dom. Potem ten kolejny, wybudowany już przez ojca, był nowocześniejszy, z ciekawą, autorską architekturą.
W liceum Piotr nie wyróżniał się jako uczeń. Znowu bardziej interesował się tym, co było poza murami szkoły: muzyką i sztuką. Przeżył okres buntu, zapuścił dredy do pasa, choć nie ze względu na sympatię do reggae. Słuchał cięższych klimatów. Na przykład grającego nu metal zespołu Korn. Nie należał jednak do żadnej subkultury i niespecjalnie ciągnęło go do używek. Bunt wyrażał raczej poprzez pewien indywidualizm, sposób ubierania się i fryzurę. – Od narkotyków zawsze byłem daleko, bo na trzeźwo mam tak bujną wyobraźnię, że kiedy zapalę trawkę to mi się robi w głowie za duży kosmos – śmieje się.
Najbardziej wciągnął go świat gier komputerowych. Szczególnie jednej. W kultowej strzelance Quake 1 doszedł do topowych lig, a nawet sędziowania w mistrzostwach świata. Fascynowało go, że może wejść do wirtualnego świata i rozmawiać z ludźmi, jakby nie było żadnych granic. – To była przede wszystkim świetna zabawa, ale dużo się przy niej nauczyłem i bardzo mi się to potem przydawało w biznesie. Taka mocna rywalizacja na bardzo wysokim poziomie z ludźmi z całej Europy. Zupełnie jak w projektowaniu wnętrz komercyjnych. Poznałem na przykład smak przegranej, bo jeżeli grasz 500 razy z przeciwnikami na jednej mapie, tak jak w szachach, to musisz przegrać bardzo wiele razy, żeby się czegoś nauczyć, a w końcu wygrać.
Chcę to robić!
Pierwsze spotkania z architekturą kojarzy dziś z odwiedzinami u taty, w Wiedniu. Chodził z nim na spacery po mieście. Byli też na otwarciu słynnego centrum handlowego Haas-Haus, zaprojektowanego przez Hansa Holleina, wybitnego austriackiego architekta i laureata nagrody Pritzkera.
Postmodernistyczne wiedeńskie perełki silnie wpłynęły na jego poczucie estetyki, ukształtowały punkt widzenia na projektowanie. Podobnie jak tata, który zawsze był przekonany, że syn powinien iść w jego ślady.
Mimo że Piotr dostał się na dwa kierunki na Politechnice Wrocławskiej: informatykę i architekturę, wybrał ten drugi. Jednak to nie uczelnia przekonała go do zawodu. – Znowu zderzyłem się z systemem edukacji, który kompletnie nie odpowiadał moim potrzebom. Miałem problem z odnalezieniem się. Doskonale obrazuje to przypadek jednego z pierwszych moich projektów, który znany i młody wówczas wrocławski architekt i mój wykładowca skwitował niewybrednie: „Z pana projektem jest jak w przedszkolu ze słowem »dupa« – wszystkich ono śmieszy, ale potem już niekoniecznie”. Później na podstawie tego projektu zrobiłem nowy i pokazałem innemu profesorowi, takiemu starej daty. On powiedział: „No, jesteś najlepszy w tej grupie”. Ale to był odosobniony przypadek – wspomina Piotr.
Traf chciał, że w tej wybranej przez siebie spotkał Marlenę Wolnik, która właśnie rozstała się z pracownią KWK Promes, współtworzoną z Robertem Koniecznym. Pomagał jej w rysowaniu plansz i koncepcji, a ona uczyła go wielu rzeczy. – Kiedy zobaczyłem, jak Marlena pracuje nad projektami, otworzyły mi się oczy. Że ja jednak jestem w dobrym dla mnie miejscu i chcę to robić! – ekscytuje się. Po powrocie na studia miał już same piątki, a w 2006 roku założył swoją pierwszą firmę. Razem z kolegą przygotowywali wizualizacje dla pracowni projektowych z całej Europy. Potem przez dwa lata pracował w biurze architektonicznym ojca, a później wylądował na budowie.
Miks emocji i szkoła życia
Potem pracował chwilę w korporacji, więc miał czas na to, by stworzyć dla siebie i swojej rodziny domowe gniazdo. Po roku odszedł. Szybko okazało się, że nie jest tym, kogo chcieli.
Następnie związał się z dużą pracownią architektoniczną. Właśnie tam odkrył, że w gruncie rzeczy interesuje go projektowanie wnętrz. – Dostałem do zrobienia hotel, którego nikt inny nie chciał. Miałem na to dwa tygodnie. Zrobiłem szkice, wizualizacje i okazało się, że wszystkim się podoba. I mnie też! Było tam dużo pracy koncepcyjnej i współpraca międzynarodowa, bo z francuskimi udziałowcami. Skumulowały się w tym jednym miejscu i momencie wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia. Trzeba też pamiętać, że przy projektowaniu hoteli są zwykle duże budżety, jest swoboda, można się pobawić. Brak ograniczeń – okazało się, że właśnie to lubię!
Z czasem dojrzała w nim myśl, żeby założyć swoją pracownię. Zaczął więc gorączkowo podróżować. Konfrontować się z tym, jak współcześnie realizowana jest idea hospitality. Odwiedził Londyn, w którym polubił artystyczną dzielnicę Shoreditch, wymarzony Nowy Jork, Sztokholm i wiele innych miejsc. Dużo czytał, szczególnie przypadło mu do gustu podejście do projektowania Benjamina Huberta. Kiedy założył MIXD, postanowił jedną ważną rzecz. Być w tym, co robi, sobą i robić to po swojemu. – Tego najbardziej brakowało mi wcześniej. Chciałem tworzyć w oparciu o projektowanie doświadczeń. Budować na emocjach. Inspirować się światem widzianym oczami dziecka, fikcją i kodami kulturowymi. Projektować na warstwach, wieloznacznościach. Jak jeden z moich ulubionych pisarzy, Stanisław Lem, który jest ciekawy narracyjnie, dobrze się go czyta, ale jego twórczość pozostaje wielowarstwowa. I te warstwy przyjemnie jest powoli odkrywać – opowiada Piotr.
Dżin w butelce
Pierwszy hotel, w którym zaprojektowali wnętrze, mieści się w Sarajewie. Było to w 2018 roku. Nic wielkiego, napięte terminy, nikt nie chciał tak daleko latać. Piotr chciał. Najpierw poznał samo miasto i jego historię. Bo story musi być zawsze. Opowieść, którą jego zespół przekłada na język designu. – Dostaliśmy tam ogromną swobodę, nikt nie miał czasu na konsultacje. Jak dla mnie była to sytuacja idealna, bo właśnie najczęściej w trakcie konsultacji dochodzi do cięć, które spłycają „opowieść” o danym miejscu czy obiekcie. Zakodowaliśmy w tym hotelu wiele wątków związanych z miastem. I te warstwy historii, różne skomplikowane wątki fabularne związane m.in. z wojną na Bałkanach czy zimowymi igrzyskami olimpijskimi 1984, wychodzą z czasem. Ludzie to odkrywają, ale nie od razu.
Idealnym przykładem narracyjnego podejścia do projektowania jest też biuro Echo Investment, odwołujące się wizualnie do wielowarstwowego, osadzonego we śnie i w rzeczywistości filmu „Incepcja”. Ale gdzie tam przebiegają granice między jawą, a marzeniem sennym? A gdzie widzi je Piotr Kalinowski? Nigdzie. W planach ma realizację kolejnego pomysłu, którego już sama nazwa jest wielowarstwową zagadką. Djinies.
– Mamy chęć z Asią Mazurek, która pracuje ze mną od momentu powstania MIXD, iść dalej i projektować na styku świata realnego i wirtualnego. Chcemy nasz mindset wypracowany w procesie tworzenia przestrzeni fizycznych przenieść także w świat wirtualny i tworzyć wysokiej jakości mixed reality. Ten świat daje nieograniczone możliwości twórcze i wcale mnie nie dziwi, że game development czy rozrywka przyciągają obecnie najbardziej kreatywne osobowości. Znika w nim też wiele innych barier, które wiążą się z projektowaniem, produkcją czy budowaniem fizycznych rzeczy i obiektów – zapowiada projektant.
Marvel Team-Up
Przez ostatnie lata, a był to przecież okres pandemii niespecjalnie sprzyjający projektowaniu, Piotrowi udało się stworzyć 40-osobową ekipę na miarę swojej śmiałej kreatywności. Jest bowiem jeszcze jedna rzecz, która go pociąga. Nie tylko kreowanie przestrzeni i projektowanie doświadczeń, ale też budowanie zespołów. Również w tym przypadku inspiruje się światem fikcyjnym, a konkretnie stajnią super bohaterów ze świata Marvela. – W 2022 roku pokażemy, że MIXD to nie one-man show, ale firma o zupełnie innej charakterystyce. Taka, której jeszcze w Polsce chyba nie było. Będzie miała różnorodność podobną do uniwersum Marvela, gdzie mamy super bohaterów, a każdy jest mocny w czym innym. I jest profesor X, który tym zarządza, w zasadzie telepatycznie, bo mają już taki poziom porozumienia, że wystarczy powiedzieć trzy słowa.
To brzmi bajkowo, ale w gruncie rzeczy stoi za tym dużo pracy i wytrwałości. Zbudować zespół, któremu można oddać odpowiedzialność i zaufać? Piotr lubi to. Lubi wprowadzać nowych ludzi w świat MIXD, bo tu trzeba myśleć inaczej. Nie ograniczać się, wręcz przeciwnie – sięgać po z pozoru niemożliwe. – Ten e-sport, którego doświadczyłem jako nastolatek dał mi dużo wytrzymałości, konsekwencji i wiary, że gdy ktoś ci mówi, że to się nie uda, ty nadal masz szansę. Granice możliwości są tak naprawdę nie tam, gdzie ludzie ci mówią, tylko tam, gdzie sam je sobie ustawisz w głowie. MIXD to taki wirus, a „idea jest jak wirus: żywotna i bardzo zaraźliwa”, jak mówi Cobb, grany przez DiCaprio bohater „Incepcji”. Zaraża więc pomysłami, energią i nie ma dosyć. Bo nie lubi granic.
Twierdzi, że nie dba przesadnie o wygląd zewnętrzny, co nie zmienia faktu, że ma dziś jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w branży. A my czekamy, przebierając nogami, co dalej zmajstruje.
Piotr Kalinowski
Urodził się w 1984 roku we Wrocławiu. Tu wciąż pracuje i tu założył rodzinę. Z żoną Hanią poznali się, gdy byli nastolatkami. Są już razem nieprzerwanie od 20 lat. Hania, jak twierdzi Piotr, ma do niego zaufanie i wierzy nawet w najbardziej oderwane od rzeczywistości pomysły. Jest jedyną osobą, która z nim wytrzymuje. Wprowadza do domu ład i ciepło. Mają 7-letnią córkę Marysię i 3-letniego syna Bruna. Dziewczynka ma tę samą niespożytą energię i ciekawość świata co Piotr, a Bruno – jak na razie – ujawnia zaskakująco analityczny umysł. Rodzina, jak mówi Piotr, to najważniejsze dobro.
Tekst pierwotnie ukazał się w 39. numerze magazynu „Design Alive”.