Piotr Wiśniewski do Berlina przyjechał z Poznania autostopem. Aplikował do siedmiu pracowni architektonicznych i dostał się do wszystkich. Historia jego zawodowej kariery to opowieść o ambitnym architekcie, który szybko się uczy, nie znosi nudy i ma intuicyjne wyczucie stylu, chociaż twierdzi, że styl go nie interesuje… Rozmawiamy ze współzałożycielem berlińskiej pracowni weStudio
Od początku specjalizuje się w hotelach. Najpierw projektował je pod kątem architektonicznym, dziś zajmuje się wnętrzami. Ma też duszę kolekcjonera – zbiera XX-wieczne meble, szczególnie włoski postmodernistyczny design. Swoje kolekcje wykorzystuje często w projektowanych wnętrzach, łącząc je z wykonanymi na zamówienie meblami. Nie lubi ostentacji, luksus rozumie jako możliwość dobrego spędzania wolnego czasu. W projektowaniu ważny jest dla niego kontekst miejsca i jego historia, którą umiejętnie łączy z nowoczesnym vibe’em.
Masz w tej dziedzinie duże doświadczenie.
Tak, bo całe życie zawodowe budowałem jako architekt hotele, głównie sieciówki, takie jak: Sheraton, Hilton, Holiday Inn, Marriott, Motel One, najczęściej w Niemczech, ale nie tylko. Barbara, wiedząc o tym, zaprosiła mnie, żebyśmy zobaczyli w Austrii pewną nieruchomość w niewielkim górskim kurorcie Bad Gastein. Polecieliśmy i okazało się, że to idealny obiekt do renowacji. Co prawda bardzo brzydki budynek, ale świetnie nadający się jako baza pod hotel. Struktura wnętrza i rozkład pokoi nie wymagały dekonstrukcji, nie trzeba było niczego ruszać. Ja miałem doświadczenie w projektowaniu, a Barbara środki, zdecydowaliśmy się więc na ten projekt.
Strona the cōmodo istnieje już od dwóch lat, ale hotel otworzyliście na początku 2023 roku.
Tak, najpierw powstał sam digitalny produkt – stworzyliśmy po prostu stronę internetową hotelu z perfekcyjnymi wizualizacjami. Dzięki temu zaczęło się odzywać dużo klientów, którzy myśleli, że hotel jest już wybudowany. W ten sposób zaproponowano nam zresztą współpracę przy projektowaniu hotelu w Czarnogórze – Mamula Island. Inwestorzy odezwali się do mnie bezpośrednio przez mój Instagram, pytając, czy nie chcę się spotkać w Berlinie lub Zurychu na kawę. I tak to się potoczyło, wkrótce założyliśmy z Barbarą weStudio. Zrobiliśmy to dlatego, że ona prowadzi w Berlinie biuro ioo Architekten, zatrudniając około 30 architektów i specjalizując się w budownictwie socjalnym. Ten obszar to zupełne przeciwieństwo luksusowych hoteli – klientom, do których chcieliśmy dotrzeć, mogło się to wydawać dziwne. Stwierdziliśmy więc, że ze względu na branding i marketing musimy podzielić naszą działalność. Tak powstało weStudio.
Projektujecie tylko hotele?
Przychodzi do nas masa propozycji różnych projektów, także prywatnych. Wczoraj skończyliśmy właśnie prywatny loft w Berlinie, projektujemy willę pod Berlinem, willę w Austrii, kilka hoteli i restauracji. To są realizacje bardzo różnej wielkości, z odmiennymi budżetami, ale i o zupełnie różnej stylistyce.
The cōmodo w Austrii jest zaczątkiem kolekcji hoteli, a nie tylko jedną realizacją?
Naszym głównym celem jest stworzenie 10 destynacji w ciągu 10 lat. Już pracujemy nad drugą nieruchomością pod Berlinem, cały czas szukamy nowych miejsc, z których każde będzie zupełnie inne.
Bo osadzone w konkretnym miejscu?
Tak. Hotele będą różnić się lokalizacją i co za tym idzie – charakterem. To wynika też z faktu, że my nie budujemy, tylko kupujemy nieruchomości już istniejące. Bierzemy więc pod uwagę zastany kontekst historyczny i usytuowanie geograficzne. Inaczej wygląda hotel w górskim resorcie, a inaczej będzie wyglądała willa z lat 20. nad jeziorem pod Berlinem.
Jak to się stało, że całkiem niedawno skończyłeś studia w Polsce, a raptem jesteś już tak mocno zakorzeniony w Berlinie?
W Polsce kończyłem studia architektoniczne w Poznaniu i w międzyczasie wyjechałem do Niemiec na Erasmusa, który notabene był katastrofą. Na pewno pomogła mi znajomość języka, bo już jako dziecko mówiłem po niemiecku.
Ze względu na powiązania rodzinne?
Trochę też, ale po prostu nauczyłem się tego języka w szkole. Miałem niemiecki w podstawówce, od początku chodziłem też na dodatkowe zajęcia, mówiłem po niemiecku, rosyjsku i angielsku. Kiedy więc zastanawiałem się, dokąd się przenieść z Poznania – do Berlina czy Warszawy – Berlin okazał się lepszy. I nawet nie chodziło o zarobki, język czy miasto. Bardziej zależało mi na możliwościach rozwoju. Już w czasach studenckich projektowałem tylko hotele, tym tematem interesowałem się najbardziej, a w Berlinie było kilka biur, które się w tym specjalizują – umówiłem się więc do wszystkich na rozmowy kwalifikacyjne. Przyjechałem autostopem do Berlina, odbyłem spotkania i wszędzie się dostałem. Wybrałem jedno – Nalbach + Nalbach Gesellschaft von Architekten – i zostałem tam na pięć lat. Na początku miałem odbyć jedynie sześciomiesięczne praktyki, ale później szef biura namówił mnie, abym nie wracał do Polski na studia i zrobił magistra w Niemczech. Postanowiłem, że spróbuję dostać się na UdK w Berlinie, i tylko tam złożyłem papiery. Stwierdziłem, że jeśli tam mnie nie przyjmą, to wracam do Polski.
I udało Ci się dostać!
Przyjęli tylko 14 studentów na rok, była to istna loteria! W Berlinie skończyłem więc w 2015 roku studia magisterskie. Miałem teoretycznie pracować w tym czasie jeden dzień w tygodniu, ale okazało, że było zupełnie inaczej. Siedziałem w biurze po 50 godzin, robiłem projekty na uczelni, a jeszcze w tym czasie miałem dziewczynę w Mediolanie, więc w piątek jechałem na lotnisko, wracałem pierwszym samolotem w poniedziałek rano i szedłem do pracy. Naprawdę bardzo intensywne dwa lata studiów i pracy. Później zaczęła się już tylko praca, która po kilku latach stała się dla mnie zbyt monotonna. Jednak była to ważna szkoła, dowiedziałem się nie tylko, jak się hotele projektuje, ale też jak one funkcjonują, bo była o tym codziennie mowa w biurze – moi szefowie mieli dwa swoje hotele w Meklemburgii, na północ od Berlina.
Ale postanowiłeś coś zmienić.
Po pięciu latach przyszedł czas na zmiany. Zacząłem projektować socjalne budownictwo z Barbarą Elwardt, ona wiedziała jednak, że długo przy tym miejsca nie zagrzeję, to też szybko mi się znudziło. Wtedy zaproponowała mi wyjazd do Bad Gastein i tak znalazłem się w miejscu, w którym jestem dzisiaj.
Zaprojektowałeś też niesamowity hotel w Czarnogórze – Mamula Island. To musiało być wyzwanie.
O tak, ta praca nie była łatwa. Budowanie w Czarnogórze to była przygoda! Sama wyspa Mamula nie jest na liście UNESCO, ale Zatoka Kotorska już tak. Mieliśmy tam różne problemy budowlane do rozwiązania, bo forteca popadała w ruinę od 70 lat. Wraz z konserwatorami zabytków, architektami i lokalnymi specjalistami zachowaliśmy oryginalne materiały i architekturę, a renowacja opierała się na restaurowaniu oryginalnych elementów. Wstępny mock-up room był gotowy już dwa lata temu, ale inwestor stwierdził, że zależy mu na innym języku wizualnym, polecił więc zatrudnić nowego projektanta.
Czyli przejąłeś ten projekt po kimś innym?
Wcześniej pracowała nad nim firma z Portugalii, a my jako weStudio zaczęliśmy projekt od nowa. Weszliśmy z zupełnie innym podejściem. Pracowaliśmy na równi z zespołem marketingowym, konsultantką F&B i generalnym menadżerem – zależało nam, aby stworzyć produkt w pełni holistyczny. Budowa Mamuli okazała się tak długa, że równolegle w ciągu 11 miesięcy wybudowaliśmy hotel the cōmodo. Tutaj wszystko zadziałało szybciej, być może dlatego, że decyzje podejmowane były przez dwie osoby, a nie przez sztab ludzi.
Mamula Island robi wrażenie już samą lokalizacją w fortecy.
Jasne, to w końcu prywatna wyspa w Czarnogórze. Problemem są jednak dojazdy, bo jeżeli jest wietrznie i deszczowo, to w grę wchodzi jedynie helikopter. Płynąć łódką można tylko na własne ryzyko. Problemem była więc logistyka, nie tylko związana z dojazdami zespołu, ale także transportem materiałów budowlanych i mebli.
Z tym miejscem jest też związana trochę mroczniejsza historia.
Tak, było tam więzienie. PR hotelowy nie próbuje jednak tego ukrywać. Budują tam izbę pamięci we współpracy z lokalnymi historykami i ekspertami, chcą z szacunkiem podejść do historii. Uważam, że jeśli ta wyspa ma się zapadać i niszczeć w zapomnieniu, to otwarcie hotelu w tym miejscu nie jest złym pomysłem.
Z kolei w Bad Gastein cała wioska świętowała otwarcie Waszego hotelu.
Nasza idea zakładała, że bar i ogród będą otwarte dla lokalnej społeczności. Nie ma tam obecnie zbyt wielu ciekawych miejsc, więc ludzie się po prostu cieszą, że coś powstało i nawet „New York Times” pisał o ich miasteczku.
Czym jest dla Ciebie luksus? W jaki sposób myślisz o nim, projektując przestrzenie hotelowe?
Za każdym razem przy tego typu projektach myślę o grupie docelowej. Bad Gastein to jest luxury without showing off, czyli luksus dla kogoś, kto ma np. firmę w dużym niemieckim mieście, ale jeździ Volvo, a nie Maserati, a jego żona nosi plecak, a nie torebkę Louisa Vuittona. Stać ich, żeby jeździć na nartach dwa razy do roku, zarezerwować apartament i spać w nim dwa tygodnie, a dla dzieci wziąć drugi pokój i wieczorem wypić butelkę dobrego wina. To jest dla mnie luksus. Nie tylko ze względu na to, że można sobie pozwolić na to dzięki środkom finansowym, ale także znaleźć na to czas. Bo czas wolny jest dziś luksusem. Spróbowaliśmy więc stworzyć tu rodzaj sielanki, w której można świetnie odpocząć, bo czas płynie tu inaczej.
Dobry design też jest luksusem?
Staram się, aby w moich wnętrzach luksus materialny nie był zbyt ostentacyjny i oczywisty. Jest w nich za to dużo historii. W the cōmodo komponowaliśmy wnętrza z elementami, które są używane, jest sporo mebli vintage, także z mojej własnej kolekcji, w tym polskie klasyki.
W Twoich projektach czuć atencję dla historii, ale także radość ze współczesności.
Dokładnie, ten modern touch musi się pojawić, bo żyjemy współcześnie i nie chcemy tworzyć kopii lat 60. To jest częsty problem projektantów, szczególnie przy mniejszych projektach. Jeśli ktoś projektuje mieszkanie, w którym właściciel ma kolekcję designu z lat 60., i ustawia w nim same stare fotele i stoliczki, to później to wygląda, jakby czas się rzeczywiście zatrzymał. Tego chcemy zawsze unikać. Zależy nam na zdrowej, zbalansowanej kombinacji ciekawych elementów, zarówno nowych, jak i oryginalnych.
Opowiesz więcej o swojej kolekcji?
Z natury jestem zbieraczem, posiadam dużo kolekcji. Kiedy kolekcja się domknie, najczęściej sprzedaję ją i zaczynam zbierać coś innego. Miałem sporo foteli i niemieckiej ceramiki z lat 60., wykorzystałem je więc jako elementy dekoracyjne w hotelu.
Zbierałem też np. postmodernistyczne elementy do wyposażenia kuchni zaprojektowane w latach 80. przez Michaela Gravesa. To była bardzo nietypowa kolekcja, w której wszystkie obiekty były nieużywane, w oryginalnych opakowaniach – drugiej takiej po prostu nie było. Miałem też kolekcję 63 rowerów, zbierałem kolarzówki włoskie z okresu od lat 60. do 90. Sprzedałem, jak się już nie mieściły w magazynie.
Zacząłem polować na Allegro i OLX i kupowałem tak długo, że po dwóch miesiącach w ogóle przestały być w Polsce dostępne – wszystkie wykupiłem! Zwykle, także kiedy kupuję coś dla siebie, myślę: „Czemu nie kupić jeszcze jednego?”.
Wokół takiej kolekcji można by zbudować całą koncepcję hotelu!
Zgadza się. Akurat te kolarzówki byłyby może zbyt drogim elementem wyposażenia, żeby je wieszać w pokojach, ale ja chętnie pozbywam się przedmiotów, aby zrobić miejsce na nowe. Teraz akurat zbieram ceramikę, szkło i oświetlenie z lat 80. Kupuję z myślą o pozbyciu się ich w przyszłości, zgodnie z zasadą, która jest mi bliska, że wszystko przychodzi i odchodzi.
Piotr Wiśniewski
Urodził się w latach 90. w Poznaniu. Zdobył licencjat na Politechnice Poznańskiej, a w 2015 roku tytuł magistra na Uniwersytecie Sztuk Pięknych w Berlinie (UdK). Jednocześnie zbierał doświadczenie w projektowaniu hoteli w pracowni Nalbach + Nalbach Gesellschaft von Architekten, specjalizującej się w projektach architektonicznych i wnętrzarskich od konceptualizacji po realizację. Od 2021 roku wraz z Barbarą Elwardt współtworzy berlińskie weStudio i markę designerskich hoteli the cōmodo.