Anna Pięta i Magda Korcz zorganizowały już 10. edycji największych w Polsce targów mody autorskiej HUSH Warsaw. To już cztery lata promocji polskich projektantów, dobrej jakości, integracji branży, ciężkiej pracy, ale i dużej radości z efektów. Widziały wiele, skrytykowały jeszcze więcej. Ale to między innymi dzięki nim polski projektant ma dla kogo tworzyć, bo dobrą modę, oprócz oglądania, Polacy zaczęli również kupować. Dzięki odwadze i konsekwentnej strategii wiele już nam powiedziały i pokazały, szczerze dziękując tandecie i czerwonym dywanom. Znalazły swój własny, mądry koncept na piękną, niezależną, a przede wszystkim polską modę. Dla nas rozmawiają… same ze sobą. O modzie i nie tylko. A my podsłuchujemy.
Ania: – „Trend pojawia się na ulicy” – owszem, to prawda znana już od lat. Dla mnie oznacza to jednak jedną najważniejszą rzecz: moda nie może już dzisiaj, w XXI wieku, być niezaangażowana społecznie. Od dawna dopominała się, by ją docenić, uznać za część kultury. Skoro jej twórcy tego chcą, skoro czują potrzebę kreacji naszej rzeczywistości, to niech również zaczną odpowiadać na jej społeczne problemy. I nie odnośmy tego procesu do produkcji T-shirtów z hasłem feministycznym, które nagle otrzymują status kultowych produktów. Mowa tutaj o modzie, która zaczyna rozmieć swojego wymagającego odbiorcę, dla którego troska o stan świata to inwestycja w siebie. Stąd projekty z pogranicza CSR [społecznej odpowiedzialności biznesu – przyp. red.], w które zaczynają się angażować duże marki, uwzględniając interesy społeczne i ochronę środowiska. Biznes powoli zauważa różnorodne grupy, a nie tylko koniec własnego nosa. Dlatego rynek mody zaangażowanej powiększa się, zwłaszcza teraz, w dobie rosnącej w siłę grupy „milenialsów”, których korporacje dosłownie się przestraszyły. Bo co tu robić z młodą, gigantyczną, majętną, ale nieprzewidywalną grupą nowych klientów, której sama estetyka przestała wystarczać. Gigantyczna siła z pieniędzmi, idąca za markami, które w swoim DNA – oprócz projektowania i biznesu – mają również poczucie odpowiedzialności. Rośnie nam świetna grupa poszukująca produktów spełniających przynajmniej jeden z warunków mody zrównoważonej. To najbardziej optymistyczne zjawisko, które – mam nadzieję – będzie się rozwijać.
Obserwuję również cudowny proces odchodzenia znanych nazwisk z wielkich domów mody; projektantów, którzy dosłownie „nie wyrabiają” tego szalonego tempa sprzedaży i produkcji według zasady „I see, I want”. Kilkanaście kolekcji w roku przestało kogokolwiek już dziwić. Moda całkowicie zeżarła własny ogon i mam nadzieję, że przyjdzie teraz czas na jej uspokojenie. Giganci muszą zauważyć rosnące znaczenie marek stawiających na prawdziwe relacje z klientami i projektantów próbujących wsłuchać się w ich potrzeby – nie tylko dyktować!
Trzeci silny gracz to technologia. A ta potrafi niestety służyć zarówno po jasnej, jak i ciemnej stronie mocy. Będzie jej jeszcze więcej, w coraz to nowych obszarach. Pomoże projektantom i markom zbliżyć się do klientów, tworząc systemy aktywnie odpowiadające na nasz gust i styl. Nie chodzi już tylko o produkcję i maksymalizację oferty, ale przede wszystkim o wprowadzanie nowych narzędzi internetowych i rzeczywistości rozszerzonej: przymiarki w sieci, symulacje wyglądu, bardzo rozbudowany system kastomizacji i personalizacji.
Magda: – Pełna zgoda. Wszystko to, co wymieniasz, wynika z jednego zjawiska, które widoczne jest w wielu obszarach – to cholerny kult indywidualizmu. Sport, zdrowy tryb życia, kupowanie spersonalizowanych produktów, pogoń za trendami – wszystko jest efektem myślenia o sobie jako o wyjątkowej osobie, która chce się ubierać w modę unikalną, czerpać inspiracje z twórczości ciekawych ludzi, a w sferze prywatnej i zawodowej robić rzeczy nadzwyczajne. Przyjmując indywidualizm jako główny czynnik, jesteśmy w stanie zrozumieć tak silny trend personalizacji w modzie i designie. Idąc dalej tym tropem, w 2017 roku okazuje się, że minimalizm jako źródło kreacji to już nuda. Teraz chcemy pozwolić sobie na fantazję, eklektyzm, na bycie szalonym „freekiem”, który do swojego ubioru wprowadza elementy historii, pasji. Chętnie korzystamy z wzorów etno będących pozytywnym przejawem globalizacji. Staramy się być kolorowi, szukać nowych wzorów i czerpać z lokalnych tradycji. Sama „ulica”, którą marki modowe tak pokochały, jest przecież szara i nieciekawa. Dopiero indywidualności sprawiają, że staje się źródłem inspiracji. Bo trendy dyktują jednostki, które chcą pokazać, jak bardzo są wyjątkowe.
Nie lubimy pojęcia eko, bo jest nadużywane, ale kibicuję rozwijającej się gospodarce okrężnej [ang. circular economy – przyp. red.], która zakłada między innymi, że po określonym czasie użytkowania ubrań można było ponownie włączyć je w obieg. Przecież moda to przemysł najbardziej zaśmiecający nasze środowisko! Korporacje, choć nie myślą o ekologii, to jednak bacznie obserwują surowce, z których raz zrobiły już produkty i które mogą na nowo wykorzystać. Przecież w nich ukryty jest pieniądz. Mam nadzieję, że takie rozwiązanie, choć wynikające z biznesowych pobudek, zmieni coś na lepsze.
Nie zapominajmy, że moda jest komunikatem! Określasz siebie, definiujesz pewną przynależność, postawę wobec świata. Identyfikujemy się ze światopoglądem twórców i projektantów. Biała koszulka z sieciówki, biała koszulka niszowej marki, biała koszulka domu mody – to cały czas ten sam obiekt. Ty decydujesz, do której grupy przynależysz i jakie wartości doceniasz. I uwaga! Świadoma moda jest wybierana coraz częściej! A to przecież wspaniała moda, która wspiera pracę rzemieślniczą, społecznie zaangażowana, generująca mniej kolekcji, zrównoważona w myśl zasad: reduce, reuse, recycle, projektowana z umiarem i odwołująca się do szczerych autorytetów, a nie dyktatury czerwonego dywanu. Niech choć jeden z tych punktów pojawi się na stronie internetowej marki, której ubrania kupisz w 2017 roku – to może jako ludzkość przetrwamy bez katastrofy ekologicznej i społecznej!