Ewolucja nie przygotowała nas do rozumienia rzeczy bardzo małych, bardzo dużych, bardzo szybkich, oraz bardzo odległych w czasie. Nie nauczyła nas też doceniania długich ciągów przyczynowych. A dynamika nowego, globalnego świata jest napędzana właśnie przez początkowo małe, nieprzewidywalne i szybko rozwijające się zdarzenia, uruchamiające zaskakujące kaskady przyczynowe. Pandemia pokazuje, jak dramatycznie potrzebne i katastrofalnie nieistniejące dzisiaj są skuteczne strategie globalne w rozwiązywaniu globalnych problemów.
Znany szwedzki filozof Nick Bostrom (Oxford) nie mógł nawet marzyć o lepszym wsparciu dla swojej niedawnej (2018) „Hipotezy wrażliwego świata”, niż pandemia koronawirusa, choć pozornie jedna ma niewiele wspólnego z drugą. Bostrom pisze bowiem o wpływie innowacji technologicznych na cywilizacje, a koronawirus taką z pewnością nie jest (chyba, że uwierzymy popularnej w Internecie teorii spiskowej).
Używa do tego zgrabnej metafory: wynalazki są, jak kule wyciągane przez cywilizacje z koszyka. Niektóre – białe, przynoszące same korzyści, a inne szare – o równocześnie dobrych i możliwych złych konsekwencjach. Ale zapewne są też w koszyku kule czarne, których wyciągnięcie spowoduje zniszczenie cywilizacji, która ją wymyśliła.
Dotąd wyciągaliśmy wiele różnych kul – przeważnie białych, czasem szarych. Skumulowany efekt był zdecydowanie pozytywny i może będzie nawet jeszcze lepszy w przyszłości. Do tej pory nie wyciągnęliśmy jednak czarnej. Czy dlatego, że byliśmy wyjątkowo ostrożni albo mądrzy, czy po prostu mieliśmy szczęście?
Wydaje się, że, na razie, żadna cywilizacja nie upadła z powodu własnych wynalazków (choć ciągle niejasne są powody upadku np. Majów, Azteków, Wysp Wielkanocnych). Natomiast znamy przykłady upadku cywilizacji w wyniku innowacji dokonanych gdzie indziej; np. europejskie postępy w rejsach transoceanicznych były czarną kulą dla cywilizacji w Amerykach, Australii, Tasmanii, etc., a wymarcie wczesnych populacji homopodobnych (np. Neandertalczyków) było prawdopodobnie związane z technologiczną przewagą Homo Sapiens.
Ale jeśli są jakieś czarne kule są w koszyku, to jest niestety szansa, że kiedyś je wyciągniemy! Pierwsze z brzegu przykłady:
• (Relatywnie) łatwa do zbudowania broń jądrowa, albo inne nowe technologie militarne dające przewagę pierwszego uderzenia;
• Zaawansowane, ale (relatywnie) łatwe do zastosowania przez zdolnych uczonych, metody inżynierii genetycznej (np. CRISPR), pozwalające (świadomie, lub nie) na powstanie masowych zagrożeń biologicznych;
• Zbyt duże oparcie ważnych procesów decyzyjnych na zaufaniu do sztucznej inteligencji i niebezpieczne przestawienie cywilizacji na autopilota (lub raczej – wiele, interferujących z sobą, autopilotów);
• Zwiększanie się globalnego ocieplenia związane z działalnością człowieka;
• Jakiś nowy, trudny do regulacji, model gospodarczy powodujący katastrofalne efekty globalne (np. załamanie rynków finansowych);
Wygląda no to, że nasza cywilizacja ma duże umiejętności wyciągania kul, ale żadnych we wkładaniu ich z powrotem. Umiemy robić wynalazki, ale nie umiemy ich „odwynalazczać”, jeśli okażą się fatalne w skutkach. Naszą jedyną jak dotychczas strategią jest nadzieja, że czarnych kul nie ma. A to oznacza brak strategii. I tu właśnie pojawia się ponownie problem koronawirusa.
Pandemia pokazuje, jak dramatycznie potrzebne i katastrofalnie nieistniejące dzisiaj są skuteczne strategie globalne w rozwiązywaniu globalnych problemów. Od początku cywilizacji dominującą ludzką strategią jest walka o ograniczone zasoby metodą „wygrać-przegrać”. Na jednym z licznych ostatnio webinarowych paneli jego uczestniczka emfatycznie zakrzyknęła w pewnym momencie: „ale przecież ludzie mają współpracę zapisaną w swoim DNA!”. Hmmm??!…
Ale, jak się nad tym zastanowić, to rzeczywiście w historii jest masa niezaprzeczalnych, poruszających przykładów, że miała rację, jak np. obecna współpraca światowych laboratoriów przy szukaniu szczepionki. Tyle, że nieporównanie więcej było przypadków, kiedy ludzie wykorzystywali ten talent do współpracy w walce z równie uzdolnionymi, tylko po drugiej stronie. Bitwa pod Grunwaldem była starciem dwóch armii, w którym dowódcy i żołnierze po obu stronach, z całym oddaniem współpracowali, żeby się pozabijać.
Ta filozofia definiuje również istotę dzisiejszego ładu społecznego. Popatrzmy na świat polityki, biznesu i życie społeczne. W każdej korporacji naczelną religią jest integracja i teamwork. Po co się mamy integrować? Aby pokonać tych, co integrują się u konkurenta. Czy w Waszych firmach jest inaczej?
Żeby było jasne: to nie jest nieracjonalne! Przeciwnie: walka w przyrodzie daje korzyści ewolucyjne. Słynny ewolucjonista Richard Dawkins w książce „Samolubny gen” opisuje strategie konkurencji używane przez geny, a w „Opowieści przodka” – spektakularny mechanizm „wyścigu zbrojeń” prowadzący do rozwoju w przyrodzie.
Koronawirus pokazuje jednak, że świat się zmienił. Ciągle wprawdzie jest podzielony na kraje, społeczności, klany, firmy i grupy interesów, co wymaga i długo jeszcze – być może zawsze – wymagać będzie walk plemiennych. Ale pojawiają się problemy wspólne, potrzebujące współpracy na poziomie globalnym.
Bostrom pisze o kulach technologicznych, ale jeszcze ważniejsze jest zatem wyciąganie kul strategicznych. Formułowanie i wdrażanie konkretnych strategii, lub ich nieposiadanie, jest również, w istocie, wybieraniem jakiejś wizji przyszłości, z wszelkimi tego konsekwencjami.
Homo Sapiens jest jedynym gatunkiem w historii Przyrody, który jest w stanie wpływać na kierunki swojego rozwoju przez realizowanie świadomych strategii. Wszystkie inne gatunki muszą zdać się na ruletkę doboru naturalnego. To jest ogromna nasza przewaga, a jednocześnie wielka odpowiedzialność za tworzenie i wdrażanie mądrych strategii (cokolwiek to znaczy). W takiej sytuacji wiele z poprzednich metod i narzędzi walki służących przeżyciu i zwycięstwu staje się niekiedy co najmniej problematyczne.
Pomyślmy na przykład o groteskowej dzisiaj doli lotniskowca. Szczytowe osiągnięcie techniki wojennej. Sto tysięcy ton wysokogatunkowej stali, kosmiczne technologie, ponad 70 samolotów na pokładzie, komputery i algorytmy z milionami linii kodu, radary i sonary, niegraniczony, atomowy zasięg i horrendalny koszt – ok. 13 mld dolarów. Apoteoza wojennego drapieżnika. Ma bronić USA i jego obywateli przed… ktokolwiek chciałby ich skrzywdzić.
I wtedy pojawia się koronawirus. Lotniskowiec jest w stanie pełnego alertu. Lufy wysmarowane płynem WD-40, szwadrony samolotów F-35 po 100 mln dol. sztuka zatankowane, 4 tys. wysportowanych Marines w odprasowanych mundurach, z fryzurami na „wczesnego Rambo”, gotowych do walki, oba reaktory atomowe pod parą. Gigant płynie bezradnie na wolnych obrotach i szuka celu. Chciałby uderzyć, ale nie wie, gdzie.
Komandor w mundurze ze złotymi epoletami siedzi na szczycie wieży sterowej i smutnie rozmyśla o celu życia. Jego militarne monstrum jest bezsilne, a równocześnie dziesiątki tysięcy Amerykanów (wielokrotnie więcej, niż w ataku na World Trade Center!) umiera i gospodarka się wali. Hipotetycznie, salwa z dział pokładowych mogłaby zabić całe tabuny koronawirusów, ale nie wiadomo, gdzie siedzą. To znaczy, trochę wiadomo – ich nosicielami jest np. 100 żołnierzy na pokładzie USS Theodore Roosevelt.
Ciekawe, że pierwszymi tamtejszymi ofiarami była obsługa reaktorów atomowych, co oznacza, że wirus ma poczucie humoru. Ale do nich strzelać jednak chyba nie można. Poza tym, nic to nie da, bo COVID-19 mnoży się wszędzie. Ostatnio zaatakował też francuski lotniskowiec Charles de Gaulle. Połowa załogi jest chora. Ma bestia tupet!
W tej sytuacji lotniskowiec ma tyle sensu, co wegański rzeźnik. Musi mu być przykro (temu lotniskowcu, znaczy). Bidula, znalazł się niespodziewanie w środku innej wojny, do której nie jest zupełnie przygotowany.
A przecież koronawirus, to nie jedyny nasz problem wymagający globalnych, zintegrowanych rozwiązań. Lotniskowce i ich armie, podobnie zresztą, jak poszczególne rządy, międzynarodowe korporacje, krajowe banki centralne, służby wywiadu i regionalne koalicje krajów, a nawet Fundacja Billa Gates’a, nie poradzą sobie same z globalną recesją, głodem i przemocą w krajach rozwijających się, z ociepleniem klimatu, ani z zagrożeniami różnorodności biologicznej. Nasze elitarne dywizje Wojsk Obrony Terytorialnej mogą tylko patrzeć z bezsilnym zafrasowaniem na światowy problem obniżania się wód gruntowych.
Ile z tych wczorajszych narzędzi zapewniania sobie przeżycia i zwycięstwa ma taki reliktowy status zagubionych lotniskowców? Nasza cywilizacja zapewne jeszcze długo będzie uważała, że ich potrzebuje, ale jeśli naprawdę chce decydować o swoim losie, to musi mieć nową, wspólną strategię i narzędzia jej realizacji, bo inaczej przegra – sama z sobą! Ale to jest znacznie trudniejsze, niż zwodowanie kolejnego lotniskowca.
My, ludzie mamy bardzo krótką perspektywę – najdalej myślimy (niekiedy) o przyszłości wnuków i to tylko wtedy, kiedy je lubimy. W skali cywilizacji, to znacznie krócej, niż RAM złotej rybki. Możemy się tylko pocieszać, że np. żaby są gorsze, bo produkują parę tysięcy kijanek rocznie i potem w ogóle się nimi nie przejmują.
Gdyby było inaczej, to np. po ogłoszeniu Planu 500+ lub obniżeniu wieku emerytalnego tłumy powinny wyjść na ulice z transparentami: „Precz z 500+! Domagamy się lepszej edukacji i służby zdrowia!”, lub „Chcemy godziwych emerytur dla naszych dzieci i wnuków!” Widział ktoś takie pochody?
Trochę usprawiedliwia nas ewolucja. Tzw. „zdrowy rozsądek” zrodził się pierwotnie, żebyśmy mogli sobie radzić z drapieżnikami na afrykańskich sawannach i przez ponad 200 tys. lat sprawdzał się świetnie. Teraz może wprowadzać nas w błąd. Ewolucja nie przygotowała nas do rozumienia rzeczy bardzo małych, bardzo dużych, bardzo szybkich, oraz bardzo odległych w czasie. Nie nauczyła nas też doceniania długich ciągów przyczynowych. A dynamika tego nowego, globalnego świata jest napędzana właśnie przez początkowo małe, nieprzewidywalne i szybko rozwijające się zdarzenia, uruchamiające zaskakujące kaskady przyczynowe – Czarne Łabędzie. Uuups!
Krzysztof Frydrychowicz (CIONET) zadziwiał się ostatnio „jak to jest możliwe, że z powodu jednego głupka, który zjadł nietoperza w Chinach, cały świat przeżywa katastrofę?”. Właśnie dlatego, że stabilność wielkiego systemu złożonego może być w odpowiednich warunkach zakłócona przez dowolnie małą zmianę, w dowolnym jego miejscu.
Bill Gates ma rację, że takie pandemie, jak dziś, czekają nas co 20 lat. Przecież nie da się upilnować 8 mld ludzi przed zrobieniem kolejnej „głupoty”. Tym bardziej, że do uruchomienia następnych Łabędzi te zdarzenia wcale nie muszą koniecznie być „głupie”. Wystarczy, że z jakichś powodów zainicjują globalny, wykładniczy łańcuch przyczynowy.
W 2011 r. bakteria E.coli zaraziła 4 tys. ludzi, spowodowała śmierć 53 osób, ciężką chorobę nerek u 800. Zamknięto rynki europejskie dla warzyw z podejrzanej o to Hiszpanii, która traciła na tym 200 mln dol. tygodniowo. Ostatecznie źródłem okazało jedno pudełko z kiełkami wyrzucone na śmietnik na farmie w Niemczech. Czy ma znaczenie kto je wyrzucił?
Koronawirus jest dziś np. odpowiedzialny za kanibalizm szczurów (zdesperowanych zamknięciem ich restauracji).
Każdy system nieodporny na Czarne Łabędzie kiedyś eksploduje. Teraz eksplozje w różnych częściach systemu będą regularne. Przygotujmy się na to, czytając „Katar” Lema! Koniecznie!
Ale nasza kultura rodem z epoki życia w pieczarach ciągle wspiera natychmiastową gratyfikację. Postawieni natomiast wobec dużych, skomplikowanych problemów o odroczonych skutkach szybko się zniechęcamy i mówimy „Oj tam, oj tam! No, przecież wiem! Ciągle jest o tym w telewizji.”. Paradoksalnie, im więcej mówimy o wielkich zagrożeniach, tym bardziej się one banalizują i tym większa jest możliwość, że je zlekceważymy. Co innego, kiedy coś jest miłe – „na dziś”.
W lutym 2019, Organizacja Żywności i Rolnictwa ONZ opublikowała raport o dramatycznym zagrożeniu bioróżnorodności: wkrótce może zniknąć nawet milion gatunków! Przez miesiąc obejrzało go ok. 3 tys. osób. W maju 2019, podczas Finału Mistrzów w Madrycie, na stadion wbiegła szczątkowo ubrana modelka Kinsey Wolansky, żeby promować swojego chłopaka, który bije się na ulicach, a potem pokazuje to na vlogu. Ale czad! W ciągu 24 godz. obejrzało ją ponad milion ożywionych intelektualnie Internautów.
W perspektywie ewolucyjnej, krótkowzroczność była więc użyteczna. Jako osobnicy, bądź co bądź, myślący, musimy teraz wyjść poza nią. W darwinowskiej przyrodzie zwyciężają gatunki, które potrafią najlepiej dostosować się do „dzisiaj”. Tylko jeden z nich – Homo Sapiens – jest w stanie nauczyć się również sztuki dostosowania do jutra. I lepiej, żeby to zrobił. Szybko.
Wymagać to będzie jednak poświęceń, trudnych decyzji i porzucenia dotychczasowych egoizmów lokalnych – czyli dramatycznej rewolucji w myśleniu, wymagającej od narodów i jednostek kontraintuicyjnych działań.
Wyobraźmy sobie, że powstał, uroczy skąd inąd, pomysł ustalenia jednego dania na symboliczny, Noworoczny „obiad dla wszystkich rodzin wspólnego świata”. Nie dość, że różne kultury mają różne terminy obchodzenia Nowego Roku, to dyskusja o wyższości sushi nad golonką, a kus-kus nad pizzą nigdy by się nie skończyła.
A przecież problemy globalnej przyszłości, o jakich mówimy, są nieskończenie bardziej złożone i obciążone licznymi konsekwencjami dla współczesności. Ich rozwiązania mają wprawdzie służyć ludzkości jutro, ale „przy okazji”, niestety, dzisiaj, jedni by coś stracili, a inny zyskali. Zapomnij!
Ze strat, najtrudniejszą (niemożliwą?) do zaakceptowania byłyby zagrożenia dla największych, jak nam się wydaje, osiągnięć ostatnich pokoleń naszej cywilizacji, czyli demokracji (prawo do samostanowienia na różnych poziomach), liberalizmu i prywatności.
Nick Bostrom we wspomnianym tekście wskazuje niektóre „teoretyczne” możliwości zapewnienia globalnej stabilizacji:
• kontrolowanie rozwoju technologii,
• ustanowienie ekstremalnie efektywnych polityk prewencyjnych,
• skuteczny system zarządzania globalnego.
Mówi też, co byłoby do tego potrzebne:
• uniemożliwienie rozpowszechniania niebezpiecznych informacji,
• ograniczenie dostępu do wybranych materiałów, instrumentów i infrastruktury,
• powstrzymywanie potencjalnych złoczyńców przez zwiększanie szans na ich ujęcie,
• oraz większa staranność w ocenie ryzyka.
Po czym, twierdzi, że „Tylko masowa inwigilacja i totalna władza zapobiegnie zniszczeniu naszej cywilizacji przez technologię. Ludzkość potrzebuje cyber-władcy”.
Chciałoby się zacytować piosenkę Jeremiego Przybory: „Wymyśliłeś sobie bracie nie do przyjęcia plan!” Rzeczywiście. Tylko zastrzeżenie o byciu „teoretycznymi” broni propozycje Bostrom’a przed zarzutem o herezję. Dzisiaj.
Ale przyznajcie uczciwie: czy sam kierunek myślenia nie ma sensu? Nie można mieć ciastka (dotychczasowych przywilejów) i je zjeść (zapewnić systemowi stabilność). Nagrodą za wypracowanie dającego się zaakceptować kompromisu będzie jednak przetrwanie. Warto?
Przez ostatnie 15 lat przed wysoką możliwością globalnej pandemii i koniecznością przygotowania się do niej ostrzegały dziesiątki placówek badawczych i think tanków na świecie, również w USA . Oj tam, oj tam!
Magazyn „Nature”, kwiecień 2020: „Możliwe jest załamanie się ekosystemu oceanicznego do 2040 r. z powodu ocieplenia”. Oj tam, oj tam!
Jeff Bezos (Amazon), za 42 mln dol., buduje zegar wewnątrz góry w Teksasie. Ma działać przez 10 tysięcy lat. Napędzany będzie słońcem i energią odwiedzających i tykać raz na rok. Wskazówka wieków będzie się przesuwać co 100 lat, a kukułka co 1000 lat zaśpiewa inną melodię. Skomponowano już melodie na pierwsze 3000 lat. Kaprys bogatego człowieka (ma prawo), czy ponadczasowa metafora?
Pomyślmy: jeśli zegar będzie chodził przez 10 tys. lat, to jak to zmienia nasze myślenie i projekty życiowe? Czy nie trzeba się postarać, żeby nasza cywilizacja przetrwała co najmniej tak samo długo? Jeśli zegar będzie działał wieki po naszej śmierci, to czy nie powinniśmy podejmować projektów, które będą kończyć następne pokolenia?
Ale główne pytanie dla naszego i następnych pokoleń: Czy jesteśmy dobrymi przodkami?! (Autorem terminu był prof. Jonas Salk – nomen omen, wirusolog!)
Znacie piękną, barcelońską katedrę Sagrada Famiglia. Antoni Gaudi mógł pewnie zrobić szybki crowdsourcing, zwołać murarzy i zbudować ją w kilkanaście lat. Porównywalny kubaturowo obiekt sakralny na warszawskim Wilanowie powstał w ok. 15. Ale Gaudi chciał, żeby budowały ją pokolenia – powoli, z namysłem, wspólnie, pamiętając o murarzach i artystach, którzy pracowali wczoraj i tych, którzy przyjdą później. I dzieje się tak od 1882 r. – ponad 6 pokoleń!
Bycie dobrym przodkiem, to opowiadanie się za czymś, co jest większe, niż my sami. To dodawanie wartości do Ziemi podczas tymczasowego na niej pobytu i przekazywanie tego następcom.
Może teraz właśnie, podczas globalnych turbulencji, jest dobry czas, żeby ustanowić doroczną, światową Nagrodę Dobrego Przodka (Good Ancestor Award) – taki „Nobel dla dobrych przodków”? Byłaby przyznawana ludziom i/lub organizacjom inicjującym lub kontynuujących długofalowe projekty o globalnym zasięgu, które dobrze służą rozwojowi cywilizacji w dowolnym, ważnym jej aspekcie.
Mogłaby ona być stworzona np. przez grupę krajów (byleby nie przez ONZ, bo to pogrzebie cały pomysł!), albo konsorcjum wielkich firm, jak Google, Facebook, Amazon, Master Card, Tencent, Airbus, Ikea, Orange, Bosch, Infosys, Toyota, etc. A może także KGHM lub Grupa Kulczyk? Ktoś zainteresowany?
***
Często w historii utopie kończyły się rozczarowaniem, a nawet fiaskiem. Ale, paradoksalnie, nie powinniśmy z nich rezygnować, bo mają wielką siłę. Potrzeba nam dziś wielu marzeń. Zawsze w wersji Beta.
Prof. Piotr Płoszajski
Emerytowany profesor Szkoły Głównej Handlowej. Studiował m.in. w Harvard Business School i Massachusetts Institute of Technology. Był dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii i dyrektorem generalnym w PAN. Zajmuje się wpływem technologii na modele biznesowe, transformacją cyfrową i sztuczną inteligencją. Wykładowca uniwersytetach w Europie, USA, Azji i Australii. Doradca w wielu korporacjach polskich i międzynarodowych. Członek Advisory Board w Chief Information Officer Network (CIONET).