Jedną z lekcji pandemii (której zapewne nie odrobimy) powinno być uważne przestudiowanie wczorajszych reguł, bo to właśnie one doprowadziły zarówno do chwalebnych wynalazków czwartej rewolucji przemysłowej, ale także do astronomicznych nierówności społecznych, kryzysów migracyjnych, pandemii wreszcie. To od przestudiowania tych „wczorajszych reguł gry” zależy, czy robotyka i sztuczna inteligencja uczynią sensowniejszym i mądrzejszym nasze życie, czy tylko stworzą warunki do „realizowania lepszych, tańszych i efektywniejszych zamówień”.
Pytanie, które sobie zadajemy dotyczy przyszłości. Tego, co nastąpi, gdy pandemia wycofa się, a świat spróbuje żyć „na nowo”. Właśnie o możliwość zaistnienia tego „nowego” chodzi. Czy wrócimy do siebie? Do nowych, innych „siebie”? I w ogóle, co to znaczy „do siebie”? Czy do świata, w którym definiowaliśmy owo „siebie” przez pościg za rzeczami? Czy będziemy zdolni spojrzeć na „siebie” inaczej niż na istoty powołane rzekomo do tego, by czynić Ziemię sobie poddaną? Czy będziemy w stanie porzucić przekonanie, że rynek ma ostateczny i decydujący głos we wszystkich sprawach życia i śmierci?
Nie żywię zbyt wygórowanych nadziei. Najprawdopodobniej, gdy powrócimy do tzw. normalności (chociaż jedną z lekcji pandemii jest to, że zaczynamy pytać o to, czym jest „normalność”) okaże się, że rządzą nią te same mechanizmy bezgranicznej chciwości maskowanej chytrze przez polityczną propagandę, która będzie ją przedstawiać jako działanie „pro publico bono”. Sytuacja będzie w pewnym sensie gorsza (a przynajmniej radykalnie i niekorzystnie odmienna od naszej dzisiejszej „normalności”) z kilku powodów.
Po pierwsze, zaczniemy żyć w sferze, która w coraz mniejszym stopniu będzie „publiczna”, bowiem coraz bardziej będzie prywatyzowana na użytek domorosłych (Polska, Węgry) autokratów z dyktatorskimi ambicjami. To będzie „ich” przestrzeń, w której będą mogli bezkarnie robić, co chcą począwszy od ograniczania roli parlamentu i niszczenia konstytucji, aż po wjeżdżanie limuzynami na cmentarz zamknięty dla zwykłych obywateli pragnących dać wyraz pamięci o bliskich zmarłych. Powstanie więc dziwna hybryda rzeczywistości prywatno-publicznej, w której to, co „prywatne” (czyli należące do władzy) będzie miało wszelkie prawa, natomiast to, co „publiczne” będzie stawało się jedynie sferą zobowiązań i posłuszeństwa wobec poczynań władzy. Oczywiście będą media społecznościowe, ale te można kontrolować (patrz Chiny), a poza rządzący wiedza, że obawiać należy się sprzeciwu w „realu”, a nie w przestrzeni wirtualnej (dlatego projekt zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej pojawia się w sejmie wtedy, gdy ograniczenia związane z pandemią uniemożliwiają publiczne zgromadzenia).
Po drugie, nadzwyczajne środki ograniczające swobodę obywatela, zapewne w jakiejś części konieczne ze względu na epidemię, niewątpliwie stanowią zbyt silną pokusę dla rządzących, którzy pokusie tej zapewne się nie oprą. Skoro jednym z elementów naszej przedpandemicznej „normalności” okazało się łamanie konstytucji i niszczenie niezawisłych sądów (to jeszcze jeden z powodów, by jedną z konsekwencji obecnego stanu nadzwyczajnego było zadanie sobie z całą powagą pytania o to, co jest „normalne” i jak „normalne” było nasze życie przed pandemią), nic nie stoi na przeszkodzie, by – dla dobra obywateli, oczywiście – poszerzyć sferę inwigilacji. Już dziś jednym z elementów planu Gowina/Sośnierza jest ścisły monitoring obywateli możliwy poprzez śledzenie ruchu telefonu komórkowego. Jeśli nawet w obecnym położeniu jest to pomocne w opanowaniu szerzenia się choroby, znów pokusa będzie zbyt mocna, by politycy oparli się jej, gdy ustaną nadzwyczajne okoliczności. Powstaje społeczeństwo ścisłego monitoringu o niejasnych zasadach prawnych, które zresztą, znając lekceważący stosunek władzy do prawa, i tak mogłyby zostać łatwo dopasowane do bieżącego zapotrzebowania rządzących.
Po trzecie, jesteśmy świadkami atrofii solidarności jako podstawowej relacji łączącej odpowiedzialnie jednostki i państwa. Daliśmy w tej materii Europie gorszącą lekcję głosząc, że uchodźcy niosą wirusy i łamiąc reguły wspólnej europejskiej gry, gdy głosem premier Szydło odmówiliśmy przyjęcia uzgodnionej liczby ludzi uchodzących przed wojną. Dzisiaj zamknięcie granic, wydające się czasowym środkiem zapobiegawczym, na naszych oczach staje się jawnym powrotem do idei zamkniętego w sobie i zapatrzonego w siebie państwa narodowego. Powinno nas to oburzać i niepokoić, bowiem ojcowie założyciele wspólnej Europy podjęli po II wojnie światowej swe wielkie dzieło w przekonaniu, że dymiące zgliszcza kontynentu jasno wykazały (pisze o tym Denis de Rougemont w poruszającym „Liście do Europejczyków”, który winien być szkolną lekturą), źródłem jak wielkich nieszczęść była niepohamowana ekspansja narodowych ambicji.
Po czwarte, mimo całego szacunku do biegłości, z jaką tzw. „jutronauci” posługują się nowymi technologiami, pomimo podziwu, jakim darzę ich znajomość tychże, nie podzielam ich przekonania, że sztuczna inteligencja zapewni nam „normalną” przyszłość. Technologia SPEED z całą jej przydatnością i wielkimi możliwościami, wydaje się niczym innym, jak kolejnym, nowym, błyskotliwym instrumentem w starej grze optymalizacji zysku bez renegocjacji zobowiązań społecznych. Czytam tekst Aleksandra Poniewierskiego („Gazeta Wyborcza”, 11 kwietnia, 2020) i znajduję w nim pochwałę agresywnego działania technokraty. Tak, trzeba brać pod uwagę zmieniające się warunki; tak, trzeba sięgać po nowe rozwiązania techniczne, jak ujmuje to autor, „inteligentnej automatyzacji”. Tyle, że w ostatecznym rozrachunku owa supernowoczesność okazuje się podróżą w czasie – lądujemy bowiem ponownie w świecie pazernego kapitalizmu dobrze nam znanego z nieodległej przeszłości (a pewnie i teraźniejszości). Wszak, cytuję autora, „Od ciebie zależy, czy twoja firma się rozwinie, czy zbankrutujesz”, brzmiałoby równie wiarygodnie w ustach Henry’ego Forda. Niepokoi rodzaj pogardy wobec tych, którzy chcą zastanawiać się nad rzeczywistością w całym jej wymiarze historycznym, roztrząsać to, co było w niej dobre, a w czym popełniliśmy karygodne błędy. Aleksander Poniewierski z dużą pewnością siebie pyta, czy „chcemy studiować wczorajsze reguły gry?” i odpowiedź jest jasna: tak czynią tylko frajerzy. Tymczasem jedną z lekcji pandemii (której zapewne nie odrobimy) powinno być właśnie uważne przestudiowanie wczorajszych reguł, bo to właśnie one doprowadziły zarówno do chwalebnych wynalazków czwartej rewolucji przemysłowej, ale także do astronomicznych nierówności społecznych, kryzysów migracyjnych, pandemii wreszcie. To od przestudiowania tych „wczorajszych reguł gry” zależy, czy robotyka i sztuczna inteligencja uczynią sensowniejszym i mądrzejszym nasze życie (o tym tekst Aleksandra Poniewierskiego milczy), czy tylko stworzą warunki do „realizowania lepszych, tańszych i efektywniejszych zamówień”.
Po piąte, obawiam się, że rację ma cytowany przez mnie autor, gdy w konkluzji wyraża nadzieję, że wkrótce zapomnimy o „brudnej kałuży” wirusowej zawieruchy. To najgorsze, co mogłoby się nam zdarzyć. Gdy tak się stanie, będziemy na najlepszej drodze, by stać się ofiarą kolejnej pandemii. Nie tylko dlatego, że będziemy znów nieprzygotowani, bo zapewne przygotować się w pełni do tego rodzaju zdarzeń jest nie sposób (to jedna z ważnych lekcji: jakże zadufani byliśmy w swym przekonaniu o „normalności”, w której jesteśmy przygotowani na wszystko tylko dlatego, że wierzyliśmy, że nic nie może się w niej stać, co odbiegałoby od przyjętych scenariuszy), ale przede wszystkim dlatego, że zgubimy zdolność do zatroskania i empatię dla cierpienia i ofiar. Podobno Wolter w każdą rocznicę rzezi dokonanej w noc św. Bartłomieja cierpiał na dokuczliwe migreny, mimo, że dzieliło go od niej 200 lat. Pamiętał i rozmyślał krytycznie nad „wczorajszymi regułami gry” i ich straszliwymi skutkami. Może dlatego był Wolterem. Może na tym polega jedna z nieodrobionych lekcji Oświecenia?
Prof. Tadeusz Sławek
Poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, profesor nauk humanistycznych. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Członek Polskiej Akademii Nauk i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jeden z najwybitniejszych reprezentantów współczesnej myśli humanistycznej w Polsce.