Żadne pomieszczenie nie straciło tyle na znaczeniu co hol. Teraz odkłada się tam buty i wiesza kurtki, a kiedyś był on najważniejszym pomieszczeniem w domu. A nie, zaraz. On właściwie był domem.
Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się aż o tysiąc sześćset lat do Anglii. Był to okres, kiedy Rzymianie po rozpadzie imperium w 410 roku uciekali z niej, a w tym samym czasie na łodziach płynęły tam plemiona germańskie, czyli niepiśmienni i niehigieniczni poganie z zalesionej Europy.
Pamiętajmy, że ówcześni Brytowie za panowania Rzymian mieli bieżącą wodę, ogrzewanie, transport czy gorące łaźnie (Roman Bath w Somerset). Ludy germańskie nie chciały jednak korzystać z dobrodziejstw zastanej infrastruktury. Stawiali więc swoje budynki obok tych rzymskich, które nierzadko po prostu palili. Nowi przybysze przywieźli ze sobą, niestety, nowy typ zadymionych budynków mieszkalnych, które przyrównać można do stodoły z paleniskiem pośrodku. Nazywano go „hall”, co było jednym z pierwszych angielskich słów.
Nawet najokazalsze domy miały tylko trzy lub cztery pomieszczenia – hol, spiżarnię i boczne izby, w których się jednak nie spało. Życie zarówno w nocy, jak i w dzień toczyło się wokół paleniska. Rodzina spała wspólnie ze służbą czy wdową po poprzednim właścicielu domu. Dzisiejsze reguły obyczajowości tam nie obowiązywały. Pan domu nazywany był „huseband”, znacznie później, już w formie „husband”, słowem tym zaczęto określać męża.
Palenisko zostało z czasem zastępowane kominkiem. Co prawda nie ogrzewał on tak dobrze mieszkańców, ale umożliwił tworzenie odrębnej przestrzeni na piętrze domu, które przez wzgląd na dym było wcześniej niemożliwe do zamieszkania. Kominki były na tyle nieefektywne, że osiągały czasem rozmiary pozwalające usiąść w nich dosłownie całej rodzinie. W nawet najlepszych hall housach podłoga była klepiskiem wyłożonym sitowiem, w które wsiąkały „wymiociny, mocz psów i ludzi, rozlane piwo, rozkładające się resztki ryb i nieobyczajne nieczystości”, jak to podsumował w 1524 roku podróżnik Desiderius Erasmus. Nową warstwę sitowia kładziono raz lub dwa do roku, a dolne leżały nawet po 20 lat. Podłoga była zatem źródłem chorób, dlatego im warstw było więcej, tym większy prestiż. Francuzi mawiali przecież, że bogacz stoi „po pas w słomie”.
Rozbudowa domów w górę była przełomem. Z czasem na piętrze powstawały sale, w których zasadniczo mieszkańcy robili to, co niegdyś w holu. Ludzie chcieli prywatnej przestrzeni.
Nie wystarczało im, że nie mieszkają już z gorszymi od siebie, chcieli odseparować się od równych sobie. Hol utracił swoją pierwotną funkcję. Stał się przedpokojem, bo pochowaliśmy się w pokojach. Wszystkie ważne i prywatne pomieszczenia w domach zaczęto lokować na piętrze. A od XVII wieku mianem holu zaczęto nazywać każde pomieszczenie przy wejściu do domu czy mieszkania.
Przez cały okres średniowiecza, aż do XV wieku słowo „hall” było synonimem domu. Dlatego do dziś figuruje w nazwach domów, pałaców czy gmachów, jak choćby Hardwick Hall lub Carnegie Hall.
Miłosz Matelski. „Wnętrza wychodzą z szafy”
Urodzony w Poznaniu, w 1981 roku. Projektant, założyciel pracowni Miastoprojekty. Ukończył architekturę wnętrz i przestrzeni wystawowych na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Pomaga producentom w doborze wzornictwa, strategii projektowej i wdrażaniu produktów na rynku wyposażenia wnętrz. Projektuje przestrzenie komercyjne i showroomy. Edukuje i opowiada o materiałach oraz elementach wnętrz w kontekście ich historii na @miastoprojekty, oraz w cyklu krótkich opowieści „Wnętrza wychodzą z szafy” na portalu „Design Alive”.