Pokorny wulkan energii – takie wrażenie pozostawia po sobie autorka poczytnego bloga o podróżowaniu Travelicious. Odwiedza najpiękniejsze miejsca na świecie i pisze o nich rzetelne, inspirujące materiały opatrzone autorskimi fotografiami.
– Jestem ekspresyjna i włoska – mówi podczas naszej rozmowy. Autorka Travelicious jest też osobą, która umie ten południowy temperament kanalizować w konkretne efekty. Bez napięcia, bez szpanowania, w równowadze z samą sobą i bez pogoni za trendami.
W szczerym wywiadzie rozmawiamy o zdrowym trybie życia, wyznaczaniu i dążeniu do celów oraz o pasji do fotografii.
Czym jest dla Pani zdrowy tryb życia i co to znaczy, że on jest ważny i co to oznacza w praktyce?
U mnie zdrowy tryb życia przede wszystkim wziął się z tego, że od małego dziecka uprawiałam sport. W ten sposób naturalnym efektem tego było zainteresowanie zdrowym jedzeniem, które daje siłę, witalność.
Wracając do pytania: zdrowy tryb życia dla mnie to jest całościowe dbanie o siebie, czyli właśnie koncentrowanie się na tu, na sporcie, na dobrej jakości jedzeniu, wprowadzaniu takich nowinek, które mogą podnieść jakość mojego życia w jakiś taki sposób. No i dbanie o zdrowie psychiczne. A więc może taki trochę banał, dbanie o siebie jest też pracą na cały etat, ale efekty są moim zdaniem warte wysiłku.
Ja sama też przeszłam podobną drogę więc rozumiem to podejście. Jednocześnie jak słucham tej opowieści, to widzę, że ta jakość jest bardzo widoczna w pani marce Travelicious bo tam jest i radość z odkrywania, i właśnie ta dociekliwość, zbieranie samemu informacji. To zdrowie, ta witalność, one są widoczne po prostu w każdym kadrze. W tym kontekście nie pokazywanie własnej twarzy widzę jako rozwinięcie tej filozofii dbania o pewną równowagę.
Powodów do niepokazywania twarzy jest kilka. Często ludzie o to pytają, a na początku to było bardzo prozaiczne: ja po prostu chciałam pisać o hotelach, restauracjach, a że lubię jak wszystko jest takie naprawdę sprawdzone to po prostu płaciłam za pobyty z własnej kieszeni.
Z perspektywy czasu myślę, że ta jakość sprawiła, że mój blog już od początku był popularny. Zaczęłam od pisania o nietypowych miejscach w Polsce, czyli taki przyjemny, fajny temat i o czymś, co jest dostępne. Na przykład, pojechałam na weekend do Kwaśnego Jabłka, gdzie spotkałam kilka osób, które blog czytały. Mimo, że kontakt z nimi był super, zrozumiałam, że mnie to krępuje w jakimś stopniu: albo jadę na urlop na kilka dni i sobie odpoczywam i jestem na swoich zasadach, albo nie jadę w ogóle.
Przy okazji wiadomo, że inaczej obsługa danego miejsca podchodzi do osoby, która wystawia „recenzję” na poczytnym blogu i do po prostu anonimowej osoby. W ten sposób chronię mój komfort spędzania czasu i doświadczania miejsca wedle własnych standardów. Wszystko odbyło się więc intuicyjnie, bo nie przewidziałam w ogóle, że blog będzie w jakikolwiek sposób znany. Później urodziło się moje dziecko i ono też czerpie korzyści z tego, że nie jestem rozpoznawalna, że po prostu mamy swoją prywatność na wyjeździe.
Tak jak degustatorzy, którzy przyznają gwiazdki Michellin – oni też pozostają anonimowi. Anonimowość zbliża do autentyczności danego doświadczenia i w ten sposób można być bardziej rzetelnym w swojej pracy. Pod względem budowania marki i jej wizualnej strony myślę, że to również bardzo dobrze działa. Osoby, które widzą Pani zdjęcia mogą się lepiej utożsamić z tym, że one chcą się tam po prostu znaleźć.
Zawsze chciałam, żeby moje treści były bardziej dziennikarskie, rzetelne a nie tworzone w atmosferze „Kasia pojechała na wakacje i teraz się chwali”. Ostatnio ktoś powiedział mi bardzo fajną rzecz, że moje publikacje nie wzbudzają zazdrości. Staram się pokazywać coś, co można potem odtworzyć, moją intencją jest inspirować. Chcę żeby moi czytelnicy mieli super czas – i na blogu i w podróży.
To podejście procentuje. Ok, czyli mamy, mamy sport, mamy zdrowie. A jak zaczęła się w takim razie pasja do fotografii?
Dawno temu! W sumie zawsze miałam pasję do fotografii. Od małego dziecka chodziłam z aparatem na szyi i dokumentowałam co widzę wokół siebie. Nie miałam porozumienia z rówieśnikami bo oni lubili fotografować siebie. Po studiach jak zaczęłam pracować w reklamie jako copywriterka, robiłam też spoty telewizyjne i przy okazji tych spotów to bardzo często też robiliśmy sesje zdjęciowe. Każdy kontakt z medium był zawsze okazją do nauki dla mnie, rozmawiałam z fotografami, testowałam sprzęt, czytałam książki. Pewnego razu pojechałam służbowo na festiwal reklamy do Cannes i wzięłam udział w warsztatach prowadzonych przez Annie Leibowitz. Bardzo utkwiło mi w pamięci, jak powiedziała, że jako dziecko jak jechała samochodem, to zawsze patrzyła przez okno i wyobrażała sobie, że to jest kadr fotograficzny. Absolutnie nie porównuję się do Annie Leibowitz, ale ja miałam podobnie jako dziecko.
Czyli to była prawdziwa przygoda wielu, wielu lat.
Tak, mam filozofię małych kroków, stopniowego ulepszania. Biegam 24 lata codziennie. Właśnie z takich małych rzeczy, codziennych – powstaje życie. Codziennie można robić coś o promil lepiej.