– Za każdym projektantem stoi jego własna historia i jeśli twórca chce za nią podążyć, zyskuje autentyczność, prawdziwą moc, dzięki której może połączyć się z odbiorcą – mówi Aleksandra Żeromska, mieszkająca w Walencji artystka i projektantka.
Biegnę przez jesienny park, bo nie chcę się spóźnić na spotkanie. Moja rozmówczyni pisze, że już jest, czeka na mnie w barze Rascal, moim ulubionym miejscu na poranne wywiady połączone ze śniadaniem. Pod nogi leci czerwonorudy liść, uśmiecham się, niewiele myśląc podnoszę go i chowam do kieszeni. Tak się cieszę na tę rozmowę. Poznałyśmy się kilka dni wcześniej, podczas jej wystawy, i już wiem, że Aleksandra ujmuje wrażliwością, z jaką mówi o swoich pracach.
Wpadam do środka, podchodzę do stolika i od razu czuję się, jakbym spotkała bliską przyjaciółkę. Bezwiednie wyciągam z kieszeni listek o idealnych kształtach i po prostu podaję jej bez zbędnych tłumaczeń. Będziemy sobie niespiesznie rozmawiać o podążaniu za własnym głosem, jedząc scones z czarną porzeczką i chlebek bananowy z syropem klonowym.
Lubiłaś rysować jako dziecko?
Zbierałam szklane figurki, misie. Zawsze miałam głęboką relację z przedmiotami. Chętnie robiłam też różne rzeczy ręcznie – kochałam zajęcia plastyczne, ale bardzo wcześnie rozwinęłam też myślenie strategiczne. Być może dlatego, że od siódmego do czternastego roku życia miałam też inną pasję – byłam dzieckiem szachistką.
Ale na studia wybrałaś coś zupełnie innego?
Wybrałam wzornictwo na warszawskim ASP, bo czułam, że chcę robić coś ręcznie, coś związanego z projektowaniem. Mam też za sobą studia na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku bohemistyka – dotyczącym kultury, sztuki i historii Czech. Znajomość tej konkretnej, słowiańskiej części Europy na pewno w jakimś sensie mnie ukształtowała – to niesamowicie ciekawe, kulturoznawcze studia, na których rozmawialiśmy np. o filozofii Nietzschego w sztuce.
Świetne uzupełnienie solidnego wykształcenia wzorniczego.
Na ASP nauczyłam się industrialnego, poprawnego projektowania z naciskiem na funkcjonalność. Po studiach zdobywałam doświadczenie zawodowe w studiu projektowym Mai Ganszyniec, ale jednocześnie czułam, że chcę otworzyć własne, że aby móc spełnić swoje marzenie, brakuje mi dalszego rozwoju.
Dlatego zaaplikowałaś na ECAL?
Zawsze chciałam skończyć studia magisterskie na ECAL (École cantonale d’art de Lausanne) na przedmieściach Renens w Lozannie w Szwajcarii. Pojechałam na dzień otwarty zapoznać się z kursem projektowania przemysłowego, ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
Pamiętam, że weszłam do budynku, i nie mam pojęcia jak, ale od razu znalazłam się po prostu w sali z napisem: „Projektowanie dla luksusu i rzemiosła”. Zaczęłam rozmawiać z dziekanem, który dopytywał, czego szukam i jaka jest moja ścieżka zawodowa. Opowiedział mi o tym wydziale, który jest nastawiony na kontakt z firmami, i zaprosił na wykład prezentację. Pomyślałam: OK, pójdę i wrócę później na swój docelowy wydział. Ale nigdy nie wróciłam, wchłonęło mnie zupełnie.
Co Cię tak poruszyło?
Rzemieślnicze przedmioty, które tam powstają, były dla mnie tak inne w kontekście tego, co znałam do tej pory. Są w nich ślady rąk człowieka, wolność, emocje. Często rozmawiam ze studentami o tym, że tak naprawdę współczesne projektowanie nastawione jest na maszyny, projektujemy tak, żeby coś można było łatwo produkować i szybko sprzedać. Wiem, że to bardzo oczywista, wręcz banalna konstatacja, ale tak naprawdę my jako ludzie zaczynamy się gubić, bo projektujemy świat, który nie do końca współgra z naszymi potrzebami.
Jako projektantka chcesz więc zadawać pytania egzystencjalne, dotyczące nie tyle tego, jak być projektantką, ile jak być człowiekiem?
Człowiek może odnaleźć swoją moc w tworzeniu. Rzemiosło, po angielsku craftsmanship, pochodzi od germańskiego słowa kraft i oznacza „mieć moc”, „tworzyć”.
Z jednej strony obserwujemy eksperymenty z rzemiosłem nowoczesnym, ale mnie interesuje bardziej odkrywanie rzemiosła, które zostało zapomniane, a z którego wynika cała nasza kultura materialna. Myślę, że wszyscy powoli coraz lepiej rozumiemy, że coś jest nie tak, bo budujemy naszą rzeczywistość wokół rzeczy, które nie do końca służą nam ani planecie.
Zaczynam rozumieć, dlaczego Twoje prace mają w sobie magnetyzm – są uosobieniem humanistycznego podejścia w designie.
Widzę, jak emocjonalnie ludzie reagują na moje prace. One mają w sobie element wolności, a to zawsze otwiera w drugim człowieku coś autentycznego. Uwielbiam spotkania z odbiorcami i to, jak moja praca staje się pretekstem do rozmowy. Czuję, że mam moc robienia czegoś, co wykracza poza ustalone reguły projektowania i ma jeszcze dodatkowy wymiar. W świecie sztuki i designu są takie zasady, które sami sobie tworzymy i podążamy za nimi, ale one przecież tak naprawdę nie istnieją. Dopiero twórczość, która wychodzi ze środka, z indywidualnych doświadczeń, staje się autentyczna, mówi coś unikalnego.
Patrząc na Twoje ceramiczne obiekty, trudno nie poruszyć wątku kobiecej mocy i female gaze. Czy bajkowe formy są odpowiedzią na męską ścieżkę designu, pełną ustalonych przez mężczyzn reguł?
Jako społeczeństwo zaczęliśmy przypisywać różne wartości i cechy do mężczyzn lub kobiet. Ja uważam, że najbardziej magnetyczne jest łączenie tych energii – z tego płynie wolność. Właśnie osoby, które to potrafią, są najbardziej magnetyczne. Tak długo to, co kobiece, nie było uznane, że potrzeba nam połączenia, harmonii, wyjścia z ostrych antynomii.
Czytałam ostatnio biografię włoskiej projektantki mody Elsy Schiaparelli pt. „Shocking Life”, wydaną po raz pierwszy w 1954 roku. Ona mówi wprost, że w projektowaniu łączy energię męską i kobiecą. Uderzyło mnie to, bo nie jest to dyskurs, który powstał dziś, tylko istniał już 70 lat temu! Nie chcę, żeby to zabrzmiało górnolotnie, ale kiedy tworzę, mam poczucie, że nie bierze w tym udziału tylko ta część umysłu odpowiedzialna za rysowanie. W grę wchodzi połączenie z czymś więcej, ze zbiornikiem świadomości, mitów, archetypów. I to jest właśnie ta energia kobieca, która łączy się z męską, pozwalając nam być w pełni człowiekiem.
To wciąż odwaga – przyznawanie się do tego rodzaju przemyśleń. Świat designu opisuje jednak inna, bardziej racjonalna narracja.
Przyszłaś na to spotkanie, dałaś mi jesienny listek i to jest po prostu cudowne. Pytanie, czy mogłabyś zrobić to samo, gdybyś szła na spotkanie z prezesem firmy. Myślę, że właśnie tak – wtedy świat byłby zdrowy. Byłoby wspaniale, gdyby tego rodzaju gest nie degradował nas w relacji, nie odbierał profesjonalizmu i powagi. Odwaga jest potrzebna, także na innym poziomie, bo myślę, że my przede wszystkim boimy się eksplorować siebie. Każdy ma w sobie niesamowite połączenie talentów, historii, drogi życiowej – i tak naprawdę naszym jedynym zadaniem jest czerpanie z tego, co mamy w sobie.
Po prostu – uwierz w siebie!
Dokładnie, tylko nikt nie tłumaczy nam, co tak naprawdę oznaczają te frazesy. Pokochaj siebie – jak to zrobić? Dla mnie self love to wsparcie, jakie możemy dać sobie sami, i wiara, że wszystko, co się u mnie pojawia w środku, jest OK. Co więcej, mogę pokazać to na zewnątrz. Tak łatwo zapominamy o tym, co w dzieciństwie było dla nas naturalne – rysowanie, tworzenie rzeczy, budowanie sobie własnych światów. Wchodzimy w ramy, pewne rzeczy wolno nam robić, innych, szczególnie dziewczynkom, nie wypada.
Ty słuchasz wewnętrznego głosu?
Kiedy czuję, że gdzieś mnie bardzo ciągnie, idę za tym, nie zatrzymuję się. To dla mnie ważne, żeby nie zagłuszać tego w sobie. Znajduję oczywiście milion kontrargumentów, ale wiem, że jeśli za tym nie idę, to potem źle się ze sobą czuję. Myślę, że każdy jest w stanie wypracować w sobie umiejętność podążania za tym, co czuje. Tak właśnie było z moimi studiami. Po prostu musiałam pojechać do Szwajcarii, chociaż nie było to łatwe, musiałam wziąć kredyt. Może ktoś inny by pomyślał, że to bez sensu, a ja nie miałam wątpliwości. ECAL dał mi bardzo wiele, ale przede wszystkim zaufanie do tego, że mój rysunek jest dobrym narzędziem, które pozwala mi materializować rzeczy. Wcześniej próbowałam się hamować i tamować moje ekspresyjne, naturalne dla mnie szkice. Dopiero kiedy dałam sobie na nie pełne przyzwolenie, zaczęły się wydarzać współprace z różnymi firmami. Jeśli wchodzisz na swoją ścieżkę, świat zaczyna ci sprzyjać.
Tobie sprzyja na pewno, bo dziś pracujesz ze słynnymi markami – Lladró, Bosa to prawdziwe tuzy ceramiki.
Jeszcze na studiach podczas jednej z wystaw studenckich w Zurychu, na której pokazywałam dyfuzor zapachowy dla Aesop, podszedł do mnie przedstawiciel handlowy Lladró i zapytał, czy znam ich markę i czy tworzę też coś związanego z ceramiką. Oczywiście, że znałam. A do tego miałam akurat skończony projekt dyplomowy – Kawki. Nigdy jednak się nie odezwał. Po pewnym czasie moi przyjaciele, którzy pracowali dla studia współpracującego z Lladró, podpytali, czy coś wiadomo, i okazało się, że o moim projekcie nikt nie słyszał, ale akurat szukają w tym momencie kogoś do zespołu projektowego. Kolejna lekcja, że wszystko się dzieje w odpowiednim momencie.
A w jakim momencie zawodowo jesteś dzisiaj?
Czuję dziś, że jestem na właściwym miejscu we właściwym czasie z właściwymi ludźmi. Dużo się dzieje, podczas tej wizyty w Polsce otworzyło się sporo nowych możliwości. Zwykle wchodzę w dłuższe współprace. Z klientami świetnie się rozumiemy, bo mówimy podobnym językiem. Takie współprace są bardzo satysfakcjonujące i owocne, z pewnością będą się cyklicznie powtarzać. Obecnie pracuję także nad pięknym i bardzo obszernym projektem, którego premiera zaplanowana jest już wkrótce. Nie mogę więcej powiedzieć, ale jest on powiązany z ceramiką w nowym dla mnie kontekście.
Masz więc dwa domy: Walencję i Warszawę?
Kocham Warszawę, urodziłam się tu i spędziłam większość życia, ale bardzo też sobie cenię Walencję – spokój, bliskość natury. Dużo podróżuję w związku z pracą, ale w domu mam tę cudowną możliwość, żeby pójść do parku przyrody, spacerować po górach, pojechać nad morze, a wszystko w godzinę drogi samochodem. Mieszkam na co dzień w Walencji i mam tam swoje studio, ale właściwie nie wiem, jak to się będzie rozwijać dalej. Zaczynam coraz bardziej rozumieć, że moja misja zawodowa wspierania rzemiosła w Polsce łączy się z byciem tutaj częściej. Muszę sobie chyba zbudować maszynę do teleportacji!
Aleksandra Żeromska
Urodziła się w Warszawie w 1989 roku. Mieszka i prowadzi autorskie studio projektowe pomiędzy Polską a Hiszpanią, z siedzibą w Walencji, specjalizujące się w projektach z pogranicza designu i sztuki. Zróżnicowane portfolio obejmuje m.in. akcesoria domowe, meble, oświetlenie, porcelanę, ilustracje, projektowanie tkanin i wzorów.
Jest pierwszą Polką, której autorskie projekty wdrożyły na stałe do swoich kolekcji takie marki jak Lladró czy Bosa. Ekspertka w dziedzinie projektowania dla rzemiosła – ukończyła ECAL, czyli Uniwersytet Sztuki i Projektowania w Lozannie w Szwajcarii, z tytułem magistra Design for Luxury and Craftsmanship.
Już w czasie studiów współpracowała z markami Aesop, Hermès i Marsotto Lab. Doświadczenie zawodowe zdobywała jako członkini zespołu projektowego Lladró, gdzie miała okazję poznać niezwykły świat porcelany u boku czołowych rzemieślników z Hiszpanii. Wcześniej była częścią zespołów studiów projektowych oraz konsultingowych w Polsce i Hiszpanii.