Zamiast kostki zbudował awangardowe igloo. Zamiast modernistycznego bloku – spodek. Kiedy w latach 70. XX wieku budowano więcej i szybciej, on skupiał się na energooszczędności i zieleni. Wszystko miało być standardem, a on szukał indywidualizmu. Odnalazł go, tworząc dla siebie, we Wrocławiu.
Witolda Lipińskiego – architekta, urbanistę, profesora Politechniki Wrocławskiej, byłego żołnierza Armii Krajowej – interesowały chemia, botanika i szybownictwo. Ale też proces, zmienność, przepływ czy równowaga, rozwój i przestrzeń. Był zawodowym outsiderem. Wszystko robił inaczej. Wielokrotnie wyprzedzał swoje czasy, pasjonując się chociażby ekologią. Badając mikroklimat wnętrz i fizykę budowli, interesował się architekturą proekologiczną, dając początek temu nurtowi w naszym kraju.
Zanim przystąpił do planowania, odbył kilka lotów szybowcem nad pobliskimi szczytami i na podstawie własnych obserwacji zdecydował, że najbardziej odporną formą na panujące tu warunki będzie budynek w kształcie okrąglaka. Bo na Śnieżce wiatr wieje nieustannie z różnych stron.
Witold Lipiński i jego obiekt eksperymentalny
Najlepszym przykładem eksperymentów Witolda Lipińskiego jest jednak jego dom, którego budowa rozpoczęła się w 1962 roku, a zakończyła dwa lata później. Profesor zdecydowanie wyróżnił się swoim projektem na wrocławskim Zalesiu, budując przy ulicy Moniuszki kopułowy budynek wśród poniemieckich willi i charakterystycznych dla okresu PRL-u domów kostek. Choć pozwolenie na budowę zostało wydane na obiekt eksperymentalny, to jego powierzchnia nie mogła przekraczać 75 metrów kwadratowych, bo był przeznaczony dla trzyosobowej rodziny. Profesor jednak obszedł ten przepis, umieszczając pod kopułą domu antresolę o powierzchni 35 metrów kwadratowych, przeznaczoną między innymi na pracownię.
W końcu profesor zakasał rękawy i sam ruszył do pracy. Budował z tzw. wolnej ręki, bez użycia deskowań i podpór, wykorzystując cegłę rozbiórkową z okolicznych poniemieckich budynków. Okazało się, że igloo było o jakieś 30 procent tańsze w wykonaniu niż dom kostka o podobnych wymiarach. Do tego profesor zadbał o odpowiednią izolację budynku, wykorzystując do tego celu piankę formaldehydową. Dzięki temu nowatorskiemu zabiegowi dom jest energooszczędny – zimą zapewnia ciepło, a latem – chłód.
Specyficzne wymiary i kształty domu sprawiły, że większość mebli musiała powstać na zamówienie. Tutaj z pomocą przyszedł profesorowi jego teść, który był stolarzem. Warto wspomnieć, że również schody w igloo były niejako z odzysku; Lipiński wykorzystał drewno ze znalezionego w pobliskim parku pnia powalonego drzewa. Wyjątkowy charakter nadaje wnętrzu także ażurowa antresola, która przepuszcza na parter promienie słoneczne pochodzące ze świetlika w kopule. Niecodziennym zabiegiem było zasadzenie pośrodku domu ogromnego fikusa; zakorzeniony w ziemi, przechodzi przez antresolę, pnąc się ku światłu docierającemu przez kopułę.
Zieleń w cieniu archikony
Po dziś dzień zachwyca mikroklimat domu, w którym jest mnóstwo zieleni (profesor kochał rośliny). To zamiłowanie do ekologii przekładało się na jego pracę, w której skupiał się na zagadnieniu symbiozy człowieka z naturą. Fascynowało go również łączenie materiałów. Przede wszystkim jednak studiował zagadnienia związane z samowystarczalnością energetyczną projektowanych przez siebie budynków. W igloo prowadził badania nad rozkładem temperatury oraz wilgotności w poszczególnych pomieszczeniach; o czym pisał w swojej pracy habilitacyjnej „Powłokowe formy sklepione”.
O miłości profesora do roślin świadczy też ogród otaczający dom. Został założony w czasach PRL-u i – jak na ówczesne warunki – musiał uchodzić za dość egzotyczny. Rosną w nim niespotykane gatunki hortensji i kasztanowców czy klon japoński (architekt przywoził szczepki z różnych zakątków świata). Z kolei dobudowana po latach oranżeria służyła uprawie warzyw, aby dom jak najbardziej wpisywał się w ideę samowystarczalności.
W igloo nie ma zasięgu (ponieważ jego kopuła jest pokryta aluminium), więc można się tu poczuć jak na innej planecie: odpocząć od zgiełku codzienności i szumu informacyjnego.
Na styku mody, fotografii i architektury
Prezentowane zdjęcia wrocławskiego igloo prof. Witolda Lipińskiego powstały dla autorskiej marki modowej Natalii Siebuły stworzonej w 2009 roku. Projektantka kontynuuje zanikającą sztukę krawiectwa, dlatego też większość modeli odszywana jest w jej pracowni. Ważnym elementem pracy Natalii są indywidualne spotkania z klientkami i tworzenie ubrań na miarę. Jakiś czas temu odeszła od sezonowości na rzecz dopracowanych ponadczasowych modeli – kobiecych i eleganckich – które mają stanowić oprawę dla osobowości klientek, a nie być wyrazem pogoni za trendami. To także sprzeciw wobec nadprodukcji ubrań i ich krótkiego cyklu życia.
Filozofia marki opiera się na czułym obserwowaniu zjawisk zachodzących w sztuce i społeczeństwie na przestrzeni upływającego czasu. Zaowocowało to wyjątkowym, osobistym projektem na styku mody, fotografii i architektury, który Natalia zainicjowała w 2016 roku i który konsekwentnie go rozwija. Projekt jest próbą oswojenia odbiorców z często niedocenianą, pragmatyczną architekturą modernistyczną i uwieczniania podczas sesji zdjęciowych obiektów, które są u kresu istnienia w swoim pierwotnym kształcie.
Choć Natalia Siebuła na co dzień mieszka i tworzy w Radomiu, to mapa jej modowo-fotograficzno-architektonicznych podróży obejmuje całą Polskę i coraz bardziej się zagęszcza. Wśród miejsc odwiedzonych przez projektantkę i jej zespół były: Uniwersytet Muzyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie, Audytorium Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego czy radomski NOT, jak również tyskie i lubelskie osiedla powstałe w PRL-u. Z kolei polskie sanatoria słynące z uzdrawiającego mikroklimatu – jak Świeradów-Zdrój, Lądek-Zdrój czy Krynica-Zdrój – odkrywane są przy okazji fotografowania kolekcji ślubnych. Niezapomnianą przestrzenią było także wypełnione dziełami sztuki mieszkanie wrocławskich artystów – państwa Kaszewskich.
– Miniona epoka jest dla mnie interesująca nie tylko ze względu na architekturę: to czas eksperymentu we wszystkich dziedzinach sztuki – mówiła artystka w jednym z wywiadów. – Obiekty, które fotografujemy, to nie tylko mury. To fascynujące, że skrywają tak barwne miejsca i postaci.