Przychodzi z muzyką. Mówią na niego: uzdrowiciel, trickster, leśny dziad. Kimkolwiek jest, dźwiękami zachęca do kontaktu z ciałem, do bycia ze sobą i z ludźmi. Wycisza, uspokaja i łagodzi. Przedstawiamy nowe muzyczne wcielenie Tomka Kuczmy – znanego grafika i ilustratora
Twój bohater pochodzi z nieznanej krainy. Jak narodził się Sommelt?
W pewien długi weekend wybraliśmy się z Mają [Maja Ganszyniec, partnerka Tomka Kuczmy – przyp. red.] w piękne miejsce na warmińskiej wsi. Wziąłem ze sobą Nord Drum i looper [syntezator perkusyjny i urządzenie do tworzenia podkładu muzycznego – przyp. red.]. Chciałem pograć trochę w plenerze z użyciem ograniczonego instrumentarium, więc zaszyłem się z nimi gdzieś w krzakach. Po powrocie przesłuchałem nagrane improwizacje i okazało się, że są bardzo przyjemne i uspokajające. Odcisnęła się w nich natura i pewna doza prymitywizmu. Zacząłem zastanawiać się, jak wywołać to uczucie wyciszenia w większym gronie i „zdejmować” dźwiękami napięcie, nerwy i pośpiech. Wtedy pomyślałem o muzycznym rytuale. Zacząłem przyglądać się nurtowi muzyki medytacyjnej oraz obrzędom związanym z oczyszczeniem, szamanizmem, oczywiście z poszanowaniem tych praktyk i tradycji. Tak narodził się pomysł na Sommelta.
To dlatego do dźwięków dołączyłeś własnoręcznie wykonany strój i w ten sposób muzyka zyskała cielesną reprezentację?
Maska i strój oddzielają od ludzi, ale też paradoksalnie ułatwiają zbliżenie się do nich. Działają rozluźniająco, budząc różne skojarzenia: kapłańskie, rycerskie, kosmiczne. Sommelt to istota z zewnątrz, obca i działająca na innych zasadach niż my na co dzień. Niektórzy mówią, że to leśny stwór. Dzięki temu nie ma presji, jest trochę zabawnie i uczestnikom łatwiej jest wejść w stan relaksu. Przy pracy nad przebraniem dużo dowiadywałem się o tradycyjnych strojach, żeby nie był to pastisz – nie zakładam na przykład pióropusza czy tradycyjnej maski i nie nazywam Sommelta szamanem. Nie chcę nikogo obrazić ani podszywać się pod osobę związaną z jakąś konkretną formą duchowości, bo to byłoby skrajnie nieodpowiedzialne. Dlatego do stworzenia stroju użyłem materiałów z mojego otoczenia, dostępnych w mieście: sznurka, taśmy odblaskowej, tkaniny, pianki. Skupiam się też na wspólnym przeżyciu muzycznym, zbliżeniu i relaksie – bez podtekstów duchowych.
Odeszliśmy od rytuałów, które były kiedyś metodą przywrócenia równowagi. Czego nam brakuje?
Myślę, że to jest kwestia przebodźcowania. Na co dzień doświadczamy ciągłych impulsów, które zmuszają nas do reakcji i przez to do dużego, mimowolnego wysiłku. Relacje z urządzeniami, które sztucznie skupiają naszą uwagę coraz silniejszymi bodźcami, powodują stres i zmęczenie. Media społecznościowe i dostosowujące do nas rzeczywistość algorytmy paradoksalnie izolują, zamiast łączyć. Dlatego chcę stworzyć przestrzeń, gdzie można to wyrównać i zintegrować się ze sobą i z innymi, na nowo.
W trakcje występu wchodzisz między słuchaczy, dotykasz, szukasz bezpośredniego kontaktu. To bardziej potrzebne Tobie czy widowni?
Pasjonuję się psychologią grupy, jej dynamiką, likwidowaniem napięć. Sam uwielbiam wymianę energii z ludźmi. A dotyk jest właśnie integralną częścią budowania wspólnoty. O ile pozwala na to sytuacja, przechadzam się, dotykam ludzi, nawiązuję z nimi kontakt wzrokowy. Po tym jak kogoś, chociaż musnę lub spojrzę, ta osoba zaczyna być bardziej uważna, nie jest już tylko obserwatorem, ale wchodzi w to doświadczenie. Zaczyna budować się emocjonalna i energetyczna wspólnota.
Jak określiłbyś tę muzykę?
Przede wszystkim komponuję na żywo, improwizuję. Podobnie jak przy projektach graficznych i innych przedsięwzięciach, staram się zniknąć, odsunąć na bok ego, otworzyć i pozwolić strumieniowi płynąć. Wpuszczam w siebie całą lawinę energii, którą dostaję od ludzi, i to „coś” samo ze mnie wychodzi. Czasem jest to po prostu jeden dźwięk dzwoneczka, czasami ściana dźwięku, czasami cisza. Wierzę, że w momencie, w którym sobie zaufam, to, co wyjdzie ze mnie, będzie dobre. Używam bębnów, piszczałek, dzwonków. Te dźwięki są spokojne i głębokie, same w sobie relaksują. Potrafią być też mroczne i zimne, jeśli wymaga tego cięższy nastrój grupy.
Improwizacja, a zatem na myśl przychodzą jazz, eksperyment. Przyglądając się i przysłuchując Sommeltowi, od razu pomyślałam o nowojorskim Moondogu.
Rzeczywiście, jest mi on bardzo bliski. Podobnie jak Sun Ra ze swoją kosmiczną mitologią czy mistrz improwizacji Thelonious Monk. A jeśli mowa o Nowym Jorku, to szczególną łączność czuję z Johnem Luriem i The Lounge Lizards. Mój wujek, emigrując do Kanady, zostawił u nas w domu swoją kolekcję płyt winylowych. Tak że od dziecka słuchałem płyt Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, muzyki hinduskiej i klasycznej – na tym wyrosłem i z pewnością słychać te wpływy zarówno u Sommelta, jak i w innych moich projektach muzycznych.
Jak nadałeś imię swojemu bohaterowi?
Imię pojawiło się przez przypadek w rozmowie z kolegą. Wydawało mi się, że powiedział „Sommelt”, wyliczając wykonawców grających na pewnym festiwalu. Okazało się, że się przesłyszałem, ale słowo bardzo mi się spodobało. Jest trochę słoneczne, trochę twarde. Pomyślałem, że to idealne określenie opisujące to, co i jak chcę robić.
Też zastanawiałam się, co to znaczy. Dla mnie Sommelt to soma – „ciało” i melt – „topić”. Może nawet pasuje?
Świetnie, dlaczego nie? Każda interpretacja jest dobra!
Tomek Kuczma
Projektant graficzny, specjalista od brandingu i komunikacji wizualnej, multiinstrumentalista. Autor logotypów i systemów identyfikacji dla takich marek jak: Kayax Music, Festiwal OFF Camera czy system płatności mobilnych BLIK. Twórca oprawy graficznej targów Warsaw Home 2019. Współtwórca marki meblowej Nurt i autor jej identyfikacji wizualnej. Kompozytor i producent muzyki teatralnej („A Step Away From Them” z wierszami Franka O’Hary), muzyki do gier („Wanderlust”) i reklamowej. Twórca instalacji wideo i animacji oraz wizualizacji koncertowych i teledysków dla takich artystów jak Nosowska, Hey czy Kroki. Zdobywca między innymi dwóch nagród Red Dot Design Award, Brand Identity Grand Prix oraz kilku nagród Klubu Twórców Reklamy.
Design Alive Award
3 grudnia Sommelt wystąpił w Warszawie podczas gali wręczenia nagród Design Alive Awards połączonej z jubileuszem 10-lecia „Design Alive”.
Zdjęcia 1-4: Alicja Lesiak
Zdjęcia 5-8: Piotr Chrobot