Pracownia pary kolorowych ptaków – fotografa Ernesta Wińczyka i jego partnerki Koki Skowrońskiej – dobrze obrazuje klimat, jaki wokół nich panuje. Kochają przedmioty, kolekcjonują je i mają ich naprawdę dużo. Kolorowa, inspirująca kolekcja stała się więc punktem wyjścia dla aranżacji przestrzeni, którą wymyślili wspólnie z architektem Kacprem Gronkiewiczem.
Kameralna kamienica na Saskiej Kępie, klatka schodowa i od razu pierwsze, precyzyjnie zaplanowane doświadczenie wizualne. Drzwi do studia otacza ciężka fala suto marszczonej kotary, a do tabliczki ze staroświecką nazwą „Wunderkamera” przypięto bukiet suszonych kwiatów. Jestem zaskoczona, że portal do tego tajemniczego uniwersum ma w sobie sentymentalny urok – spodziewałam się raczej festiwalu mocnych barw i wrażeń. Jak się zaraz przekonam, faktycznie jest ich tu feeria, jednak dbałość o szczegóły oraz umiejętność kreowania obrazów i rozbudzania wyobraźni okażą się jeszcze ważniejsze.
Już od progu widać, że historia o tym wnętrzu będzie, jak powieść szkatułkowa – obszerny przedpokój to właściwie domowa galeria. Ściany od góry do dołu wypełniają obrazy, fotografie i obiekty, z których wszystkie zasługują na osobną anegdotę. Są tu obrazy Jadwigi Sawickiej, zdjęcia Anety Grzeszykowskiej i Jana Smagi, prace siostry i dziadka Ernesta. Otwarte drzwi do poszczególnych pomieszczeń zapowiadają oryginalne światy, każdy inny i każdy pomysłowy. Przestrzeń Wunderkamery, czyli gabinetu osobliwości, zgodnie z nazwą wciąga w labirynt gier, konceptów i odniesień.
Oś narracyjna
Ernest Wińczyk prowadzi tu studio specjalizujące się w fotografii przedmiotów i designu, a jego partnerka Koka Skowrońska – pracownię totemowych obiektów artystycznych Totem Studio Warsaw. Napędzają się wzajemnie i uzupełniają – określają samych siebie jako „object storytellers” (opowiadaczy historii o przedmiotach). Jako pasjonaci designu kupują mnóstwo rzeczy, lubią się nimi otaczać, a ich prywatne fascynacje przenikają się z zawodowymi zadaniami. Ernest razem ze swoimi współpracownikami tworzy całe inscenizacje dla zdjęć produktowych, wykorzystując często do sesji przedmioty ze swojej kolekcji. W 140-metrowym mieszkaniu – składającym się ze studia fotograficznego, biura, trzech pokojów i kuchni – spędzają większość dnia: pracują, gotują, przyjmują klientów i gości. Dlatego postanowili urządzić tu miejsce, które odzwierciedla ich osobowości, upodobania i pasje i z którego można czerpać jak ze źródła – oboje wykonują zawody oparte na kreatywności. Gdy zaczęli tworzyć to lokum na początku 2021 roku, zaprosili do współpracy architekta Kacpra Gronkiewicza.
Wybór akurat tego architekta wynikał z tego, że Ernestowi i Koce bardzo podobały się jego wcześniejsze śmiałe działania przestrzenne, a w ich studiu potrzebny był nośny, wyrazisty pomysł.
– Kolekcja naszych przedmiotów jest bardzo kolorowa. Z rozmysłem zaprosiliśmy Kacpra, bo jest to jeden z bardziej „odjechanych” projektantów wnętrz, operujący kolorem i dowcipem. My też w designie jesteśmy „dandysami”. Historie wizualne o designie są najczęściej bardzo zachowawcze, a my wręcz przeciwnie! Lubimy, jak jest śmiesznie, kolorowo, „po całości w estetyce obfitości” – tłumaczy Ernest Wińczyk.
Mieszkanie z wieloma obiektami wymagało konkretnej narracyjnej osi, która pomogłaby je wyeksponować. Projekt trzeba było poprowadzić tak, żeby w nich nie utonąć, żeby wnętrze nie stało się składem rzeczy przypadkowych i żeby wszystko miało swoje miejsce. Koncepcja przestrzeni wyszła więc od tego, że Ernest, fotografując przedmioty, pracuje z kolorem i światłem.
Język rzeczy
Siadamy w salonie pod wielkoformatową fotografią z serii „Kolory straconego czasu” Pawła Bownika, przy stalowych stolikach od młodej polskiej marki The Good Living Co. i stołku Oskara Zięty. Zauważam leżący na jednym z nich zbiór esejów Susan Sontag „O fotografii”. Ernest mówi, że czyta go od trzech miesięcy, bo natłok pracy ogranicza jego czas na lekturę, wymyślił jednak coś, co go fajnie dyscyplinuje.
Artystyczny background Ernesta jest w tym wnętrzu oczywisty – skończył ASP, część dyplomu zrobił w pracowni Leona Tarasewicza i Pawła Susida, maluje i tworzy autorskie projekty fotograficzne. Na jednej ze ścian salonu eksponuje dwumetrowe zdjęcie z autorskiego cyklu fotograficznego „20°C, 50%”, który odnosi się do optymalnych warunków przechowywania dzieł sztuki w muzeach. Fotografował w jego ramach kompozycje przedmiotów, z którymi się „kolegował” w magazynach Królikarni, galerii BWA Warszawa czy domu aukcyjnego Desa.
– Zainteresowanie przedmiotami mam we krwi. Jako fotograf opowiadam o relacjach, w jakie człowiek może wejść z przedmiotem. Sam silnie je odczuwam i stąd wynikają różne moje opowieści fotograficzne – opowiada Ernest.
Blue box, który jest zielony
Na początku projekt Kacpra Gronkiewicza oscylował wokół koloru niebieskiego związanego z używanym w studiach filmowych blue boxem. Inspiracją była też kobaltowa seria totemów Koki. Architekt wymyślił więc scenograficzny, teatralny zabieg – interwencję przestrzenną polegającą na ciągu pomalowanych na kobaltowy kolor stalowych szyn, które miały pełnić funkcję systemu wystawienniczego do wieszania dużych prac. Oprócz tego chciał powiesić na nich kotary porządkujące przestrzeń i rozdzielające to, co funkcjonalne, od tego, co jest elementem kolekcji, dodając jej w ten sposób rangi.
W toku pracy nad projektem okazało się jednak, że współcześnie kolor blue stosowany w blue boxach jest bardziej green. Do palety inspiracji doszła zatem zieleń i ostatecznie powstał pomysł na RGB Room, czyli pokój totalny – od sufitu do podłogi oblany trzema przeplatającymi się kolorami podstawowymi: czerwonym, zielonym i niebieskim.
RGB party
Ściany pokoju stanowią nie tylko tło dla rządzących niepodzielnie przedmiotów, ale też same krzyczą równie ostentacyjnym głosem. Elementy kolekcji wyznaczają kształt fal namalowanych na ścianach. Czerwone regały, zielone, opalizujące, gradientowe lustro Oskara Zięty, czyli spełnione marzenie Ernesta, i niebieska kotara tworzą kolorowe trio. Jest tu dość ciemno, ale bardzo przytulnie. Ernest, Koka i ich współpracownicy odpoczywają tu, jedzą, rozmawiają.
Szczelnie wypełniona kolorem kapsuła razem z wyszukanymi formami mebli i akcesoriów oraz sztuką zapewnia bardzo intensywne doznanie. Jest tu m.in. regał od Tylko, totemy Koki w trzech kolorach i praca Karola Radziszewskiego, a wszystko stapia się w odbiciu lampy Melt Toma Dixona. Klimat przypomina scenografię tajemniczych pokojów z filmów Davida Lyncha, wręcz wydaje się, że za chwilę zadzwoni telefon z niepokojącymi instrukcjami…
Kiedy pytam Ernesta, czy nie uważa, że dobrze czułby się u niego Maurycy Gomulicki ze swoją wyrazistą estetyką, ten przyznaje, że tak, na pewno, a do tego znają się z Maurycym i planują nawet wspólne projekty. A skąd nazwa RGB Room? – Dla nas to odniesienie jest oczywiste. Fotograf pracuje z grafiką, trzy podstawowe składniki koloru, red, green i blue, tworzą paletę, za pomocą której można opisać cyfrową rzeczywistość obrazu. A obraz jest tym, czym zajmuję się na wielu poziomach. Poza tym ideą tego wnętrza było stworzenie instalacji site-specific. Jestem nie tylko fotografem, ale też scenografem, na co dzień zajmuję się komponowaniem przestrzeni. Interesowało mnie stworzenie tu wnętrza jako dzieła sztuki – dodaje Ernest.
Sowy nie są tym, czym się wydają
W kuchni jest zielono, ale jest to zieleń inna, spokojniejsza. Po poprzednich właścicielach została kuchnia z Ikei i szafa typu komandor z lustrzanymi drzwiami. Skomplikowane przestrzennie wnętrze trzeba było uładzić, znaleźć miejsce na szafki i stół, dodać kotary przy suficie, zapewnić funkcjonalność. Architekt zaproponował działanie budżetowe: „Skoro jest tu Ikea, to zróbmy ją do kwadratu!”.
Wedle maksymy „More is more” Ernest kupił ogromną liczbę uchwytów do szafek i zamontował je w nieregularny sposób, tak jakby otwierało się nimi magiczne pudełko – z najprostszego mebla powstało coś nieoczywistego, absurdalna multiplikacja zabawnie rymująca się z liczebnością kolekcji właścicieli.
W kuchni jest jeszcze jeden myk – wnętrze lustrzanej szafy zajmuje niespodziewanie druga szafa, którą Ernest kupił używaną, za bezcen. – To dobrze opisuje tę przestrzeń. Rzeczy mają drugie dno, jak w „Miasteczku Twin Peaks” – sowy nie są tym, czym się wydają – zauważa Kacper Gronkiewicz.
Magia chaosu
Idąc dalej, przestrzeń nie przestaje zaskakiwać, bo chociażby przedsionek toalety jest pomalowany na ostrą, odblaskową zieleń, a wewnątrz niewielkie pomieszczenie zostało gęsto wyklejone plastikowymi oczami, jak z tanich maskotek. Nawet tutaj ściany grają z widzem. Narastające horror vacui znika dopiero w studiu zdjęciowym. Tutaj siłą rzeczy jest miejsce tylko na biel i szarość.
Głównym wyzwaniem dla tego wnętrza było oddzielenie go od strefy koloru, tak aby nie zaburzało ono pracy studia fotograficznego, które musi być absolutnie neutralne. Okazało się, że nawet pomalowanie ścian pokoju obok na mocny kolor nie wchodziło w grę. Próba fotograficzna pokazała, że kolor odbijał się i farbował światło błyskowe.
Spoglądamy na sufit, na którym widnieje znak rozpoznawczy Ernesta – ośmioramienna gwiazda ułożona ze świetlówek. To symbol pojawiający się w wierzeniach egipskich i mezopotamskich, przypisany bogini Isztar, władczyni chaosu.
– Tu na jednej ze ścian wisi np. wysuszone drzewko z korzeniem, kumkwat, który z miłości był przez nas zbyt mocno podlewany i niestety, mimo wizyty w szpitalu dla roślin, który działa na Saskiej Kępie, nie przeżył. Cały czas jest jednak piękny i dołączył do gabinetu osobliwości, wnosząc swoją historię o akceptacji, transformacji, dostrzeganiu tego, co jest.
Ernest Wińczyk
Fotograf, założyciel studia Wunderkamera. Absolwent Wydziału Sztuki Mediów warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Artysta działający na polu fotografii, wideo i malarstwa. Zawodowo specjalizuje się w fotografii produktowej i autorskim still life w estetyce obfitości. W latach 2010–2015 należał do zespołu Studia Rygalik. Fotografuje dla najlepszych polskich marek wnętrzarskich, takich jak Comforty, MDD, Tylko czy Zięta Studio. Realizował projekty dla wielu instytucji, m.in. dla Muzeum Narodowego w Warszawie, Instytutu Adama Mickiewicza, Centrum Nauki Kopernik, Teatru Dramatycznego w Warszawie i Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Koka Skowrońska
Artystka wizualna, założycielka Totem Studio Warsaw. Absolwentka edukacji plastycznej na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Wraz z Ernestem Wińczykiem współprowadzi fotograficzne studio Wunderkamera. W przeszłości związana z Shootme Visual Artists, branżą reklamową, kreatywną i produkcyjną. Kilkukrotnie wyróżniona w konkursie Young Creatives Cannes. Wieloletnia działaczka Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego. Autorka i propagatorka „totemowania”, czyli autorskiej sztuki wertykalnego komponowania obiektów.