Życiem rządzi przypadek

Projektantka biżuterii, właścicielka marki Orska, naukowczyni, podróżniczka, ale też mama. Anna Orska żongluje kolejnymi rolami a my przyglądamy się z zachwytem projektom, które zrodziła jej nieposkromiona kreatywność. – Mam w sobie dużo ciekawości świata, ale też cierpliwości – przekonuje.

Jak udaje się jej łączyć tak wiele zajęć z prowadzeniem doskonale prosperującego biznesu? Skąd czerpie nieustającą ciekawość świata i co szykuje na kolejne miesiące?  Wszystkie te tajemnice projektantka zdradza w rozmowie z „Design Alive”.

Wspaniałym zbiegiem okoliczności zrobiła nam się mała tradycja corocznych podsumowań z Anną Orską o tej porze roku.

Naprawdę? (śmiech) To chyba rzeczywiście dobry moment, bo to też czas, kiedy obchodzę urodziny więc symbolicznie pewien rozdział się domyka.

Nie da się też ukryć, że za każdym razem tłem dla naszej rozmowy są zupełne inne wydarzenia. Zaczęło się od pandemii…

Rzeczywiście, ostatnie dwa lata przyniosły dużo wyzwań i niepewności. Na szczęście dla branży biżuteryjnej ta gwałtowność zmian nie jest aż tak dotkliwa. W Orska działamy normalnie, udało nam się nawet powiększyć zespół. Potrafimy szybko reagować i wdrażać zmiany, ale ciekawość i chęć eksperymentowania są u nas niezmienne.

Dużo się również angażujecie w akcje poza biżuteryjne. Choćby ostatnio.

W dniu, kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, miała się odbyć premiera naszej nowej kolekcji. I chociaż wszyscy byli w szoku, trzeba było szybko podjąć szereg ważnych decyzji biznesowych. Premierę przesunęliśmy, ale też od razu postanowiliśmy, że chcemy się zaangażować w pomoc. Wybraliśmy jeden dzień, kiedy cały zysk ze sprzedaży w sklepie internetowym i stacjonarnych butikach przekazaliśmy na pomoc Ukrainie. Zaprojektowałam też pin z opornikiem – symbolem oporu, który pamiętałam z dzieciństwa. Pomalowaliśmy go w niebiesko-żółte barwy. Stał się bardzo delikatnym, ale wyraźnym symbolem. Powstawał dodatkowo – po godzinach pracy, a przychód pomniejszony o podatek VAT przekazaliśmy na pomoc potrzebującym. Jestem dumna z zespołu Orska i naszych klientów – udało się zebrać środki na bardzo konkretną pomoc. Razem możemy naprawdę dużo!

Szybkie zmiany, szybkie reagowanie. Jestem pod wrażeniem logistyki jaka musi za tym stać.

Dużą mądrością jest zatrudnianie ludzi mądrzejszych od samej siebie (śmiech). W ekstremalnych sytuacjach możemy na sobie nawzajem polegać; cały zespół potrafi w godzinę zmienić koncepcję o 180 stopni, tak żeby dalej wszystko sprawnie działało.

Jak wiele osób jest zaangażowanych, aby wszystkie te trybki cały czas efektywnie funkcjonowały?

Jest nas całkiem sporo, bo około 40 osób, ale też wszystkim zajmujemy się sami – od projektów i produkcję, po zadbanie, aby wszystko przetransportowano do butików. Scenografię, teksty, sesje zdjęciowe, kampanie wideo, social media – wszystko robimy wewnętrznie, przy większych kampaniach wspierając się pomocą. Na naszych zdjęciach często zobaczysz nie profesjonalne modelki, a klientki i przyjaciół marki. Jesteśmy całkowicie samowystarczalni.

To też trochę tłumaczy skąd taka duża różnorodność i otwartość na różne formy w poszczególnych kolekcjach.

Mam w sobie dużo ciekawości świata, ale też cierpliwości. Z branżą jestem związana już bardzo długo. Zdarzały się różne sytuacje, lepsze i gorsze dni, musiałam  nauczyć się odpowiedniej stymulacji. Inspirację najchętniej czerpię z natury, ona jest najdoskonalszą projektantką. Ale mogę ją odnaleźć niemal w każdym przedmiocie. Pierwsza moja kolekcja powstawała z lin żeglarskich i alpinistycznych. Kolekcja Extreme Sport niemal co roku ma swoje nowe odsłony i możesz ją znaleźć w naszych butikach także dzisiaj. Później sięgnęłam do rodzinnych szuflad i ze znalezionych tam skarbów także stworzyłam biżuterię. Okazało się, że stołowa zastawa, okucia, mosiężny detal mogą być inspirujące. Ta otwartość na przedmioty pozornie niepozorne jest ze mną do dziś. W Orska stworzyliśmy biżuterię m.in. z części samochodowych i komputerowych, meteorytów, ołowianych żołnierzyków czy tysiącletniego drewna. Ostatnio moją projektową obsesją jest plastik.

Co to znaczy?

Niepotrzebne plastikowe torby, nakrętki i inne syntetyczne odpady, które trafiły do gleby czy oceanu, nie rozłożą się prędko. Kto wie, czy rozłożą się w ogóle? Nikt z nas nie będzie mógł tego sprawdzić. Męczy mnie myśl, że mogą być współczesną skamieliną, pozostałością, którą ludzie przyszłości będę znajdować w ziemi, tak jak my dziś odkopujemy pozostałości glinianych naczyń po naszych przodkach. Chciałam poszukać sposobu na ponowne przetworzenie plastiku w swoim obszarze, pokazać, że kiedy podaruje mu się drugie życie, znów może być pożyteczny, a nawet piękny. Tak najpierw powstała kolekcja New Stone, a następnie kolekcja Baltica. We współpracy z Fundacją Mare i grupą Boomplastic uformowaliśmy nieregularne bryłki, które utworzyły syntetyczny kamień. Swoją chropowatą powierzchnią bardzo przypomina naturalne grudki skał, a oprawiony w mosiężne formy (także częściowo wykonane z metalu z recyclingu) i zderzony z naturalnym bursztynem, wygląda efektownie. Jednorazowo wykorzystywany plastik jest jednym z największych wyzwań, przed którymi stoimy jako ludzie i projektanci. Warto projektować mądrze, by dać klientom mądry wybór. Bo to, co wybieramy dziś, wpływa na to jak wygląda nasze jutro.

Orska
Anna Orska oraz Sławomir Frączek podczas tworzenia kolekcji Tattoo.

Skąd w świecie, w którym w zasadzie wszystko już było, czerpać nowe pomysły?

Jestem design nomadem. Wyruszam w nowe miejsca, by poznać nowe techniki i wymierające rzemiosła. Często jednak to człowiek i jego historia są najpiękniejszą inspiracją. Z każdej przygody wracam mądrzejsza i bogatsza. To poszukiwanie daje mi poczucie rozwoju. I odwagę, dzięki której nie boję się eksperymentów.

Szybko wchodzę w nowe rzeczy, chcę próbować, testować, miksować. Na styku różnych umiejętności, branż i materiałów tworzą się najciekawsze rzeczy. Dlatego nie zamykam się na nieoczywiste współprace. Upcycling jest przyszłością. Nie tylko dlatego, że w dobie skończonej ilości surowców musimy przyjaźniej zerknąć w stronę tych, które już mamy. Także dlatego, że zmusza do kreatywności. Dzięki temu w świecie, w którym wszystko już było, pozwala stworzyć rzeczy świeże i oryginalne.

Za tą naturą badaczki stoi też solidne zaplecze naukowe.

Miałam w życiu taki etap, kiedy wykładałam na uczelni – może kiedyś do tego wrócę. Teraz skoncentrowałam się na rozwijaniu marki. Być może bez doktoratu i habilitacji byłabym teraz w innym miejscu, zarówno osobiście jak i zawodowo. Wtedy pójście taką ścieżką wydawało się słuszne, i bardzo angażowałam się w zajęcia – to było zresztą fantastyczne doświadczenie.

Projektantka, rzemieślniczka, podróżniczka, naukowczyni, przedsiębiorczyni no i mama. Bardzo dużo ról jak na jedną osobę.

Myślę o sobie przede wszystkim jako o człowieku, który kocha to, co robi. Tworzenie jest moją pasją. Czasem realizuję ją podróżując, czasem tworząc coś w domu z dziećmi, a czasem w pracowni, tworząc biżuterię.

Masz jakiś sekret jak się nie wypalić? I czy w ogóle zdarza ci się odpoczywać?

Moją siłą napędową są ludzie związani z marką. Uwielbiam momenty, kiedy prezentujemy nowe kolekcje; przychodzą klientki, dzielą się swoimi doświadczeniami, spostrzeżeniami. To dla nich projektuję. Chcąc je nieustannie zaskakiwać szukam oryginalnych komponentów i praktycznych rozwiązań. W ubiegłym roku poszerzyliśmy ofertę o torebki. Od początku jednak wiedziałam, że nie będą one wykonane z tradycyjnych materiałów, że muszę poszukać bardziej innowacyjnych rozwiązań. Pomogła mi w tym Anna Pięta, dzięki której trafiłam na skóry wykonane z owocowych i roślinnych odpadów. Dzięki temu mogłam stworzyć torebki z jabłka, mango, kukurydzy czy winogron. Cały proces trwał dwa lata, po drodze czekało mnie mnóstwo niespodzianek. Ale było warto.  Ten wegetariański miks był najbardziej odpowiedzialnym rozwiązaniem po jakie mogłam sięgnąć w tamtym czasie.

To wyjątkowa umiejętność, by nawiązać więź z tak oddaną grupą klientów.

Uwielbiam się z nimi spotykać. Czasem mam wrażenie, że ukształtowaliśmy coś w rodzaju małego plemienia osób, dla których premiery są tylko pretekstem by się spotkać, porozmawiać – wyraźnie da się zauważyć nawiązującą się sympatię. To szczególnie ważne w dobie e-spotkań. Pandemia pokazała jak dużą siłę ma społeczność, którą tworzymy.

To też jest dla mnie bardzo cenne doświadczenie, móc skonfrontować moje pomysły z realnymi użytkownikami. Czasem podczas takich spotkań słyszę, że coś mogłoby być krótsze, albo mieć inne zapięcie. To taka moja grupa fokusowa. Nierzadko po tych spotkaniach coś jeszcze przeprojektowuję, dopieszczam. Celem nie jest nieustający wzrost, a zaspokojenie potrzeb, dlatego chcę tworzyć produkty jak najlepiej dopasowane do oczekiwań Plemienia.

Z Twoją najnowszą kolekcją wiążą się z nią dwa nazwiska, Sławomira Frączka i Meli Koteluk. Zacznijmy od tego pierwszego, jak w ogóle doszło do tej współpracy?

Zupełnie przypadkowo! Ale też to było wspaniałe doświadczenie. Sławek przyjeżdżał do nas do firmy raz w tygodniu, wszyscy mieliśmy okazję zobaczyć jak drobiazgową pracę wykonuje. Wiele rzeczy musieliśmy na początku przetestować, bo wykorzystywaliśmy skórę z odpadów – różną, o wielu kolorach, zupełnie inną od ludzkiej. Zdecydowaliśmy się też na wegański tusz. W codziennej pracy tatuator może skórę rozciągnąć tu wszystko jest statyczne, skóra jest grubsza, garbowana. Pracowało się z nią trochę inaczej. Było wiele prób i błędów, ale efekt jest tego wart.

Ambasadorką kolekcji jest natomiast Mela Koteluk.

Znakiem rozpoznawczym Meli są nieoczywiste, zaskakujące połączenia muzyczne. Uwielbiam jej styl, bardzo mi do tego projektu pasowała. Podobało mi się też to, że ona sama nie ma żadnego tatuażu. Ogromnie się cieszę, że się zgodziła.

Kolekcja Tattoo rozwinęła skrzydła, tymczasem po naszej rozmowie wnioskuję, że już wykluwają się kolejne projekty.

Nie umiem siedzieć spokojnie. Właśnie wróciłam z Maroka, gdzie odwiedziłam kilkanaście warsztatów z różnymi technikami, nie zawsze jubilerskimi. Uwielbiam adaptować rzemiosła nieoczywiste, kojarzące się z innymi branżami. Maroko zachwyciło mnie różnorodnością – nie mogę się zdecydować na której technice powinnam się skupić, mam ochotę mocniej wejść w interakcje z każdą z nich. Snycerka, metaloplastyka, mozaika, inkrustacja, sztukateria – zobaczymy, co ostatecznie zagości w butikach Orska.

Orska

Anna Orska

Urodzona 29 kwietnia 1975 roku w Koszalinie; projektantka biżuterii, wielbicielka miejskiego jednośladu, miłośniczka podróży – tych dalszych i tych nieodległych. Sztuka i design są obecne w jej życiu od dziecka. Zdobne ornamenty i przedmioty z rodzinnego domu uczyniła centralnym elementem jednej ze swoich wczesnych kolekcji. Tak odkryła w sobie miłość do upcyclingu, który jako jedna z pierwszych w Polsce wykorzystała w jubilerstwie. Nadawanie przedmiotom drugiego życia i stawianie ich w zupełnie nowym kontekście stało się jednym ze znaków rozpoznawczych utworzonej przez nią marki biżuterii artystycznej Orska. Absolwentka ASP w Poznaniu, doktor habilitowany sztuk plastycznych, autorka tysięcy wzorów biżuterii i drobnych form wzorniczych. Nie podąża za trendem, tworzy rzeczy ponadczasowe.

Zapisz się do newslettera!

Powiązane artykuły: